Zgodnie z coroczną tradycją wrzucam tekst, w którym się chwalę.

Napisałem Sexcatchera!

Wbrew obiegowej opinii rok nie zaczyna się 1 stycznia tylko 2 stycznia. Pierwszego to się leży w łóżku i ogląda seriale. Dopiero drugiego wstaje się z łóżka zaczynając nowy rok. Zrobiłem to samo i mogę się założyć, że zacząłem go od pisania Sexcatchera. To właśnie tej książce podporządkowałem cały 2013 i niemal połowę 2014 roku. Tylko ja wiem ile kosztowała mnie ona pracy, wyrzeczeń i emocji, co sprawia, że prawdopodobnie dlatego jestem z niej tak dumny. Książkę skończyłem pisać dopiero pod koniec marca w Brukseli, a kilka tygodni później rozpoczęła się jej sprzedaż. Pierwszy dzień sprzedaży zamknął się lepszym wynikiem niż trzy miesiące sprzedaży Piątego poziomu.

Podróżowałem, latałem, zwiedzałem, jeździłem…

Marzec – wylatuję do Belgii, w której byłem przez pół roku co oznaczało, że z samolotów korzystałem częściej niż z jakiegokolwiek innego środka transportu. Oznaczało to również zwiedzanie Brugii, Antwerpii, Brukseli, Gentu oraz picie dużej ilości lokalnego piwa.

Z kolei w czerwcu (albo lipcu – nie pamiętam dokładnie) wybraliśmy się do Amsterdamu, gdzie jedliśmy steki, gapiliśmy się na kanały i paliliśmy jointy w Red Light District, a biorąc pod uwagę, że to był pracowity rok, to nawet wypoczywając w Holandii marzył mi się jeszcze bardziej prawdziwy wypoczynek. Dlatego już we wrześniu leżałem pod palmą patrząc na basem i czytając „Snuff” Palahniuka (marna książka) w Hiszpanii.

Przestałem być anonimowy

Kiedy pojechałem w 2013 roku na Blog Forum w Gdańsku, miałem stosunkowo dużego bloga, ale nikt mnie nie kojarzył. Stałem jak dupa i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Pokazało mi to jeden z moich największych braków i przekonało, że nie warto bronić swojej anonimowości jak jednoręki więzień tyłka, szczególnie, że jestem zgodny z tym co piszę. Chuj, że się to komuś nie spodoba. Chuj, że nie spodoba się komuś, że właśnie napisałem „chuj”. Od marca posiadam instagram, we wrześniu przez pięć godzin nagrywano ze mną materiał do „Stylowego magazynu” (który jeszcze nie był publikowany w telewizji), od końca września prowadzę drugiego bloga, w listopadzie wystąpiłem na Blogotoku, a w grudniu uczestniczyłem w Blogowigilii, która była najbardziej epicką imprezą tego roku!

Volantification rósł szybko i zdrowo

W styczniu napisałem dwa teksty, a liczba odwiedzin wzrosła. Przez rok wzrost czytelników na blogu to około 300%. Miesięczna liczba odsłon przekroczyła ćwierć miliona. Jednocześnie statystyki bloga są lepsze niż dwa lata temu roczne. Prawdę mówiąc – cyfry jak cyfry, ale to że każdego dnia czytają mnie tysiące osób to wielka rzecz!

Podejrzewam, że to samo stałoby się bez niczyjej „pomocy”, ale muszę docenić blogerów i fanpejdże, które w największym stopniu to przyspieszyły: niezastąpiona Tattwa, świetne Wyrwane z kontekstu, Kobieca Logika i Mordor na Domaniewskiej.

Zacząłem pisać lepiej niż kiedykolwiek.

Mam tyle pomysłów na nowe wpisy, że nie mogę doczekać się nowego roku!

Zarobiłem więcej pieniędzy niż kiedykolwiek

Kiedyś wspomniałem, że rekordowy miesiąc zamknął się kwotą 27 tysięcy. Cały rok ciężko mi podliczyć ze względu na wydatki, inwestycje, lokaty i inne pierdoły, ale myślę, że po raz pierwszy zarobiłem sześć cyferek bez żadnych przecinków. Tutaj historia jest ta sama co z blogiem – cyfry jak cyfry, ale naprawdę ważne jest to, że dzięki temu mogę powiększać skalę swoich działań i poprawić jakość swojej pracy.

Zacząłem testować nowe pomysły

Uważam, że wszystko jest cykliczne. Każdy ma potrzebę bezpieczeństwa, a kiedy ma bezpieczeństwo to zaczyna szukać przygód. Kiedy zbyt dużo się pracuje to chce się odpoczynku, a jak leży się na plaży trzeci tydzień to do głowy wpadają same pomysły na ciężką i satysfakcjonującą pracę. Na takim etapie teraz jestem. Lubię się stymulować nowymi wrażeniami, testować pomysły, szukać czegoś innego. Między innymi dlatego założyłem 5 Levels. Chcę żeby to był blog pisany w wolnym czasie, niejako produkt uboczny mojego życia. Z pewnością będzie więc on istniał, ale będzie aktualizowany doraźnie (przynajmniej na razie), a jego forma będzie się jeszcze przez jakiś czas klarowała.

Nigdy nie byłem tak blisko kaloryfera na brzuchu

Właściwie to nigdy jeszcze nie byłem w tak złej formie, a później w tak dobrej. Zła forma była spowodowana zajeżdżaniem się po nocach nad Sexcatcherem. Dobra tym, że w końcu wziąłem się za siebie. Właściwie codziennie robiłem trening kończący się przebiegnięciem pięciu kilometrów i chociaż nie udało mi się zrobić na brzuchu kaloryfera to było naprawdę w porządku. Kaloryfer wpisuję w grafik na ten rok.

Dziękuję wam za kolejny piękny rok, bo moje sukcesy to w dużej mierze wasza zasługa!

Jak co roku zachęcam też was do napisania swojej listy sukcesów. Anonimowo, publicznie, prywatnie – to bez różnicy. Nieważne czy sukcesy są wielkie czy małe, bo od czegoś trzeba zacząć, prawda? Ważne, żeby nie biczować się mentalnie porażkami. Wybiczuj się tym co dobre, bo pisanie o sukcesach szkoli mózg do myślenia o sobie dobrze (co jest podstawą każdego „radzenia sobie w życiu”), zdobywania kolejnych osiągnięć i doceniania tego co się ma. Negatywne myśli powodują negatywne wyniki. Nie ma więc lepszego treningu dla twojego mózgu niż koncentrowanie się na swoich osiągnięciach.

Do dzieła i niech rok 2015 bije na głowę wszystkie poprzednie!

Podsumowania z cyklu „Chwalmy się!” z kolejnych lat

Chwalmy się! 2019

Chwalmy się! 2018

Chwalmy się! 2017

Chwalmy się! 2016

Chwalmy się! 2015

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.