Być może najpiękniejsze obrazy są autorstwa Leonardo da Vinci, ale w swoim życiu chciałoby się zobaczyć obok siebie kogoś, z kim ramię w ramię pokonuje się przeszkody, staje za sobą murem, wyznacza ważne cele, a przy tym wszystkim dobrze się bawi i okazuje sobie czułość.

To właśnie mam na myśli kiedy mówię, że w związku najważniejsze jest bycie drużyną. Jeśli znam cię wystarczająco dobrze, to dla ciebie też to się liczy.

Zabawne jest to, że chociaż chce się tego samego, to wciąż można osiągać zupełnie inne wyniki. To jak z hodowaniem kwiatków. Niby dwie osoby chcą, żeby jakaś roślina, którą dostali na parapetówkę ładnie wyglądała, ale u kogoś jest soczyście zielona i rośnie latami, a u ciebie nawet kaktus zdechnie (u mnie też).

Z byciem drużyną jest podobnie – możesz chcieć mieć w swoim narożniku kogoś bliskiego, a później się okazuje, że może i jesteście w jednym narożniku, ale patrzycie zupełnie gdzie indziej.

Żeby grać z kimś w jednej drużynie, trzeba przede wszystkim wiedzieć, co to dokładnie znaczy.

Grać w jednej drużynie, to nawzajem sobie kibicować

Znacie te pary, w których ktoś mówi o swoich zamierzeniach, a druga osoba natychmiast je gasi: „To się nie uda”, „Co ci to da?”, „To zajmie tyle czasu” albo mówi: „Nie wiadomo czy to będzie się opłacało?”.

Czasem bywa też, że niektórzy na sukcesy bliskiej (a często nawet najbliższej) osoby reagują zazdrością albo ich pomniejszaniem.

Takie zachowanie nie jest w twoim interesie. Powinno ci raczej zależeć na tym, żeby być z kimś, kto jest tak dobry, jak może być, więc gaszenie w kimś zapału nie służy nikomu.

Nie mówię, że ludzie robią tego, żeby komuś dokopać. Najczęściej uważają, że to wyraz bycia realistami albo zwyczajnej troski. Problem w tym, że taki sposób jej wyrażania oparty na przestrogach i wątpliwościach zawsze działa tak samo – jak spuszczanie z kogoś powietrza.

Dużo lepiej skupiać się na tym, co osiągniecie, kiedy te plany uda się zrealizować i szukanie rozwiązań, jakby miały zakończyć się porażką. Dopiero na takie wsparcie reaguje się poczuciem, że ma się za sobą kogoś, kto zawsze będzie ci kibicować na życiowych trybunach.

Grać w jednej drużynie, to dbać o czyjeś uczucia

Dla wielu osób najpiękniejsze są słowa „Kocham cię”. Dla mnie osobiście są to najbardziej przereklamowane słowa, których zwykle się nie rozumie i podciąga pod nie szereg zachowań, które z miłością nie mają wiele wspólnego. Dlatego zamiast nich wolę „Chcę żebyś był szczęśliwy” i „Chcę, żebyś była szczęśliwa”.

Pokazują one, że nie tylko liczy się dla ciebie to, co czujesz, ale też to, czego chcesz dla drugiej osoby. I cóż, dla mnie oczywiste jest, że jak ktoś zajmuje sporą część twojego życia, to powinno ci zależeć, żeby ten ktoś czuł się ważny, chciany i psychicznie wygłaskany.

Dlatego nigdy nie zrozumiem tego strachu, jakie niektóre osoby czują, kiedy mają sprawić, że ktoś poczuje przy nich, że jest kimś wartościowym i potrzebnym. Na przykład znam kobiety, które bez mrugnięcia okiem twierdzą, że nie warto mówić komplementów swojemu facetowi. Uważają, że jeśli poczuje się on zbyt bezpiecznie, a one okażą za dużo miłości, to ten facet odejdzie. Ewentualnie stwierdzają, że nie są w związku po to, żeby głaskać czyjeś ego.

Tak się jednak składa, że wszyscy po to jesteśmy w związkach. Dotyczy to tak samo dwumetrowego karka, co filigranowej dziewczyny płaczącej za każdym razem, kiedy zobaczy zdjęcie pieska ze schroniska. Nikt nie chce związku, w którym czuje się beznadziejny, albo ignorowany. Za to każdy chce być z kimś, kto widzi w nim zalety i potencjał do stania się jeszcze lepszą osobą.

Nie mówię, że każda osoba na świecie to doceni. Niektórzy ludzie potrafią patrzeć wyłącznie na czubek własnego nosa. Mówię za to, że nawet najlepsza osoba nie będzie z tobą lojalnie grać w drużynie, jeśli nie będzie czuła, że chcesz grać właśnie z nią.

Grać w jednej drużynie, to wspierać zamiast obwiniać

Pamiętasz, że bycie drużyną to wspólne pokonywanie problemów? Oznacza to, że każdy problem to jednocześnie moment, w którym określasz kim będziesz dla drugiej osoby.

W tym miejscu bramki masz dwie.

Bramka 1: Uważać, że druga osoba jest sama sobie winna, wzdychać z rozczarowaniem, przewracać oczami i wypominać jej błędy.

Bramka 2: Uznać, że każdy jest człowiekiem, błędy się zdarzają i ważniejsze od ich roztrząsania jest zastanowienie się, jak poradzić sobie z obecną sytuacją i co zrobić lepiej w przyszłości.

Podpowiem, że jeśli notorycznie wybierasz bramkę nr 1, to konsekwentnie budujesz wizerunek siebie jako osoby, która przy pierwszej okazji zwróci się przeciwko swojemu partnerowi/partnerce. Zadziała to w ten sposób nawet jeśli nie takie są twoje intencje.

Grać w jednej drużynie, to umieć się hamować

Jeśli chcesz mieć kogoś po swojej stronie, to ta osoba musi czuć, że ją szanujesz, lubisz i generalnie życzysz jej dobrze.

W dobrych czasach to jest oczywiste, ale związki to nie tylko dobre czasy. To także chwile, w których ktoś cię doprowadza do szału, próby ustalenia jak macie żyć, złoszczenie się na rzucane byle gdzie ubrania i dziesiątki innych konfliktowych spraw.

To, że te konflikty są, to nic zaskakującego. Natomiast jest to moment, kiedy osoby potrafiące być drużyną, wciąż pamiętają o szacunku i niektórych rzeczy zwyczajnie nie powiedzą. Dlaczego? Bo wiedzą, że jeśli nazwiesz kogoś leniem, suką, gnojkiem, rozkapryszonym dzieciakiem (lub podobnie – lista jest długa), to nawet jeśli się pogodzicie, to uczucia z tym związane nie wyparują. Przeciwnie, to przekona te osoby, że jesteś kimś, komu nie wystarczają i na kim nie mogą polegać.

Nie zrozum tego tak, że masz przymykać oko na wszystko ci nie pasuje. To nie tak. Rozmawiać trzeba (zwłaszcza o tym co trudne), ale warto robić to koncentrując się na problemie zamiast tylko wylewać na kogoś emocjonalne szambo.

To nie działa, bo to nie jest adekwatne zachowanie. Spójrz – jesteś z kimś, na kogo możesz liczyć, kogo podziwiasz i kto cię zachwycił. Gdyby tak nie było, to obok ciebie byłby ktoś inny. Przy tych wszystkich zaletach, ta osoba ma też wady, a tobie nie pasują określone zachowania. Inaczej mówiąc – większość jest ok, ale coś trzeba poprawić.

Jednak jeśli zaczynasz krytykować całą osobowość (mówiąc: „Jesteś rozkapryszonym dzieciakiem”), zamiast konkretnego zachowania („W tej sytuacji zachowałeś się jak rozkapryszony dzieciak”), to sprawiasz, że ta osoba czuje, że jej nie akceptujesz. I możecie się pogodzić, ale te rzucane na wyrost słowa, będą w niej tkwić jak drzazgi.

W tej sytuacji najlepiej zrobić jedno – nie wbijać drzazg.

Grać w jednej drużynie, to stawać w czyjejś obronie

Co robisz kiedy ktoś źle mówi o osobie, z którą jesteś, przekracza granice żartów albo słuchasz o tym, co stało się w jej pracy? Milczysz, bronisz tych osób czy stajesz po stronie kogoś z kim jesteś?

Mam nadzieję, że to ostatnie, przy czym nie chodzi o to, żeby wspólnie na kogoś najeżdżać.

Nie musisz być przeciwko komuś, tylko musisz być po stronie swojego człowieka.

Rozumiem przez to dawanie komuś swojej akceptacji, bliskości i zrozumienia.

Jeśli twój facet albo dziewczyna ma fatalny humor po rozmowie z rodzicami, to nie musisz mówić, że to najgorsi ludzie na świecie. Wystarczy, że powiesz: „Przykro mi, że tak się czujesz. Naprawdę” albo „Rozumiem dlaczego tak cię to dotknęło. Chcesz żebyśmy sobie zrobili wolny dzień?”.

To drobiazgi, ale pokazują, że jesteś w czyimś narożniku.

Grać w jednej drużynie, to mieć wspólny kierunek

Pewnie wiecie, że jestem wielkim fanem pytania „Po co?”. Uważam, że dobrze ustalony cel i świadomość dlaczego się do niego dąży, układa wszystkie małe kroczki w rozsądny plan.

Działa to w życiu osobistym. Działa w biznesie. Działa też w relacjach, bo jeśli wiecie po co jesteście razem i dokąd wspólnie zmierzacie, to każde, nawet małe działanie, czemuś służy.

Być może to jest nawet fundament wszystkich udanych relacji.

Moi jedni dziadkowie mieli spokojny, poukładany związek wypełniony szacunkiem i wyolbrzymianiem raczej swoich zalet niż wad. Drudzy dziadkowie byli ich przeciwieństwem – ich małżeństwo było burzliwe, nieszczęśliwe i zakończyło się rozwodem. (Pamiętajmy, że to wciąż były czasy, kiedy koszyczki na gorące szklanki były wyrazem ekstrawagancji, a rozwody zdarzały się tak rzadko, jak wyrzuty sumienia u Kai Godek.)

Mając takie wzory do naśladowania, związek moich rodziców mógł się potoczyć… różnie.
Jednak pomimo tego, że mój tata widział w swoim dzieciństwie całą masę fatalnych wzorów, to kiedy mówił o związku, zawsze używał tej samej metafory:

– Chodzi o to, żeby razem ciągnąć ten wóz zwany życiem, a nie żeby każde ciągnęło go w swoją stronę.

I co jak co, ale uważam, że ten wspólny punkt widzenia, to piekielnie udany wniosek dotyczący tego, co to znaczy być drużyną.

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.