Z „Teorii państwa i prawa”, czyli takiego fajnego przedmiotu, który do niczego się nie przydaje, ale egzamin nawet po latach wspomina się moczeniem majtek, pamiętam, że gdzieś w stosie kserówek przewinęły się sfery jakie państwo musi kontrolować, żeby wciąż nazywać się suwerennym, w tym między innymi: wojsko, politykę zagraniczną, władzę ustawodawczą czy politykę finansową. Jakiekolwiek ustępstwa w którymś z tych kierunków sprawiają, że suwerenność staje się coraz bardziej dyskusyjna.
W skali mikro działa to tak samo w przypadku pojedynczych osób, szczególnie że każdy kto skończył więcej niż pięć lat wie, że pasją przeciętnego człowieka nie są sport i podróże jak kłamie w CV, ale mieszanie się w nieswoje sprawy.
To taki rodzaj współczesnego misjonarstwa polegający na usilnym przekonywaniu innych do swojej wizji świata, która przecież jest najlepsza. Tego typu misjonarze często używają słowa: „powinieneś”, a na pytanie: „Dlaczego powinienem?” odpowiadają: „Bo tak/Bo tak myślę/Bo tak się przyjęło”, czyli używają samych twardych, niezbitych argumentów. Robią to przy tym z takim wdziękiem, że czuję się jakbym znalazł się w studenckim klubie pełnym spoconych, pijanych lasek i był napastowany przez jedną z nich (0/10 nie polecam).
Mam do nich taki stosunek nie dlatego, że chcą dla mnie źle albo jestem najmądrzejszy na świecie i nie potrzebuję niczyich rad, ale po pierwsze, jak ich potrzebuję to sam po nie idę, a po drugie, są też takie tematy, do których wtrącanie się, nawet pełne dobrotliwości i słów „chcę dla ciebie dobrze” skwituję słowami: „Pierdol się!” – cytując Bukowskiego oczywiście.
Nie, nie znajdę czasu żeby porozmawiać o Jezusie (czy w co tam wierzysz)
O ile większość osób wierzących to bezproblemowi ludzie to część z nich z uporem godnym maniaka usiłuje dociec dlaczego ktoś inny nie wierzy skoro buzię widać w tym tęczu, a inne cuda spotyka się co krok – a to patelnia, na której odbije się wizerunek Jezusa, a to ktoś przewróci się niosąc wódkę i złamie sobie tylko rękę i cztery żebra, ale butelka pozostanie cała, co jest ewidentnym świadectwem, że ich wiara ma sens.
Te uwagi nie dotyczą tylko katolików, jehowych i pokrewnych wyznań. Jest ich znacznie więcej, bo w tej samej grupie stawiam:
– osoby bawiące się w MLM
– osoby wierzące w prawo przyciągania
– osoby wierzące w karmę
– fani zdrowego trybu życia w tym ci wszyscy weganie, frutarianie i wegeterianie
– politycznie zafiksowani na punkcie konkretnej partii
– fani rozwoju osobistego itd.
Wyznań jest dużo, ale schemat taki sam: Na pewno jesteś nieszczęśliwy, czegoś ci brakuje, ale wystarczy że zaczniesz robić to co ci mówię, a wszystko będzie pięknie. Jeśli nie teraz to z pewnością do twojej śmierci. Ewentualnie po niej.
Mógłbym ciebie wysłuchać, ale cóż, jesteś teoretykiem. Nie wiesz czy twoja wiara jest coś warta dopóki nie umrzesz. Więc umrzyj. Później pogadamy.
Nie, nie interesuje mnie jak wydałbyś moje pieniądze gdybyś je miał
…bo ich nie masz. Nie obchodzi mnie, że zamiast rozwijania firmy ty kupiłbyś sobie mieszkanie albo pił wódkę tylko dlatego, że jest tańsza od Gentelman Jacka. Jeśli zaczniesz płacić moje rachunki, kupować mi chleb i wykupować dwutygodniowe wakacje trzy razy w roku to może zyskasz moją uwagę. Na trzy minuty.
Henry Ford powiedział takie mądre zdania: „Skoro tylko jakiś przedmiot znajdzie powodzenie, ktoś zaczyna myśleć, że miałby jeszcze większe, gdyby tylko był odmienny. Taka jest powszechna skłonność do błaznowania stylami i psucia dobrych rzeczy przez zmianę.”
Często tego doświadczam, bo kilka razy w miesiącu ktoś do mnie pisze (oczywiście bez grosza przy duszy) z rewelacjami na temat tego jak mógłbym zarabiać więcej, chociażby na tym blogu. Czego tam nie było: płatny dostęp do tekstów, szkolenia dla desperatów, robienie z jednej książki czterech, uczestnictwo w systemach MLM itd.
Doceniam dobre chęci, wiem że mógłbym sobie w ten sposób radzić lepiej finansowo, ale podejrzewam, że tylko krótkoterminowo zamiast długoterminowo, a przecież stać mnie na chleb i nawet co drugą kromkę mogę smarować masłem, więc nie muszę tego robić. Tysiąc złotych więcej mnie nie zbawi.
Dziwnym trafem wszystkim tym osobom mówiłem: „Super pomysł, ALE zrób to sam”. 90% nie kiwnęła palcem, żeby wprowadzić swoje pomysły w życie i wciąż budowała rewelacyjne teorie za hajs rodziców, a 10% zaczęło to robić i kończyło po upływie sześciu tygodni.
Nie, nie możesz mi doradzać w sprawie związku
To taka uwaga głównie dla mam, ciotek i kumpli, którzy wzięli ślub i nie chcą, żeby ktokolwiek miał od nich lepiej. Równie zabawne jest mówienie o tym jak powinien wyglądać związek. Jaki wszyscy powinni uprawiać seks. Jak spędzać czas. Jak planować swoją wspólną przyszłość. Co z tego, że robiąc to po swojemu jest im lepiej. Nie powinni i już.
Zresztą słuchanie przyjaciółek i kumpli w sprawach relacji też nie jest lepsze, bo nigdy nie ma pewności czy nie okłamują nas, żeby nie było nam przykro, dzięki czemu później laski siedzą ze słomką w zębach i mówią: „Zostawiłam go bo był chujowy”, a kiedy same zostaną zostawione to mówią: „Zostawił mnie, bo był chujowy i nie docenił tego jaką cudowną osobą jestem”. Ich koleżanki zawsze się z nimi w tym zgadzają.
Nie przyznaję ci prawa oceniania mojego planu kariery
Nad Sexcatcherem pracowałem ponad półtora roku. Dzień w dzień. Bez wolnych sobót, niedziel i świąt. Teraz nie robię właściwie nic. Czasem napiszę tekst, pogrzebię w nowym, spokojnie przygotowywanym blogu, podrapię się w okolicach krocza, pójdę do kina, wygram w bilard, zrobię sobie trening, wyjadę gdzieś na kilka dni albo pobuszuję po galerii handlowej. Najczęściej mówienie o tym oznacza napotkanie stroskanego spojrzenia:
– Jak tam można żyć? A co później? Nie lepiej pójść do normalnej pracy?
To co robię to nie jest prawdziwa praca. Prawdziwa praca to taka gdzie zarabia się 2 000 zł miesięcznie i pracuje w stresie, a nie taka gdzie zapomina się co to jest budzik.
Właściwie każdy młody przedsiębiorca, artysta, showmen, bloger i youtuber spotyka się z tym każdego dnia i słucha o tym jak to niedobrze, że nie jest spawaczem i prawdę mówiąc ja to świetnie rozumiem, bo kiedy słyszę kogoś kto mi mówi o swoim blogu i planie kariery, który z nim wiąże to w mojej głowie włącza się tryb:
– Oj! Biedactwo. Może dać mu dwa złote na pączka?
Całe szczęście zaraz przypominam sobie o tym, że mam tylko wycinek informacji o jego życiu. Nie znam jego planów na następne lata. Nie wiem jak ma przewagi ani jak się rozwinie. Nie wiem przede wszystkim do czego jest zdolny ani co wypali a co nie. Dajcie spokój, twórcy bieżni, które widać na siłowniach udało się przekonać ludzi, że muszą płacić za bieganie. Czy jest wiele bardziej absurdalnych pomysłów?
Nie pozwolę ci mieszać się do tego jak wychowywać dzieci
…ani kiedy będę je miał, bo to moje dzieci, moje życie i to ja będę je karmił, wychowywał i płacił za ich edukację.
Oznacza to też, że nie pozwolę się nikomu wtrącać w to jakie wartości będę im wpajał i jeśli nie zechcę ich oszukiwać, że życie wygląda jak bajki Disneya albo ukrywać przed nimi, że istnieje coś takiego jak seks i nie jest to grzech to nie będzie to twoja sprawa. Z definicji będę chciał dla swoich dzieci lepiej niż jakakolwiek inna, obca osoba.
Nie pozwolę ingerować ci w to jak wyrażam siebie
Mogę zrobić ze swoim ciałem cokolwiek zechcę. Mogę zachowywać się jak zechcę. Mam prawo zarówno sprawiać, żeby każdy był moim przyjacielem jak i zniechęcać do siebie innych. Mogę nie mieć żadnego tatuaża albo wydziarać sobie tyłek i nic ci do tego, że na starość będzie pomarszczony i mniej piękny, bo podejrzewam, że nie będziesz wtedy go oglądać.
Ja wiem, że codzienność wielu osób jest napiętnowana słowami: „Nie wypada”, ale moim zdaniem nie wypada co najwyżej rezygnować z fajnych rzeczy tylko dlatego, że zdaniem jakiegoś przestraszonego leszcza „nie wypada”.
W rzeczywistości jestem miły, dobry i nie rozszarpuję nikogo na śniadanie, ale zawsze lubiłem mieć wizerunek „tego złego” albo chociaż „gorszego”, bo to uwalnia od reputacji i oczekiwań, że zawsze będzie zachowywało się jak należy. Wtedy tych oczekiwań nie ma, więc zawsze można zachować się dobrze, ale też jeśli zachowa się źle to nikt się nie zdziwi. Mówiąc kobiecie, że jesteś skurwielem, możesz przespać się z jej siostrą i co najwyżej ona pomyśli: „Przynajmniej ostrzegał”, a jeśli tego nie zrobisz dostaniesz czystą wdzięczność. Przedstawiając się w dobrym świetle, zawsze możesz być tylko dobry.
Nie pozwolę ingerować w żadną z tych sfer, bo:
Po pierwsze, mam wrażenie, że takie misjonarstwo wynika z wątpliwości jakie samemu się ma, bo można komuś mówić, żeby poszedł do „prawdziwej pracy” jaką samemu miało się przez całe życie, ale jeśli okaże się, że można pracować tylko dwa razy w tygodniu, lepiej się bawić i mieć więcej pieniędzy to przecież wyjdzie się na głupka, więc lepiej żeby nikt się nie wychylał.
Po drugie, paradoks słuchania rad innych polega na tym, że jeśli rada zadziała to „dokonałeś tego dzięki mnie”, ale jeśli nie zadziała to wielkie kupsko, w które dzięki niej się wpakowałeś, będziesz musiał posprzątać sam, a jeśli jej sprzątanie zawsze jest nieprzyjemne to jednak dużo bardziej wtedy, kiedy sprzątasz po kimś, a nie po sobie.
I o tym warto pamiętać.
Na koniec, przyjemna piosenka na poniedziałek: https://www.youtube.com/watch?v=CRIx1CP0Lrk