Krzysztof był osobą dojrzałą, poważną i z ogromnym potencjałem, którego niestety nie wykorzystywał, bo zawsze kiedy wpadał na pomysł, żeby zrobić coś spektakularnego, dopadał go paraliż decyzyjny. Siadał i zaczynał myśleć, bo przecież chciałby to zrobić, ale co jeśli to nie wyjdzie?

Całe szczęście żył w świecie, w którym ekspertów jest więcej, niż znudzonych nastolatek, więc wtedy szedł po radę. Zwykle kończyło się to zabawnie. Na przykład kiedyś spodobała mu się dziewczyna ze studiów z biustem, który byłby zbyt dobry na wystąpienie w pornosie i z intelektem pozwalającym na to, żeby móc z nią porozmawiać o Kancie. Nie to, żeby chciał, ale to jednak zaleta w społeczeństwie ogłupionym przez Warsaw Shore, prawda? Zanim do niej podszedł zapytał co najmniej czterech kumpli o to czy ma u niej szanse i czaił się przez dwa tygodnie, a kiedy w końcu postanowił zagadać, okazało się, że ona już ma chłopaka.

To samo robił z szukaniem pracy, przygotowywaniem urodzin i wyjazdami na wakacje. Jeśli ktoś mówił, że jego pomysł jest słaby, to mamrotał pod nosem:
– Muszę to przemyśleć. – Wtedy odpuszczał. Co prawda zwykle później stwierdzał, że pomysł był dobry, ale przecież inni też mieli wątpliwości, więc postąpił tak jak powinien.

Chyba nie muszę chyba dodawać, że jego atrakcyjność oscylowała dzięki temu gdzieś w okolicach zera, a jego życie płynęło tak wartko, jak sterta piachu otoczona ceglanym murem?

Pewnie nawet bym o tym nie pisał, gdyby nie to, że słuchanie innych zamiast siebie jest powszechną przypadłością. Tylko w przeciągu ostatniego tygodnia dostałem kilkanaście pytań dotyczących osobistych problemów, a wśród nich: „Wybrać karierę czy związek?”, „Czy ułoży mi się w życiu?”, „Czy wybrać mało ciekawą pracę, ale za świetne pieniądze, czy tą o której marzyłem, ale całkowicie od zera i niemal za zerowe pieniądze?”, „Czy angażowanie się w poważny związek mając 19 lat ma sens?”, „Czy być z nią z litości?” oraz nieśmiertelne: „Rozpadł mi się związek. Jak go poskładać i czy w ogóle da się to zrobić?”.

Problemy z takimi pytaniami są cztery:

#1 Skąd, do cholery, ktoś może to wiedzieć?

Nikt nie zna twoich wszystkich możliwości, talentów i umiejętności. Patrzenie na drugą osobę przypomina patrzenie na górę lodową. Niby taka mała bryłka lodu, a przecież pod wodą znajduje się 2/3 jej objętości, których nikt nie jest w pełni świadomy. Jedyną osobą, która to wie, jesteś ty sam i właśnie dlatego ma sens zdanie: „Ilekroć mówisz, że dasz radę lub, że nie dasz rady, zawsze masz rację”. Wszyscy inni tylko halucynują na podstawie tego, co im się wydaje, że o tobie wiedzą i co sami byliby w stanie zrobić.

#2 Cudze rady odzwierciedlają obawy o ciebie, a nie twoje nadzieje.

Ty kierujesz się chęcią pozytywnych zmian. Inni strachem o to, co się stanie jeśli ci się nie powiedzie. Mając pomysł zostania kierowcą rajdowym ty wyobrażasz sobie fantastyczne poczucie prędkości, miliony na koncie i fanki. Ludzie, którzy cię kochają, lubią albo chociaż znają, wyobrażają sobie rozbity i wybuchający bolid. Nikt nie mówi: „Idź, bądź odważny, to zmieni twoje spojrzenie na świat!”, bo jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie czuł się źle, że ciebie nie ostrzegł. Dzięki temu słuchanie cudzych rad, to nic innego, niż słuchanie długiej litanii czyhających na ciebie niebezpieczeństw.

#3 Nikt nie ma dostępu do twojej intuicji.

Jest taki wielokrotnie przeprowadzony eksperyment karciany opisany m.in. w „Błysku” Gladwella. Podczas niego badani biorą udział w grze hazardowej. Mają przed sobą dwie czerwone i dwie niebieskie talie. Wybierając czerwone, mogą dużo wygrać i jeszcze więcej stracić. Wybierając niebieskie zyskują niewiele, ale zawsze wychodzą na plus. Oczywiście tego nie wiedzą. Świadomie wszyscy badani orientują się, że nie opłaca wybierać się czerwonych kart, po dokonaniu 50 wyborów. Wiecie, co wykazało badanie fizjologiczne? Że już po wzięciu dziesięciu kart organizm automatycznie reaguje stresem na wybieranie czerwonych kart. Wniosek? Wiemy o 40 kart wcześniej, co jest dla nas dobre, niż wiemy to świadomie. Oznacza to, że w chwili proszenia o radę podjąłeś już decyzję. Jedyne czego nie zrobiłeś, to jej nie wyegzekwowałeś. To czego potrzebujesz to zaufać swojej decyzji.

#4 I ostatnie, najgorsze – za tymi pytaniami stoi psychologiczny mechanizm opierający się na rozproszeniu odpowiedzialności.

Dzięki temu jeśli coś pójdzie nie tak, odpowiedzialność rozkłada się na kilka osób i można sobie powiedzieć: „Uff, jestem rozgrzeszony, bo inni myśleli tak samo”, a jeśli zapyta się o radę kołcza czy innego specjalistę to już całkiem miodzio, bo skoro taki mądry i znany pan kołcz zrobiłby to samo to nie możesz sobie niczego zarzucić, prawda? Można zrobić sobie kakałko, owinąć się kocem i uśmiechnąć się z poczuciem, że jesteś całkowicie spoko.

Niestety skutki uboczne nie są tego warte, bo długoterminowo uczysz sam siebie tego, że inni wiedzą lepiej, co jest dla ciebie dobre i lepiej znają twoje możliwości, a ty nie możesz sobie ufać.

Natomiast nie uczysz, że:
– ewentualne porażki są mniej dotkliwe, ale sukcesy też mniej cieszą, bo przecież gdybyś nie zapytał, to byś tego nie zrobił
– oraz nie nabywasz doświadczeń, dzięki którym możesz skutecznie radzić sobie z porażkami, które są tak naturalnym stanem, jak każdy inny i trzeba przez nie przejść zaczynając od przyznania: „Ok. Zjebałem” (ja, a nie ktoś inny) i kończąc na: „Ale dzięki temu wiem, co następnym razem zrobię inaczej”.

Podstawowym wyznacznikiem dorosłości jest podejmowanie własnych decyzji, na własne ryzyko i na wyłączną odpowiedzialność. Dlatego jeśli zrozumiałeś ten tekst w taki sposób, że nie warto pytać o rady, to bardzo dobrze, bo żadna osoba, która rozpierdala system tego nie robi.

O Spartanach mówiło się, że nie pytają ilu, tylko pytają: „Gdzie są?”. Ty masz nie pytać: „Co robić?”, tylko: „Za pomocą jakich narzędzi?”. Zbieraj informacje, a nie opinie, bo bez tego obudzisz się jako Krzysztof – gość, którego wycięli z obsady „American Pie”, bo zamiast robić cokolwiek, tylko o tym myślał. A jakby nie patrzeć, myśliciele nie są osobami, które każdy dzień kończą z uśmiechem na ustach i McCallanem w ręce. Myśliciele kończą z kodem kreskowym powstałym z resztek włosów zaczesanych na łysinę, brązową marynarką na grzbiecie i smutnym filmem o miłości przed sobą.

Tak tylko mówię. Wybór jest twój. Zawsze był i zawsze będzie.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.