Mam kumpli i jak każdy kto ich ma, siłą rzeczy słucham lekko przetrawionych wniosków na temat kobiet – tych współczesnych, modnych, potrafiących mówić w co najmniej jednym obcym języku. Zwykle te męskie rozmowy prowadzą do stwierdzenia, że poznawanie się ludzi jest  przewrotne, bo wszyscy składamy się z warstw i tylko w niewielu przypadkach zyskujemy na ich zdzieraniu. Znacznie częściej osoby, które wydawały się dziwne, po dłuższej chwili wydają się jeszcze gorsze, a z tych, które zakwalifikowaliśmy do grupy normalnych, wychodzą pozaszywane lęki, bolące blizny przykryte warstewką podkładu i pytania, które wracają jak bumerang.

Jeśli po tym wstępie sądzisz, że to jest tekst o tym, że kobiety są złe, to jesteś w błędzie. To tekst o tym, że kobiety nie są wystarczająco dobre – przede wszystkim dla siebie.

Na przestrzeni ostatnich dwudziestu paru lat kobiety nauczono wszystkiego. Usłyszały, że mogą zostać naukowcami, menedżerami i politykami. Dowiedziały się, że dojrzewają szybciej od chłopców i rozwijają się sprawniej. Ich wiarę w siebie wzmocniono przekonaniem o multizadaniowości, a świat skurczył się tak bardzo, że poczuły, że w zasięgu ich ręki jest cokolwiek zechcą, jeśli tylko będą pracować wystarczająco ciężko i wystarczająco mądrze. To dzięki temu statystycznie osiągnęły więcej niż ich matki.

Tylko jednocześnie nie nauczono ich, jak ważne są ich potrzeby, bo o seksie i związkach, z dziećmi się nie rozmawia. Najpierw są na to za to za małe, a nagle stają się za duże. Zawsze ten temat jest nie po drodze i nieważne, że będzie towarzyszył ci przez całe życie jak ścieżka dźwiękowa w filmie i lepiej, żeby dodawał energii, niż zgrzytał, wkurwiał i wprowadzał w depresyjny nastrój. Nie mając innych wzorców, kobiety najczęściej przejmują postawy swoich rodziców – tych wszystkich matek-polek, które podkulały ogony, bo właśnie to powinna robić kobieta, starały się o to, żeby lepiej gotować, prać i sprzątać, oraz rezygnowały z własnych celów dla czegoś ważniejszego – dla miłości. Bo kobieta się poświęca. Kocha po cichu i nie bardzo liczy na wzajemność. Kobieta jest zabiegana, zmęczona niedoceniana, a skoro tyle z siebie daje to też jej się dużo należy. Tak powstaje jedna z wielu wariacji na temat syndromu sztokholmskiego w wersji light i szklanymi wieżowcami w tle.

Dzięki temu wejście przez przeciętną dziewczynę w dorosłość oznacza znalezienie się w świecie, w którym nie wie gdzie jest góra, a gdzie dół i w którym musi poruszać się skrępowana społecznymi nakazami i zakazami. W szkole dziewczynki sumiennie odrabiały lekcje bez zastanawiania się czy to ma sens. Po zakończeniu szkoły równie bezrefleksyjnie przyjmują, że szczęście jest dodawane gratis do sukni ślubnej. Ewentualnie stwierdzają, że mają to w dupie i nie popełnią błędów swoich matek, więc każdy ich związek jest niekończącą się wojną o wpływy, dominację i pokazywanie, że się nie podporządkują i wolą żyć z kotem, psem lub świnką morską, niż z facetem.

Dla mężczyzn oznacza to wybór spomiędzy kobiet typu „Dam ci wszystko” i „Wezmę od ciebie wszystko”. Pośrodku nie ma miejsca dla postawy: „Dam ci tylko to, co będę chciała dać i wezmę to, czego potrzebuję”. Sprawia to, że randkowanie sprowadza się do spotykania wydmuszek – dziewczyn, które według obowiązującego prawa mogą wziąć kredyt hipoteczny, pojechać do Las Vegas i wyjść za mąż, a za wielokrotne morderstwo dostać dożywocie, a jednocześnie paraliżuje je problem: „Co on pomyśli, jeśli zagadam pierwsza?”.

Klask, klask. Powitajmy silną i niezależną kobietę XXI wieku.

Taka ciekawostka. Co kobiety piszą do mnie w mailach? Pytają czego chce facet. Czy nosić szpilki czy airmaxy? Czy jeśli on okazał się być skończonym idiotą, to co zrobić, żeby to zauważył i jednak wrócił? Wszystko to podlane dawką pytań o czy w łóżku mruczeć czy krzyczeć, jak mają wyglądać i jak się zachowywać, żeby było dobrze?

Moja odpowiedź brzmi: Jak ci się podoba.

Egoizm ma w Polsce słaby PR, bo PRL nauczył, że o siebie dbają społeczne pasożyty. Dobry człowiek to ten, który jest trybem w maszynie, a egoista sprawia, że ta maszyna się psuje. Egoizm w związku to coś jeszcze gorszego, bo przecież twoim naczelnym celem powinno być poświęcenie się dla miłości. Tylko, że tak nie jest. Egoista to nie człowiek, który wykorzystuje innych, nie cham i nie skurwysyn. Egoista to ktoś, kto pamięta, że jego potrzeby są ważne. Tylko tyle. Mam wrażenie, że duża część kobiet bardzo potrzebuje usłyszeć coś, czego nie usłyszały w domu – że mają prawo żyć jak chcą, że nic nikomu nie są winne i że dbanie o siebie nie czyni ich złymi osobami. Więc powiem ci to: Masz do tego wszystkiego prawo i jest to lepsze nie tylko dla ciebie, ale też dla wszystkich.

Tylko teoretycznie spotykanie kobiet, których celem życiowym jest zrobienie dobrze mężczyźnie brzmi świetnie. W praktyce wiąże się z tym więcej wad niż zalet i stawiam Jacka Danielsa, że nie tylko ja podpiszę się pod każdym ze zdań poniżej.

Nie chcę poznawać zestandaryzowanego wizerunku kobiety, która będzie rumienić się w tych samych momentach, mówić, że nie jest taka jak wszystkie i nie napisze mi pierwsza SMS’a, bo „co on sobie pomyśli”.

Nie chcę żebyś zachowywała się tak, jak bezrefleksyjnie uznałaś, że powinnaś, a następnie wystawiała mi za to rachunek w postaci słów: „Robiłam to dla ciebie”. Nie chcę mieć służącej, sprzątaczki, kucharki, damy w salonie i dziwki w sypialni. Chcę osoby, która robi to, czego sama chce. Gdybym chciał mieć kucharkę to za bardziej sprawiedliwe uznałbym zarabianie tyle, żeby ją zatrudnić. Jeśli chodzi o partnerkę to chcę, żeby robiła to, co chce, a nie naginała się dla związku. Chcesz? To tak się zachowuj. Nie chcesz? To tego nie rób. Tylko nie dopisuj do tego ideologii, że są rzeczy, które musisz robić, bo inaczej każdy facet od ciebie odejdzie. Wiesz co? Chuj z nim. Niech idzie. Związek to nie miejsce na kompromisy i najgorsze co możesz zrobić to przehandlować siebie w zamian za cudzą uwagę.

Nie chcę żebyś dla wyższego celu (czyt. związku) umniejszała swoje osiągnięcia albo poświęcała swoje plany, bo nie jest moim marzeniem relacja wymalowana przez żal i poczucie straty. Chcę wiedzieć, że jesteś ze mną, bo mnie akceptujesz, a nie dlatego, że właśnie na twojej tablicy na FB pojawił się wysyp sukien ślubnych, a ciotka powiedziała: „Kiedy zatańczę na twoim weselu, Ewcia?”.

Nie chcę, żeby uszczęśliwiał ciebie związek. Naprawdę wolę, żebyś weszła w niego będąc szczęśliwa.

Nie chcę w swoim otoczeniu kobiet, które zanim nauczyły się kim są weszły w długi związek i zamiast tego nauczyły się, że bez faceta u boku, one nie istnieją. Nie chcę tych, które tak długo zastanawiały się nad tym, czego chce facet, że nie zastanowiły się czego chcą same. Czego oczekują? Jak chcą być traktowane? Jakich zachowań nigdy nie zaakceptują? Co im sprawia przyjemność? Jakie cele chcą zrealizować całkowicie dla siebie, żeby kiedyś stwierdzić: „Tak, miałam fajne życie”?

Na koniec nie chcę poznawać kobiet, które czytając tę listę stwierdzają: „Ok, ty nie chcesz, ale inni mężczyźni tak nie myślą”. To wymówki.

Każdy chce mieć piękną relację zbudowaną na szczerości i porozumieniu. Jednak mam wrażenie, że niewiele osób tego doświadcza. Zwykle poznajemy tylko swoje maski. Dotykamy ich w rękawiczkach przez jakiś czas, a następnie odchodzimy od siebie rozczarowani, oszukani i z irytującą świadomością, że nigdy naprawdę się nie poznaliśmy.

Bardziej powinnaś bać się tego, że przeżyjesz w ten sposób życie, niż że nigdy nie spotkasz kogoś, przy kim będziesz mogła być tą osobą, którą jesteś kiedy nikt nie patrzy.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.