– To ta chwila kiedy trzeba zrobić test – mówi.
– Ok – zgadzasz się, bo co innego możesz powiedzieć?

Wychodzicie do apteki i czujesz się tak jakbyś miał piętnaście lat i po raz pierwszy kupował gumki. Później ona wychodzi i zamyka się w łazience, a twój mózg pracuje na rzadko doświadczanych obrotach. Podobno w chwili niebezpieczeństwa całe przeszłe życie przelatuje przed oczami. W tym wypadku przelatuje przed nimi planowane życie i seria pytań: Ona w ogóle nadaje się na matkę? Jakim będę ojcem? Za co będziemy żyli? Czy będę musiał z czegoś zrezygnować? Czy to zniszczy nasze życia? Czy chce z nią być? Czy powinienem się cieszyć? Jakie mam opcje? Ślub, alimenty, aborcja?

Każda minuta dłuży się jak godziny, a ty po raz pierwszy od bardzo dawna trzeźwo patrzysz na nią, jej wady i zalety. Patrzysz też na siebie i nie ma pewności, że ocenisz siebie dobrze. Siedzisz i w przerwach na myślenie o wymiotowaniu intuicyjnie robisz rachunek zysków i strat. Możesz wyjść w nim na plus. Możesz wyjść na minus, ale nic nie zapewni ci tak szybkiej, obiektywnej i skutecznej oceny tego w jakim punkcie życia jesteś i co w nim poprawić, żeby nie obudzić się – dosłownie – z ręką w nocniku. Albo, żeby taką ewentualność przywitać w najgorszym wypadku z pogodną neutralnością.

Na przykład ja z reakcji: „Ja pierdolę!” awansowałem na reakcję: „O kurwa!”, a obecnie zatrzymałem się na: „Cholera!”. Czeka mnie jeszcze tylko: „Ech” i „To nic” – później już zostaje tylko radość.

Wtedy otwierają się drzwi łazienki. Podnosisz wzrok, a ona mówi tym swoim radosnym głosem z nutą czułości:
– Nie martw się tak, głupku. Wszystko w porządku.

Oddychasz z ulgą, ale piętnastominutowy audyt jaki zrobiłeś nie mija. Zostaje w tobie i myślisz: „To warte więcej niż spotkanie z coachem za 2 000 złotych”.

Wiesz, że przez chwilę zobaczyłeś żółte światło. Pozostaje pytanie czy poczekasz na zielone, zmienisz trasę czy nie zmienisz nic?