Nie ma jednej definicji tego, czym jest szczęście. Dla każdego przyjmuje ono nieco inną formę. Dla mnie szczęście to:
Móc codziennie spać do 14.00, a wciąż chcieć nastawiać budzik na 9.00.
Zapisać swoje cele i być pewnym, że się je wykona. Że nie ma nade mną szklanego sufitu, barier, limitów. Radość, że nie jest się po stronie ludzi, którzy najpierw stwierdzili, ze życie jest ciężkie jak japoński teleturniej, a później pogodzili się z tym, że nigdy nie będą tak sławni i bogaci jak chcieliby być, ani nawet nie uścisną ukradkiem pośladka Nicole Scherzinger (chciałem napisać, że Emmy Watson, ale ona wciąż wydaje mi się za młoda, żeby traktować ją jak symbol seksu).
Posiadanie umiejętności, dzięki którym wiesz, że nigdy nie będziesz biedny i samotny, a zamiast tego zawsze będziesz mógł pokazać jakiejś dziewczynie miasto. Z perspektywy łóżka we własnym pokoju. Gdziekolwiek na świecie się nie znajdziesz.
Być wolnym od AIDS relacji między ludzkich – zazdrości.
Nie zwracać uwagi na swój wiek. Zarówno w znaczeniu: „Jestem na to za stary!” jak i: „Jestem na to za młody!”.
Szczęście to dla mnie umiejętność odpuszczenia sobie bolesnych doświadczeń.
Życie po coś więcej niż zarabianie na mieszkanie, rachunki i możliwość kupienia sobie Porsche. Pieniądze jak pieniądze – są ważne do pewnego pułapu, ale najbardziej lubię świadomość, że jestem komuś potrzebny. Gdyby świat ze mną miał być taki sam jak beze mnie to nie wstawałbym z łóżka. A ty?
Widzieć jak coś, co istniało tylko w mojej głowie zaczyna istnieć w świecie. Zdjęcie kogoś czytającego moje książki to wspaniałe uczucie. Ludzie przychodzący na moje wystąpienie i szepczący: „To on!” równie dobre. Według badań twórcy to jedni z najszczęśliwszych ludzi, bo od razu widzą efekty swojego wysiłku. Tam gdzie nie widać efektów pojawia się poczucie bezsensowności działań. To tylko krok do braku zadowolenia.
Postępy. Bez nich nie byłoby odpowiedzi na pytanie: „Czym jest szczęście?”. Zauważenie, że jestem lepszy niż byłem jest świetne. Podciąganie się dziesięć razy zamiast pięciu, piętnaście zamiast dziesięciu i dwadzieścia zamiast piętnastu. Pisanie dla trzydziestu, a nie dla dwudziestu tysięcy osób. Gotowanie zdrowiej. Życie z większym rozmachem.
Uczenie się nowych rzeczy.
Świadomość, że za pięć lat może i będę inny, ale wciąż będę chciał iść drogą, którą idę teraz.
Szczęście to pracowanie dla siebie, a nie dla innych. Nie w znaczeniu bycia przedsiębiorcą, ale z myślą o swoich celach. W przeciwnym razie dawałbym sobie gwarancję narzekania. Działa to tak – powiedzmy, że śpiewasz, jeśli robisz to dla kogoś to każda negatywna recenzja nawet w obliczu tysięcy pozytywnych da ci klapsa (nie mylić z tymi klapsami, które lubisz). Jeśli robisz to dla siebie, bo chcesz np. zarobić śpiewaniem na wakacje na Malediwach to prawdę mówiąc możesz zdobyć tytuł chałturnika roku i tylko będziesz się śmiał ze swoich hejterów, bo na Malediwach będziesz leżał ty, a nie oni.
Bycie docenianym. W końcu brak poczucia bycia docenionym to główna przyczyna rozstań i nienawiści do pracy.
Pomaganie innym osiągać cele i pomagając im osiągać własne. To przeciwieństwo mentalnego ubóstwa kiedy myśli się: „Jak komuś pomogę to mi nie wystarczy”. Jakoś do tej pory im więcej pomagałem tym sam więcej miałem.
Drobiazgi. Umiejętność odpoczywania bez wyrzutów sumienia. Planowanie odpoczynku. Bycie samemu ze sobą. Odkrywanie nowej muzyki i gwałcenie przycisku „replay”. Jechanie nocą rozświetloną ulicą mając pełen bak benzyny. Spotykanie osób, z którymi odbiera się rzeczywistość w taki sam sposób. Pływanie latem w jeziorze pod rozgwieżdżonym niebem. Odczuwanie deszczu, a nie moknięcie. Zgarnianie do torby dwóch butelek wina i siedzenie na tarasie, dachu lub plaży rozmawiając.
Brak konieczności chodzenia na kompromisy. Udawania kogoś innego. Dopasowywania się do etykiety i zasad. Wąchania dup na powitanie, bo ktoś tak ustalił. Tego, żeby chodzić codziennie w garniturze, mówić kwiecistym językiem i udawać, że obchodzi ciebie czyjeś zdanie. Mieć wyjebane. Robić swoje bez dbania o zjednywanie sobie sympatii innych.
Mimo to posiadanie wokół siebie ludzi, będąc z którymi nie ma się potrzeby robienia zdjęć i wpatrywania się w smartfona. Albo inaczej – usłyszenie, że jest się zlepkiem pięciu osób, z którymi ma się najczęściej kontakt, rozejrzenie się dookoła i stwierdzenie: „Uff, jak dobrze, że to oni”.
A kiedy akurat trafi się na osoby, którym to się nie podoba, szczęście to móc i umieć reagować dokładnie tak: