Kto zgadnie, jak brzmi najczęściej spotykane usprawiedliwienie?

Zadawałem to pytanie różnym osobom. Najpopularniejsze odpowiedzi to: 1) „Jestem zmęczony” 2) „Do tego trzeba mieć talent” 3) „Nie mam czasu”. Jednak moim zdaniem w tej kategorii zdecydowanie wygrywa zdanie: „Takie mamy czasy”.

Jak się przyjrzysz, to zauważysz, że ludzie każde swoje słabe, strachliwe albo szkodliwe zachowanie potrafią usprawiedliwić „czasami”.

Takie mamy czasy, że liczą się tylko pieniądze.
Takie mamy czasy, że rodzina nie ma znaczenia.
Takie mamy czasy, że nie zaimponujesz facetowi jeśli nie pokażesz mu się w stringach na pierwszej randce.
Takie mamy czasy, że każdy jest zagoniony.
Takie mamy czasy, że jak ufasz i pomagasz, to dojadą cię jakieś tępe dzidy ze skarbówki, którym zachciało się urządzać prowokacje.

Cóż, moim zdaniem takie mówienie to nie jest przesada.

To wykurwiście wielka przesada.

Biolodzy, antropolodzy i psychologowie społeczni doskonale wiedzą, że w naszym DNA leży łatwowierność wymieszana z kierowaniem się opinią większości. Instynkt stadny każe nam wierzyć, że jeśli inni coś robią, to ma to głęboki sens. Producenci wiedzą, że jeśli 9 na 10 Polek poleca płyn do mycia naczyń z cząsteczkami monotlenku diwodoru, to mało kto sprawdzi co to za magiczna substancja. Jeśli zaczniesz gapić się bez powodu w niebo, to wkrótce zbierze się przy tobie cała grupka obserwatorów. Kiedy samotny facet zacznie być w związku, to nagle zacznie interesować się nim dużo więcej kobiet – nawet tych, które wcześniej go odrzuciły.

Ta zasada ma też swoją ciemną stronę (chociaż nikt nie widział jej, jak wymachuje czerwonym mieczem świetlnym). Sprawia, że kiedy masz iść swoją drogą, to czujesz niepewność. Masz wrażenie, że jesteś bohaterem filmu grozy, który jako jedyny nie wie, że w piwnicy straszy. Kątem oka widzisz te spojrzenia poddające w wątpliwość twoje zdrowie psychiczne i nawet jeśli pragniesz wyrwać się do przodu, to się wycofujesz.

Chcesz miłości, słuchać z kimś ulubionych płyt, poznawać się na randkach, a nie na czacie, dać się zaprosić do kina i na spacer, a zamieniasz to na konto na tinderze i język poszukujący twoich migdałków w pierwszych 30 minutach randki w jakiejś taniej kawiarni. Taniej, bo w takie relacje inwestować nie warto.

Chcesz mieć takie przyjaźnie jak kiedy byłeś nastolatkiem. Wtedy potrafiło się przegadać pół nocy i przychodzić bez zapowiedzi, ale teraz nawet nic nie proponujesz, bo nie chcesz być gościem, który zawsze jest dostępny, jakby był nie człowiekiem, ale telefonem zaufania.

Chcesz mieć swoją firmę, żeby mieć więcej wolności, nie prosić nikogo o urlop i lepiej panować nad swoim życiem, a bierzesz wszystkie pilne zlecenia, które rozbijają w puch twój system pracy i sprawiają, że: a) nie robisz tego, co dla ciebie ważne, b) zamieniają twoją firmę w pracę na etacie, i c) prowadzą do doświadczania 400% większego stresu.

Kiedy ja to widzę, to myślę o słabych domówkach. Wiecie, takich co nawet w kuchni i na balkonie nie ma poufałych rozmów, iskrzenia i atmosfery podgrzanej o dziesięć stopni. Wszyscy mają ochotę uciekać, ale siedzą w oczekiwaniu na pretekst. Zachowują się jak początkujący aktorzy, których zadaniem jest udać, że ich chomik dostał ataku padaczki i muszą natychmiast wyjść, chociaż chcieliby zostać. Cmok, cmok, następnym razem to sobie odbijemy.

Jeśli ma się szczęście, to na takich imprezach znajduje się ktoś, kto zamiast głupio czekać, stwierdza fakt i mówi: „Ta impreza zdycha. Chodźmy pić szoty na mieście i zobaczymy co się wydarzy”. Wiesz co się wtedy dzieje? Balonik oczekiwań pęka, okazuje się, że wszyscy na to czekali, a dookoła padają teksty: „Uff. Myślałem o tym już pół godziny temu”.

Tak samo jest i w związkach, i w tym jak pracujemy, i w tym jak sobie układamy życie prywatne. Żyjemy w czarnej mazi słowa „muszę”, a jedyne co osiągamy, to mijanie się z ludźmi, którzy mają te same priorytety. Takimi, którzy chcą leżeć przytuleni i oglądać starsze filmy Woody’ego Allena, spotykać się bez polowania na wolne 30 minut w terminarzu i iść własnym tempem, w kierunku, który może rzadko pokazują w serialach produkowanych przez TVN, ale który jakoś bardziej uszczęśliwia.

Takich osób jest znacznie więcej niż myślisz. Przykre jest jednak to, że prawdopodobnie też siedzą na domówce, której nie lubią i próbują tańczyć do muzyki, której nie czują. Przepełnia ich przy tym strach, który sam czułem wielokrotnie kiedy byłem młodszy – strach, że jeśli nie będę robił tego co reszta, to zostanę sam. Wiem też czym się ten strach zagłusza, kiedy akurat nie ma się dostępu do dobrej jakości narkotyków. Robi się to powtarzaniem mantry: „Takie są czasy, że nie można żyć po swojemu.”

Ponieważ dzisiaj można opisać mnie tytułem słynnego opowiadania Hemingwaya „Stary człowiek, ale jeszcze może”, to już tak nie robię. Dzięki temu blogowi wiem, że jeśli nawet ja mogłem znaleźć od 60 000 do 150 000 osób, które patrzą w tym samym kierunku co ja (a musisz wiedzieć, że według specjalnie wyselekcjonowanych komentarzy jestem niedowartościowanym bydlęciem, którego nikt nie trąciłby kijem), to z pewnością dotyczy to też ciebie.

To z kolei oznacza jedno – nie musisz żyć według reguł większości.

Możesz przedkładać ważność nad pilność.
Możesz pieprzyć się jak w niemieckim porno z lat 90-tych nie mieszając do tego uczuć.
Możesz szukać żony, która będzie pieprzyć się jak w niemieckim porno z lat 90-tych, ale dopiero jak się w tobie beznadziejnie zakocha.
Możesz zachowywać godność, zamiast tracić ją biegnąc do odjeżdżającego autobusu.
Możesz pracować tylko tyle, ile potrzebujesz na swoje potrzeby, zamiast wyśrubowywać wyniki finansowe.
Możesz stworzyć dowolny katalog swoich zasad, bo jedyne co musisz to jeść, pić, spać (jak tamagotchi*) oraz najważniejsze – bić się o swoje szczęście.

A bić się o nie warto, nawet jeśli czasem ktoś uderzy cię w szczepionkę.


* przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.