Mateusza poznałem już dawno – z osiem lat temu. W tamtym momencie byliśmy na dwóch różnych biegunach. Ja poza niezdrowym samozadowoleniem z siebie i pięknymi dyplomami kończonych szkół nie reprezentowałem sobą zbyt wiele. On przeciwnie. W tamtym momencie zarabiał regularnie po 20 000 zł miesięcznie, co znaczyło wtedy tyle, co obecnie znaczy jakieś 40 000 zł. Nie jest to setka najbogatszych, ale wciąż sporo, a zaczynał z niczym.

Jego rodzice nie byli przystosowani do realiów gospodarki wolnorynkowej, więc w latach 90-tych trzymali się kurczowo posad w nierentownych zakładach, a później je stracili. Następnie już tylko chwytali się jednej dorywczej pracy, którą zamieniali na drugą dorywczą pracę. Chodzili do nich w szpalerze billboardów prezentujących rzeczy, których nigdy nie mieli mieć, posiadane przez osoby o ciałach, których nie widzieli na żywo, za wynagrodzenie, na które sami musieli pracować przez cztery miesiące.

Mateusz zaraz po liceum wyjechał z pierwszą falą nowej emigracji tylko, że do Niemiec, a nie do Anglii. Wynajął cuchnące grzybem wilgotne mieszkanie i znalazł pracę w fabryce na taśmie produkcyjnej, co oznaczało pracę na zmiany i wykonywanie tych samych czynności w towarzystwie osób, które nie miały wielkich zadatków na bycie drugim Einsteinem. Kiedy nie stał przy taśmie, nie spał i nie jadł najtańszego śmieciowego żarcia to zamiast przepijać swoje zarobki, uczył się programowania. Z książek. Nie mając ze sobą laptopa. Kupił go dopiero po trzeciej wypłacie.

Rok później wrócił do Polski z mocnym postanowieniem: „Nigdy więcej!”. Otworzył firmę programistyczną z biurem w kawiarni. Zrobił kilka prostych aplikacji, ale bez większych sukcesów. Za to bez przerwy się uczył. Wypuszczał kolejne infoprodukty, a że był bardziej charyzmatyczny niż Rasputin, to się sprzedawały. Stworzył kurs obsługi wordpressa, podstaw programowania w kilku językach i kilka świetnych skórek na blogi, które sprzedawał na całym świecie.

To w końcu musiało się opłacić.

Z nauką, rozwojem czy jakąkolwiek dużą inwestycją czasu jest jak z gąbką – jak wlejesz w nią wystarczająco dużo wiedzy, czasu i energii to w końcu zacznie przeciekać. Najpierw pojedynczymi kroplami, a później całym strumieniem. W ten sposób rosły jego dochody – od nędznych groszy na początku do pieniędzy, o których statystyczna osoba tylko marzy.

Kiedy to się stało wciąż pracował dużo, ale trochę mniej. Nie aktualizował produktów, bo schodziły na pniu. Jak już zrobił coś nowego, to osiągał przychody wyższe, niż kiedykolwiek wcześniej. Pomyślał, że tak będzie zawsze i kupił porsche. Pięcioletnie, ale wyglądające jak nowe. Następnie wziął kredyt na mieszkanie, a w końcu stwierdził, że coś należy mu się od życia i postanowił, że nie będzie pracował więcej niż trzy godziny dziennie. Każdego tygodnia budził się z nową dziewczyną u boku i zapachem włoskiej kawy w mieszkaniu. To było piękne życie.

Inna sprawa, że jego finansowa gąbka nie była uzupełniana jego zaangażowaniem, więc zaczęła schnąć. Niewiele w nią wlewał, więc też płynący z niej strumień zaczął być coraz mniejszy. Dochody spadały najpierw delikatnie, a później coraz mocniej. W końcu zostały mu tylko krople – szybkie deale, które nawet nie przypominały o dawnych sukcesach.

Rok temu zamknął firmę.

To historia jakich wiele. Jedna z tych, które chętnie opowiada się do tezy: „Ty się nie skupiaj na sukcesie, bo dzisiaj jest, a jutro go nie będzie”. To czego się wtedy nie mówi, to tego, że szeroko rozumiany sukces (nie tylko finansowy, ale też ten wyrażony w formie fajnego związku, trwałej przyjaźni czy kontaktu z dziećmi) jest bezpośrednim testem tego, jaką osobą jesteś.

Czy potrafisz tylko mówić, czy umiesz też działać?

W życiu chodzi o trzy rzeczy: jaja, wartość i unikalność. Jest wiele osób, które chcą mieć dom na Malediwach, są przekonane, że potrafią to zrobić i mają umiejętności, które są do tego potrzebne. Tylko, że niewiele osób wychodzi poza słowa. Poświęcają czas na mówienie, ale nie na działania, więc kolejne lata spierdalają im mając za tło wciąż to samo jednogwiazdkowe tło, które po dużej ilości photoshopa wygląda najwyżej na dwie gwiazdki.

Czasem chcą, ale niewystarczająco mocno, więc w końcu zamieniają się w ujadające pieski typu: „Zrobiłbym to lepiej”, ale które nigdy nic nie zrobiły albo w osoby, które wiele mówią o poświęceniu, ale nigdy nie zostaną przy tobie parząc ci fervex, kiedy będziesz mieć prawie 40 stopni gorączki.

Czasem myślą, że mają unikalne umiejętności, ale w rzeczywistości umieją tyle co każdy i giną w tłumie.

Czasem też mają umiejętności i wiedzę, ale nie mają jaj, żeby powiedzieć: „Jestem lepszy. Robię to lepiej. Zasługuję na więcej” albo „Możesz zadowalać się przeciętnością albo przyjść do mnie”, co kończy się tym, że sami muszą zadowolić się życiem kategorii B.

Tymczasem twoja rzeczywistość jest odbiciem tego, czy naprawdę czegoś chcesz, czy robisz coś lepiej niż inni, czy umiesz pokonywać przeszkody, czy umiesz przekonywać innych, czy umiesz zdobyć zasoby, których ci brakuje i czy w ogóle dajesz cokolwiek, czego ktoś może chcieć.

Czy sprzedajesz rzeczy dobre dla innych?

Każda osoba jest jak sklep, w którym sprzedaje określone produkty. Produktami są nasze umiejętności i całokształt oferowanego doświadczenia. Produktem jest więc to, że umie się rekrutować pracowników, inspirować innych albo sprawiać, że dobrze się z nami czują. Bardzo często spotyka się też osoby, które w swoim sklepie mają tylko narzekanie, słowa „Nie da się” i umiejętności, które były przydatne 150 lat temu, ale obecnie nie mają zastosowania. Wszystko razem sprawia, że u niektórych osób się kupuje, a innych się unika, tak samo jak unika się obskurnych sklepów, prowadzonych przez oszustów i mających w ofercie rzeczy, których nie potrzebujemy.

Zarabianie pieniędzy znaczy więc: Chcę u ciebie kupować, bo robisz mi dobrze. Robisz mi dobrze, więc daję ci pieniądze. Robisz dobrze wielu osobom, więc zarabiasz dużo.

Facet dobry z kobietami to nie ten, który dużo bzyka, ale ten, który dużo bzyka, bo kobiety kochają być w jego otoczeniu. Dobry przedsiębiorca to nie ten, który dużo zarabia, ale ten który dużo zarabia, bo rozwiązuje problemy innych osób, za które one chcą mu płacić.

Tak to działa.

Czy po osiągnięciu celu spoczywasz na laurach?

Mój znajomy – Mateusz, był świetny. Potrafił zrobić coś unikalnego i następnie nie utrzymał jakości. Zatrzymał się w miejscu, bo uwierzył, że jest idealny w tym jednym momencie. Patrząc z boku wyglądało to tak, jakby zrobił sobie zdjęcie w chwili kiedy wyglądał najlepiej i nakleił je na lustro. Dzięki temu codziennie wstawał, patrzył na siebie i myślał: „Jestem zajebisty”, ale już nie był. Rósł mu mentalny brzuch, dostawał zadyszki wchodząc po schodach, zrobił się leniwy i zamienił się w przeciętniaka. Zapomniał o tym, że nic nie ma na stałe i przyszłość nadeszła, a on wciąż stał w przeszłości.

Na rynku nic nie jest wieczne i w praktyce są na nim trzy rodzaje firm:

1) Nieuczciwe, które wybiły dzięki posiadaniu olbrzymich jaj, które pozwalały wciskać klientom coś, co nie było dla nich dobre. Ot taki „Wilk z Wall Street” – na krótką metę to się opłaca, ale w końcu taki system biznesowy się łamie. Ludzie dają się oszukać raz, czasem dwa lub trzy razy, ale nie więcej. Wtedy odchodzą.

2) Rozczarowujące, które zaczęły dobrze, ale przestały dawać jakość, z której stały się znane. To grupa, w której są wszyscy producenci, którzy stwierdzili: „Mamy tylu klientów, że zarobimy więcej jeśli trochę oszczędzimy i zrobimy mniejsze opakowania w tej samej cenie”.

3) Utrzymujące jakość, które rozumieją, że stanie w miejscu to faktycznie cofanie się, oszczędzanie na jakości zawsze mści się na brandzie, a sprzeniewierzenie się swoim zasadom zawsze się źle kończy. Nie wiem czy pamiętacie, ale kilka lat temu dotknęło to Starbucksa, który zamiast sprzedawać dobrą kawę zaczął serwować kanapki, wydawać książki i płyty, aż w końcu klienci przestali wiedzieć czym Starbucks jest i zaczęli odchodzić.

Wbrew pozorom dotyczy to nie tylko pieniędzy, ale też wszystkich innych sfer życia. Wystarczy uwierzyć, że coś jest w nim już na stałe, żeby boleśnie przekonać się, że to nieprawda. Że osoba, z którą dzisiaj się obudziłeś jutro też tu będzie. Że przyjaciele zostaną z tobą, mimo że nie utrzymujesz z nimi kontaktów. Że boskie ciało wciąż takie będzie, mimo że przestaniesz o nie dbać. Życie uczy jednego – wszystko, w co przestajesz wkładać swoje zaangażowanie, któregoś dnia umiera.

Natomiast tego nie uczy już ciebie sukces, tylko zachłyśnięcie się nim i chociaż to ważna lekcja, to mam nadzieję, że jej nie poznam.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.