Przez wiele lat chętnie i przy wielu okazjach wspominałem o tym, że kobiety same nie wiedzą, czego chcą. Dzisiaj uważam, że jest jeszcze więcej kobiet, które dokładnie wiedzą na czym im zależy, ale o tym nie mówią. Spuszczają swoje uczucia, potrzeby i ambicje w kiblu i zmieniają temat. Idą pozmywać. Wyprowadzają psa, dzwonią do przyjaciółki albo mówią staromodne: „Domyśl się”.
Robią tak nastolatki ze świadectwami z czerwonym paskiem, które idą uprawiać seks i chociaż chcą, żeby on założył prezerwatywę, to na to nie nalegają, bo boją się, że zepsują atmosferę, on poczuje się źle i następnej randki już nie będzie.
Robią tak studentki, które są zadowolone ze swojego związku, ale czegoś im w nim brakuje. Mają ochotę powiedzieć: „Pokaż, że ci na mnie zależy!”, ale zamiast tego mówią w czasie kłótni: „To chyba nie ma sensu”. Liczą na to, że on wtedy zacznie o nie walczyć. Jednak on tylko staje się ponury, cedzi przez zęby: „Jak chcesz” i odchodzi.
Robią tak trzydziestolatki, które radzą sobie zawodowo, znają trzy języki i podróżują, ale kiedy spotykają się z facetem to udają głupsze, niż są, żeby go nie zniechęcić. Mimo że tak naprawdę chcą spotykać się z kimś, dla kogo jest atrakcyjne przebywanie z kobietą wyposażoną nie tylko w cipkę, ale też w mózg.
Na koniec, robią tak też kobiety, które idą na randkę mając dopasowaną górę do dołu bielizny, ale zachowują się tak, jak pisałem w „Sexcatcherze”:
Kobieta nigdy nie powie wprost tego, co myśli. Kiedy weźmie się ją do restauracji, to na pytanie „Na co masz ochotę?” nigdy nie odpowie:
– Żebyś mnie stąd zabrał, zdjął moją sukienkę, położył mnie na brzuchu, zaczął językiem zataczać kręgi wokół dołeczków nad moją pupa, a później całował mnie wzdłuż kręgosłupa, kończąc na szyi. Wtedy będę już mokra.
Zamiast tego powie:
– Może wezmę sałatkę?
Nie mówię, że wszystkie kobiety tak robią. Może ty jesteś inna, ale to nie zmienia tego, że jest ich za dużo. Te kobiety może dzielić wszystko – wiek, wykształcenie, miejsce zamieszkania, ale łączy jedno – brak wyrażania swoich potrzeb.
One nie sprawdzają czy jak zaczną mówić o paradoksie Fermiego albo Bertrandzie Russellu to każdy facet pomyśli: “Ona jest dla mnie za bystra”. Zakładają, że tak właśnie będzie. Nie mówią: “Chcę żebyś mnie objął i przytulił zamiast dawać mi rady”, bo już wcześniej boją się, że tego nie dostaną. Nie wyrażają swojej seksualności, ani nie uczą się wyrażać jej w bezpieczny sposób, tylko od razu stwierdzają: “Jak to zrobię, uzna mnie za zdzirę”.
Zachowują się tak, jakby dostały faks z przyszłości z automatycznie wyplutą odpowiedzią: „To się nie uda. Przestań marzyć”.
Przestań marzyć, że spotkasz faceta, przy którym będziesz mogła być mądra, błyskotliwa i opowiadać mu o pięknych planach, które zrealizujesz.
Przestań marzyć, że mężczyzna, z którym jesteś zaakceptuje, że myślisz o seksie tak często i brudno jak on.
Przestań marzyć, że możesz mieć lepszy związek, niż miała twoja matka.
Przestań marzyć o tym, że społeczeństwo zdejmie ci nogę z gardła i będziesz mogła być sobą, zamiast wpisywać się w stereotyp kobiety cichej, łagodnej i wiernej.
Kiedyś czytałem o doświadczeniu, które przeprowadzono na szympansach w zoo. Na podwyższeniu położono kiść bananów. Kiedy jakaś małpa chciała je wziąć, oblewano ją zimną wodą. W końcu już żadna do nich nie podchodziła. Następnie wymieniono połowę stada. Kiedy nowe szympansy chciały wziąć banany, te starsze podchodziły i je biły. W końcu wymieniono ostatnie małpy z pierwotnego składu. W ten sposób żadna z małp nie wiedziała dlaczego nie wolno brać bananów. Wiedziały tylko, że tego się nie robi. Żadna nie próbowała.
Tak samo jest z kobietami. Nie sprawdzają czy przejęte „od starszych małp” założenia są słuszne, ani w jakich warunkach powstały – bezrefleksyjnie zaczynają w nie wierzyć.
Moment, w którym w to uwierzysz jest tym, kiedy uznajesz, że bez względu na to, ile będziesz mówić o tym, co jest dla ciebie ważne, to i tak tego nie dostaniesz. To chwila, w której już tylko liczysz na to, że ktoś się domyśli, że jest w tobie znacznie więcej czułych strun czekających na trącenie, niż im to pokazujesz. To również chwila, w której rezygnujesz z jasnego mówienia o swoich potrzebach i oczekiwaniach. Zamiast tego zaczynasz lajkować te wszystkie teksty o pedałach w rurkach, którzy nie potrafią już uwodzić kobiet. Nie dlatego, że tak myślisz o społeczeństwie (bo nie jesteś Matką Teresą, żeby martwić się całym światem), ale dlatego że chcesz, żeby któryś z nich do ciebie podszedł krokiem Jamesa Bonda, kiedy pomalujesz usta czerwoną szminką. Albo myślisz o koledze z pracy, który powinien zabrać cię na kolację, wybrać dobre wino i nie wsunąć dłoń pod sukienkę, żeby dotknąć koronkowego wykończenia twoich pończoch. Albo o swoim eks, który mówił, że mu zależy, ale o ciebie nie walczył.
Zamiast powiedzieć to wprost, dajesz sugestie. Rzucasz okruszki i liczysz na to, że ktoś je pozbiera i da ci to, czego potrzebujesz.
Pozwól, że rozwieję twoje nadzieje – on ich nawet nie zauważy.
To nie jest jego zmartwienie, nie jego życie i nie jego sprawa. Problemem nie jest więc to, że on się nie domyśla. Problemem jest to, że rzucasz te pierdolone okruszki, bo masz w sobie przekonanie, że tak czy inaczej nie dostaniesz tego, czego chcesz. Że każdy cię ominie i pójdzie swoją drogą. Idziesz na dziesięć randek i na dziesięciu myślisz: „On mnie nie zechce takiej, jaką jestem” nie biorąc pod uwagę, że każdy z tych dziesięciu mężczyzn chce czegoś innego. Szuka w kobiecie innych barw – być może takich, jakie ty masz, ale on się o tym nie dowie, bo oferujesz mu miałką papkę zrobioną z tego, jaka twoim zdaniem kobieta powinna być.
Wchodzisz w kolejne relacje, w których już na starcie skreślasz siebie z listy zawodników. Zamiast zastanowić się, czy ktoś spełnia twoje oczekiwania, zaczynasz myśleć za niego – czego chce, czego potrzebuje, co zaakceptuje, z kim chce iść do łóżka, a z kim chce iść do ołtarza. Coś ci powiem – tylko on to wie i możesz mieć pewność, że nie patrzy na świat aż tak stereotypowo jak ty.
Nie zagwarantuję ci, że jak się otworzysz to każdy facet na świecie to doceni. Tego nigdy nie wiesz. Masz za to 100% pewność, że jeśli będziesz myśleć za niego: “On mnie takiej nie chce, pomyśli o mnie źle, nie uszanuje mojej decyzji”, to on ciebie takiej nie wybierze. Nie zrobi tego, bo nawet nie będzie wiedział, że jest taka możliwość.
Jest takie zdanie: “Największym błędem jaki możesz popełnić jest usunięcie klejnotów ze swojej korony, by ułatwić mężczyźnie trzymanie jej. Nie potrzebujesz mniejszej korony, potrzebujesz mężczyzny z większymi dłońmi.”
Wiem, że jest przesłodzone. Po jego przeczytaniu masz prawo iść zwymiotować (sam tak kilka razy zrobiłem), ale jak wrócisz to pogódź się z tym, że najlepsze, co możesz zrobić to dać mu szansę, żeby wybrał ciebie. Bez udawania, bez spinania się, bez liczenia prawdopodobieństwa, że coś z tego będzie. Po prostu sprawdź i zanim wycofasz ofertę, przynajmniej pozwól mu się z nią zapoznać.
W przeciwnym razie, odpowiedź zawsze będzie brzmiała: “Nie”.
Moja nowa książka JEST JUŻ DO KUPIENIA!

PORADNIK O TYM JAK PLANOWAĆ, REALIZOWAĆ CELE I ŻYĆ MĄDRZEJ DŁUGOTERMINOWO
"Projekt Przyszłość" to ponad 400 stron praktycznej wiedzy o wprowadzaniu zmian, wykorzystywaniu szans, wybieraniu priorytetów i przekuwaniu ich w harmonogramy pracy, które pomogą ci zbudować lepsze jutro.
Bardzo to prawdziwe. Zarazem bardzo smutne, ale też mobilizujące.
Ano. Ludzie są najlepszymi lustrami, w których się przeglądamy. I to wielka odwaga stanąć przed takim lustrem nago. I przy włączonym świetle.
Pracuję z dziećmi i dlatego rada – mamy dziewczynek, proooszę, nie mówcie im, że powinny być grzeczne. Nie ma nic nudniejszego niż klasyczna grzeczna dziewczynka i fajniejszego, niż dziewczynka niegrzeczna, a współpracująca. Z naciskiem na “współ”.
ja np. nie czytam swojej córce bajek o księżniczkach…od małego wbija nam się do głowy że wystarczy nic nie robić a książę i tak nas znajdzie… gucio prawda:(
Polecam “Ronja córka zbójnika”Astrid Lindgren. Piękne i mądre.
Zakupię, może w końcu będzie to coś ciekawego :)
Mi i mojemu bratu rodzice dali bajki braci Grimm. Chyba nie wiedzieli co czynią… Opowieści o ucinaniu głów i tym podobne były naszymi ulubionymi, zaraz obok Kaczora Donalda. Ale raczej bym tego nikomu nie polecała.
Czemu? W Ronji też jest najprawdziwszy strach. Dzieci powinny poznawać najprawdziwszy świat, a nie ten wykreowany dla nich. W innym wypadku na etapie przejścia w dorosłość może być problem. Potem zresztą też. Wiadomo – trzeba to robić z wielkim wyczuciem i szacunkiem, ale robić. Na świecie więcej jest rzeźnych koni, niż różowych jednorożców ;)
Miałam po tej lekturze niezłe koszmary. Niektóre do dziś pamiętam i myślę, że wtedy też zalążki miała moja fascynacja horrorami. Poznawanie poznawaniem, ale chyba jednak lepiej przeprowadzić to nieco łagodniej i w bardziej odpowiednim momencie :)
Moja podobno “dyskutantka”.
Jeśli w dyskusji współpracuje, a nie walczy za wszelką cenę, to super!
Na szczęście współpracuje ;)
Z tymi małpami to nieco inaczej było z tego, co pamiętam… :)
A jak to pamiętasz?
Oblewana była nie małpa, która po banany sięgała, a wszystkie pozostałe, przez co tę sięgającą biły. Dalej już się wszystko zgadza. Po jakimś czasie żadna się nie odważyła, a na końcu żadna nie wiedziała czemu.
Słusznie. Mój błąd. Nie zweryfikowałem tego, jak zapamiętałem historię z faktami. Tak czy inaczej efekt końcowy jest taki sam – w końcu wymieniono wszystkie małpy i pomimo że żadna z nich nie została oblana wodą to nie sięgały po banany.
Dokładnie to napisałam :)
P.S. nieładnie tak zmieniać treść komentarza, ja tu się produkuję, a moja odpowiedź przestaje mieć sens… Pozostaje mi teatralnie westchnąć i pogrozić palcem monitorowi.
To chyba nie tylko tak, że kobiety się boją albo spuszczają w kiblu swoje prawdziwe emocje i potrzeby. Chyba to niezależne od płci- po prostu ciężko nam:
a) znaleźć chwilę na to, aby spróbować zinterpretować swoje uczucia i frustracje, połączyć je w związki przyczynowo-skutkowe
b) stworzyć przestrzeń zarówno dla samych siebie, jak i w związku, by móc to przedyskutować albo chociaż wypowiedzieć na głos. nie kłócić się, nie przerzucać winy, nie wyżywać i nie wylewać żalu. Po prostu o tym pomyśleć na głos. Nie oczekiwać pocieszenia, a zrozumienia albo próby zmiany perspektywy, wysłuchania jak druga osoba widzi to, co nas tak martwi lub frustruje.
A co do wątku błyskotliwości, który pojawia się dość często, rzadko jesteśmy gotowi do takich myśli: “okej ona/on jest błyskotliwy/a, mądry/a, mogę się od niego czegoś nauczyć, czymś podzielić.” Bardziej dbamy o swoją egocentryczną dostępność poznawczą: “wyglądam źle przy nim/niej, jestem gorszy/a od niej/niego”. To też zmienia punkt widzenia relacji. Ale, żeby móc eksplorować kogoś, trzeba najpierw poznać swoje zasoby. Łącznie z wadami, z którymi można się pogodzić lub próbować nad nimi pracować, a nie spróbować zamieść pod dywan: przecież, ta osoba i tak w końcu się o nie potknie, jeśli będziemy dość blisko. To dopiero wtedy będzie zdziwienie!
Jako kobieta dość często czuję się jak kilo mięsa- mężczyzna podchodzi, dotyka, nie pyta, czy wolno. Kiedyś powiedziałam “nie dotykaj mnie proszę”, wziął to za dobrą monetę i zawadiacko zapytał “dlaczego?”. Odpowiedziałam: “bo czuję się z tym niekomfortowo”. Uciekł, możliwe, że z krzykiem, muzyka grała dość głośno. A próbowałam być tylko autentyczna….
Tekst jest dobry, serio. Jak zawsze w punkt. Chciałabym jednak odwołać się do fragmentu: “Nie wyrażają swojej seksualności, ani nie uczą się wyrażać jej w bezpieczny sposób, tylko od razu stwierdzają: „Jak to zrobię, uzna mnie za zdzirę”.” Niestety tak większość osób stwierdza. Jeśli jakaś kobieta jest świadoma swojej seksualności, wyraża swoje potrzeby i je zaspokaja lub zmienia często partnerów jak tylko uświadamia sobie, że nie tego szuka, społeczeństwo okrzykuje ją zdzirą/dupodajką/dziwką. I faceci także. Bo oni najchętniej mieliby dziewicę, która byłaby ich na zawsze. Generalizuję, wiem. Wiem też, że osobami, które tak osądzają nie warto się przejmować, zawracać sobie głowy. Tylko chciałam zauważyć, skąd biorą się takie myśli u kobiet. W końcu jak oddadzą się zbyt szybko, to facet bierze ją za łatwą, nie? Jak czekają długo, to bierze się je za cnotki. Co nie zrobią, to jest źle. Tu jest problem całej tradycji i kultury, która nam wmawia różne rzeczy. Jeśli kobietę od 13 roku życia spotykają tego typu sytuacje, osądzenia, jeśli na swojej drodze spotyka napalonych dupków, których jak sam wiesz jest wielu w nastoletnim wieku, to potem wyrastają z takimi myślami. Ale jak sam napisałeś – trzeba żyć w zgodzie ze sobą i mówić głośno czego się oczekuje. Ale tego trzeba się nauczyć, a początki są trudne.
Koleżanko, kwestie seksualności i momentu na pójście do łóżka, to nie jest kładzenie rur :-) W tym się chyba zgadzamy, że tu nie ma reguły “daj mu dupy między 12 a 15 dniem znajomości”. To co zadziała w przypadku jednego faceta, dla drugiego będzie za wcześnie, a dla trzeciego za późno. Pytanie – czy to będzie odpowiedni moment dla Ciebie, a nie dla niego.
Moim zdaniem na pytanie “kiedy pójść z nim do łóżka” możliwe są tylko dwie poprawne odpowiedzi:
1. (subiektywna) Wtedy, kiedy tak czujesz (to chyba nawet cytat z Volanta)
2. (“obiektywna” i uniwersalna) To zależy :-)
Dużo w tym prawdy, ale kiedy już zacznie się wyrażać te potrzeby głośno i wyraźnie, to reakcje, poza tymi pozytywnymi, mogą się okazać zaskakujące – ktoś uzna to za personalny atak i się obrazi, ktoś inny nie potraktuje tego poważnie, bo wie lepiej czego my chcemy i po prostu nas zignoruje, ktoś inny parsknie śmiechem. Milczenie jest formą obrony przed negatywną oceną i być może właśnie ośmieszeniem. Wyrobienie w sobie siły na przełamanie tego, co przez większość życia wpajało otoczenie czy rodzina jest piekielnie trudne.
“ktoś… i się obrazi…”
Czyli lepiej schować się w domu i nic nie robić bo może ktoś poczuje się urażony.
Jak ktoś czuje się urażony to są to jego emocje jego problem. Nie rozumiem dlaczego wzbudzasz w sobie poczucie winy ze względu, że ktoś potencjalnie może poczuć się urażony.
Ach ta polityczna poprawność. Tak jakby rezygnowanie z własnych potrzeb miało uszczęśliwić wszystkich innych.
Najbardziej zawsze bawi mnie to że często nikt nikomu nie każe z nich rezygnować. Wystarczy o nich w prosty sposób mówić i wyartykułować dlaczego coś jest dla kogoś ważne. W przypadku jeśli ma się do czynienia z naprawdę normalnym człowiekiem tego rodzaju podejście potrafi przynosić zdumiewające efekty. Rzekłbym, że prostota tym samym ma swoje zalety. :)
Kluczowe stwierdzenie: “jeśli ma się do czynienia z naprawdę normalnym człowiekiem”.
Ci “naprawdę normalni” ludzie wbrew pozorom to nie jest rzadkość… i to jest najśmieszniejsze. Często podczas konsultacji spotykam się z zarzutem że ciężko znalezć takich normalnych ludzi oraz pytaniami w stylu gdzie ich znalezc. Najsmutniejsze jest to że ludzie mylą desperację i szukanie na siłę ze zwykłym poszukiwaniem swojego szczęścia.
Jak możemy mówić o “normalności” kiedy ludzie mylą otwartość na drugiego człowieka z desperacją?
Jasne, że chowanie się nie jest lepszą opcją. Cały czas zastanawiam się co zrobić, żeby uniknąć takich sytuacji, a powtarzają się niestety dość często. Milczenie jedyne co mi daje to zewnętrzny spokój (bo nikt się nie obraża) i wewnętrzną burzę z piorunami. Jak to się skończy – łatwo zgadnąć.
A dlaczego chcesz unikać takich sytuacji? Naucz się sobie z nimi radzić. Nie możesz bać się wyrażać swojego zdania tylko dlatego, że komuś się może to nie spodobać. Jak są to znajomi czy rodzina to chrzanić takich bliskich. Jak są to obcy to tym bardziej obcymi się będziesz przejmować?
Nie przejmuję się obcymi, czasem nawet bliskimi, choć nieraz czuję się z tym źle. Niestety najgorszy problem dotyczy związku :/ Dlatego czytam wszystko co się da, żeby spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie. Cholera, jakie to wszystko trudne…
Jak to mówił mój profesor od matematyki:
“Wszystko jest łatwe”.
Jak masz obrażalskiego faceta to go zmień bo się niepotrzebnie męczysz.
Jak się obraża, tzn że ma z czymś problem, jakiś kompleks albo jeszcze do pewnych spraw nie dorósł.
Wszystko w życiu jest proste. Tylko wszystko ma swoje konsekwencje. Nie da się zjeść ciastka i nadal go mieć.
Odnoszę wrażenie, że z czasem wszystko staje się jednak trudniejsze, bardziej skomplikowane i nieoczywiste. Sztuką jest odpuszczenie i postawienie na prostotę. To na pewno wszystko ułatwia. Ale kto tak potrafi? Ludzie z natury chyba szukają jakiegoś ukrytego znaczenia nawet tam, gdzie go nie ma.
Nigdy nie zapomnę kiedy spacerowałam jednego dnia z bliską koleżanką i złapała moje spojrzenie w momencie kiedy odwracałam głowę i z tego powodu wyglądało, jakbym na nią “krzywo spojrzała”. Ależ się musiałam wtedy tłumaczyć, że nie miałam przez to spojrzenie nic złego na myśli. Oczywiście się obraziła na kilka tygodni a potem była przy mnie bardzo ostrożna :| Do dziś się z tego śmieję, chociaż podobne sytuacje zdarzają mi się dość często z facetem – spojrzę w przelocie, czyli “krzywo” (może z moją mimiką coś jest nie tak? już nie wiem…) coś zrobię, czy powiem, bez namysłu i podtekstu i zostaje do tego dopisana jakaś ideologia. Prosty komunikat zostaje wykręcony w jakąś pokraczną kreaturę, kiedy naprawdę nie mam nic dziwnego na myśli. Chyba za daleko poszło to całe “domyślanie się”.
Kto tak potrafi?
Ja :P
Ludzki umysł zawsze doszukuje się jakiś złożonych struktur, drugiego dna. Ale trzeba swój umysł kontrolować by nie popadać w paranoję.
To koleżanka i facet mają coś nie tak z głową. Jak można przejmować się tym, że ktoś na Ciebie krzywo spojrzał? Co to podstawówka gdzie nauczycielka terroryzuje dzieci srogim spojrzeniem?
Grow up!
Ale jeżeli masz taką mimikę to dlaczego masz za nią przepraszać? Przecież patrząc na świat nie masz złych intencji więc masz czyste sumienie. To inni mają problem z własną interpretacją Twojego spojrzenia. A jak na siłę doszukują się wszędzie negatywnych emocji i niecnych zamiarów to przecież jest to ich problem nie Twój. Oni mają problem z odbiorem rzeczywistości a nie Ty z Twoją twarzą.
PS. Jak facet dorabia sobie ideologię bo jego kobieta na niego źle spojrzała to tym bardziej jest z nim coś nie tak.
W takim razie mam niezłego pecha, że na takich ludzi trafiam. Nic, tylko zmienić otoczenie i mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Ja tak zrobiłem i nie żałuję.
Odciąłem się całkowicie od wszystkich toksycznych i głupich osób z mojego otoczenia. Może towarzysko jest bardziej ubogo ale za to odnalazłem wewnętrzny spokój.
Nie liczy się ilość, ale jakość ;) A wewnętrzny spokój jest na wagę złota.
Trzeba umieć w życiu mówić “NIE”.
A czasami nawet “spie*dalaj” bo bywa, że “nie” nie dociera ;)
Oprócz tego co się mówi, ważne jest również jak się to mówi. Można wyrażać potrzeby w ten sposób być słuchanym z uwagą i wywołać refleksję nad swoimi uczynkami… można tez mówić tak by zostało odebrano to jako atak i lawina pretensji.
Tak samo jak słowo “Kocham Cię” można powiedzieć na 100 różnych sposobów i raz będzie odebrano jako szczery wyraz miłości a raz kpina.
Często kiedy słyszę od dziewczyny “wyrażać te potrzeby głośno i wyraźnie” i proszę by opowiedziała mi ze szczegółami o całej tej sytuacji to okazuje się że zanim coś wykrzyczała, wbiła swojemu mężczyznie 20 szpilek po drodze a potem kiedy skończyła była autentycznie zdziwiona że jedyne co zobaczyła do widok zakładanej kurtki i odgłos trzaskających drzwi.
Zero miękkiego podejścia, rzekłbym.
Oczywiście zdarzają się też jaskiniowcy zamknięci na jakikolwiek konstruktywny dialog, których reakcje obronne opisałaś powyżej. Uważam, że najlepsze efekty daje zasada wzajemności albo jak kto woli złota reguła etyczna: „Traktuj innych tak, jak Ty byś chciał być traktowany”.
Owszem milczenie to forma obrony, jednak czasem najgorsza z możliwych. czasem nie da się uniknąć ośmieszenia czy negatywnej oceny. Jeśli chce się być szczęśliwym to trzeba wyrabiać w sobie siłę by móc realizować swoje marzenia… a w tym przypadku jasno mówić o swoich potrzebach.
Jeśli ktoś zasłania się wymówkami, żeby tej siły nie znalezć to zostaje mu patrzenie jak inni znajdują szczęście.
Znasz ten kawałek:
Pewnego razu uczeń zapytał Mistrza: “Jak długo trzeba
oczekiwać na zmiany?” Mistrz odpowiedział: “Jak chcesz oczekiwać – to
długo.”
Nawet nie wiesz, jak dobrze mi powiedziałeś na sam koniec :)
Możesz doprecyzować? Bo nie załapałem! :D
Świetny artykuł! Jednak mimo, że mówię czego chce i jak dana relacja powinna wyglądać, w zamian dostaję ciszę, albo odpowiedź “ja to wszystko wiem” i zero zmian. Tkwie właśnie w takim związku pomimo mówienia tego czego chcę wprost. Niestety
Skoro Ci to nie pasuje a Twoje próby dialogu są regularnie zbywane to dlaczego w tym tkwisz?
Pozwól, że o coś zapytam. Mówisz o tym jak dana relacja POWINNA wyglądać czy JAK CHCIAŁABYŚ żeby wasza relacja wyglądała. Bo to jest istotna różnica.
Mam 35 lat i 8 letnie małżeństwo za sobą… długo to trwało, ale nauczyłam się w końcu wyrażać swoje potrzeby :)
Nie jestem jednak do końca jestem przekonana czy jest to dla mnie dobre, bo niestety większości poznanym facetom to przeszkadza. Z moich obserwacji wynika, że mężczyźni boją się silnych i niezależnych kobiet. Nie raz spotykam się z głosem znajomych, którzy mówią że wolą spotykać się z dwudziestoparolatkami bo nie stawiają wymagań i na wszystko się godzą… a oni mają święty spokój:(
Oczywiście nie zamierzam po raz kolejny zostać mameją jaką byłam w swoim małżeństwie i zamierzam dbać o swoje… pytanie czy znajdzie się taki, który temu podoła?!
Pytanie nie brzmi ‘czy taki się znajdzie’ Olu tylko raczej brzmi ‘czy jesteś w stanie zaniżyć swoje oczekiwania co do związku z drugim człowiekiem i odrzucić część swoich potrzeb i jednocześnie być szczęśliwą’. To prawda, że większość facetów boi się silnych kobiet bo sami są słabi, ale czy to oznacza że należy się poddać i przestać szukać tego czego naprawdę nam potrzeba? Każdy ma wybór, można iść na skróty albo można iść po to co najlepsze
Właściwie potwierdziłaś Olu swoim wpisem to co Volant napisał w artykule. Wydaje mi się, że Twoje wyobrażenie, co do tego jak myślą o Tobie faceci, wynika właśnie z Twoich obaw i uprzedzeń (albo jeszcze z czegoś innego) . Dla pocieszenia dodam, że jestem w bardzo podobnej sytuacji i nie zauważyłam by bagaż, który niosę oraz to, że jestem silną i świadomą swojej kobiecości osobą, przysparzał mężczyzn o strach. Brrr nie jestem groźna i mam świadomość tego, że potrafię zaoferować mężczyźnie znacznie więcej, niż niejedna dwudziestoparolatka. Więc główka do góry ;)
oczywiście, ze nie pójdę na skróty i nie będę się zadowalać byle czym:) Dziś jestem zbyt świadoma swojej wartości, oczekiwań oraz kobiecości. Nigdy nie czułam się lepiej we własnej skórze. I stety czy niestety najwięcej mogę ofiarować jak się okazuje dwudziestoparolatkom bo tacy do mnie lgną;)
Cieszy mnie że jesteś świadoma swojej wartości oraz kobiecości. Jestem tylko ciekaw co oprócz swoich oczekiwań możesz zaoferować rzeczonym dwudziestolatkom że tak bardzo “podobno” do Ciebie lgną, hmm?
Daruj, zawodowa ciekawość… bo widzisz zawsze zanim myślę o swoich oczekiwaniach, zastanawiam się najpierw co mogę zaoferować.
Podejmiesz to małe wyzwanie? ;)
Tak przy okazji faceci i chłopcy owszem boją się silnych kobiet, mężczyzni nieszczególnie ( no może poza wyjątkiem tych przemądrzałych, które ciągle próbują ich ustawiać).To jednak moja osobista opinia. Mam więc nadzieję że dostrzegasz różnicę.
Na koniec pytasz: “pytanie czy znajdzie się taki, który temu podoła?!”
Ja zadam pytanie: czy jeśli spotkasz na swojej drodze mężczyznę z klasą to czy podołasz wyzwaniu przyciągnięcia go do siebie i zatrzymania przy sobie?
Ciekawi mnie ile jesteś w stanie dać od siebie aby znalezc człowieka, z którym będziesz szczęśliwa przez następne 30-40 lat, hmm?
Daruj mi tę małą prowokację ale często słyszę od znajomych dziewczyn/kobiet : czy znajdzie się jakiś facet, który podoła ich oczekiwaniom/wymaganiom, który zrobi pierwszy krok – same jednocześnie nie robią nic. Grają królowe lodu o nieodgadnionym wyrazie twarzy a jeśli już jakiś facet się odważy ( nawet na trzezwo o zgrozo!) podejść i kulturalnie porozmawiać a tym samym przebić przez ten dystans to jest spuszczany razem z wodą w niewybredny sposób.
A jak to jest u Ciebie? :)
Oho, następna z hasłem “mężczyźni boją się silnych i niezależnych kobiet” na sztandarze…
Kiedyś rozmawiałem z kobietą, która była wówczas prezesem zarządu w dużej firmie. Była wolna, samodzielna i niezależna. I podobnie jak Ty powtarzała, że mężczyźni boją się silnych kobiet, co oczywiście było bzdurą. Mężczyźni nie bali się, lecz po prostu nie mieli ochoty zadawać się z kobietą, która nawet w relacjach prywatnych nie potrafiła przestać udowadniać sobie i innym swojej siły i niezależności, która bała się okazania słabości wobec mężczyzn, która nie umiała wyłączyć swej potrzeby dyrygowania całym otoczeniem, do którego przywykła w pracy.
Spójrz w lustro i sprawdź, może masz tak samo. Siła i niezależność nie są problemem. Świetnie, że potrafisz sama sobie radzić z życiem. Ale w relacji z drugim człowiekiem trzeba umieć okazać również swoją słabszą stronę, a nie zamykać się w pancerzu z obawy, że ktoś to wykorzysta.
Twoje pytanie, czy jakiś facet Ci podoła, jest z gruntu niewłaściwe. Od kiedy mężczyzna musi “podoływać”? Bez sensu, bo nie na tym związek polega.
Dzięki Ci! To znaczy że nie jestem sam i nie tylko ja tak myślę. Generalizowanie i upraszczanie w opiniach jest grzechem ciężkim.
Nie, nie boję się silnych kobiet. Zwyczajnie nie lubię konkurować w sferze gdzie powinno być co innego – fascynacja, zrozumienie, uczucie. Smutne że nadal są osoby które tego nie rozumieją.
Dokładnie. Jeśli nie lubię gotowanej marchewki, to nie oznacza, że się jej boję – po prostu nie mam na nią ochoty.
Bardzo łatwo się generalizuje i wkłada wszystkich do jednej szufladki. Jakbys czytał uważnie to byś doczytał iż mam takie głosy od swoich znajomych (mężczyzn). Nie wymyśliłam sobie tego w swojej uroczej główce, a przytoczyłam co mówią moi koledzy. I uwierz mi… nie zamykam się w żadnym pancerzu, nie jestem managerem, bo nie mam potrzeby kierowania ludźmi… i raczej jestem osobą, która nieba by uchyliła drugiej połówce (jestem troskliwą osobą), zwykle za dobrą. Jestem jaka jestem i albo mnie ktoś kocha albo nie;) jeśli nie – jego strata
Masz na myśli głosy znajomych, że wolą młodsze dziewczyny, bo te nie stawiają wymagań? Sądzisz, że tylko dlatego się z nimi – owymi dziewczynami – spotykają?
Nie do końca.
Może po prostu mają dosyć użerania się z trzydziestokilkulatkami, którym z wiekiem wzrastają wymagania i które każdego dnia udoskonalają wyjątkową sztukę robienia problemów z niczego? Może wolą odpocząć przy kobietach, które są radosne i zadowolone z życia oraz z siebie, które nie mają jeszcze na koncie traum po wieloletnich związkach czy małżeństwach, dla których facet może być partnerem, a nie terapeutą?
Również nie generalizuj i nie szufladkuj ;)
Bardzo słuszna uwaga. Te “silne i niezależne” kobiety są tak naprawdę bardzo często słabe właśnie dlatego, że wciąż tę siłę muszą sobie i innym pokazywać. A zazwyczaj jest to nachalne i przez to niesmaczne.
Jak dla mnie etykietki “silny/słaby” są przejrzałe i samym swoim znaczeniem mogą wywoływać w ludziach wymuszone zachowania. Odwołując się do wpisu – człowiek, który wie, czego chce, nie musi tego nikomu udowadniać i trąbić o tym na wszystkie strony. Po prostu do tego dąży. Człowiek, który nie wie, czego chce, a jednocześnie pretenduje do bycia “silnym i niezależnym”, zawsze będzie głośno szczekał, że jest odwrotnie.
Jest to straszne ale z większością ludzi tak właśnie jest, że podążają utartymi ścieżkami jak baranki gdyż boją się poszukać samego siebie w sobie albo twierdzą, że skoro te schematy działają to lepiej jest postępować tak jak większość niż szukać nowego. Ten ekspertyment ciekawie to pokazuje, trochę w drugą stronę ale mechanizm ten sam.
https://www.youtube.com/watch?v=o8BkzvP19v4
Nie że boją się poszukać samego siebie, tylko boją się, że konsekwencje społeczne sprzeciwu mogą być znacznie gorsze.
dlatego boją się poszukać … bo jak już znajdą to wiedzą (ze strachu przed tym sprzeciwem), że nic z tym nie zrobią, bo ich za dziwaków i odmieńców odbiorą
Jeśli mają takie obawy, to chyba raczej już “na starcie” czują “co jest grane”,
Może to być też kwestia sposobu komunikacji, a nie samej treści rozmowy. Znam naprawdę niewiele osób, które potrafią rozmawiać bez ranienia innych.
Potwierdzam, doświadczyłem kilkukrotnie na własnej skórze. Zadziwiające, kobiety-mistrzynie komunikacji werbalnej i niewerbalnej, empatyczne. A jak trzeba powiedzieć o potrzebach to pojawia się problem z rozmową z drugą osobą z szacunkiem lub bez dziwnych podjazdów.
Tylko czasami (chyba) nie da się obejść bez “rannych” – albo my będziemy skrzywdzeni, albo ktoś inny. Pewnych sprzecznych kwestii po prostu nie da się pogodzić…
Wynika to moim zdaniem z faktu że ranić jest dużo prościej, tego typu działania wymagają o wiele mniej taktu i finezji ( a wymagają w ogóle?)… tak samo z przerzucaniem odpowiedzialności. Ciężej jest komuś spokojnie wyartykułować ( nie raniąc go) że czegoś w nim czy danej sytuacji nie akceptujemy a potem wysłuchać jego argumentów ( bez przerywania i atakowania) i ustosunkować się do nich… że już nie wspomnę o wspólnym znalezieniu ewentualnego rozwiązania..
Co do sposobu komunikacji to wydaje mi się że zależy jak postrzegamy dialog. Jeśli jedna ze stron jest otwarta na argumenty a druga słyszy tylko to co chce usłyszeć to jak tu mówić o dialogu kiedy owa wymiana ma przebiegać tylko i wyłącznie pod dyktando jednej ze stron?
Moim zdaniem problem ten dotyczy obu płci.
Dobrze, że piszesz dość mądrze, bo kazałbym Ci oddać nick :D
Kamień z serca ;)