Związki da się naprawić, ale w kryzysie ludzie są tak zestresowani, że robią rzeczy, które tylko pogarszają sytuację.
Opowiem ci historię. Zanim się przeprowadziłem, miałem sąsiada. Nazwijmy go Krzysiek.
Krzysiek był ze swoją żoną 10 lat. Poznali się jeszcze na studiach na jednej z tych imprez w akademiku, które zaczynają się nieplanowane i nieplanowanie się kończą. Zaczęli ze sobą rozmawiać. Później poszli do kina, ale nie na komedię romantyczną tylko na kreskówkę. Zamiast wykładów chodzili na miasteczko akademickie lub do parku, żeby spędzić ze sobą jak najwięcej czasu.
Później była wspólna praca za granicą. Ślub. Założenie firmy w Polsce. Dziecko. Dorabianie się tego całego pakietu dorosłych ludzi w postaci mieszkania, samochodu i kredytów.
A później przyszedł kryzys. Nie tak od razu. On narastał. Kłótnie były coraz częstsze, a godzenie się trwało dłużej.
Nie było jednak tak, że zawsze było źle. Sytuację ratowały wyjazdy na wakacje. Wtedy potrafili złapać oddech i przez chwilę czuć się ze sobą jak dawniej.
Jednak wakacje tak naprawdę nic nie zmieniały w ich relacji. Pozwalały złapać oddech, ale nie usuwały problemów. Działały jak naklejanie plastra na ranę, którą należało zszyć.
Ona mówiła mu, czego jej brakuje, ale rozmowy kończyły się kłótniami. Bo on tego nie rozumiał. Bo nie chciał tego słyszeć. Bo uznawał, że przesadza.
Problemy między nimi się piętrzyły, aż w końcu nawet zwykłe wyjście z nimi na kręgle kończyło się obserwowaniem ich sprzeczek i słuchaniem: „Nie widzę już w tym sensu”.
Czy Krzysiek nic z tym nie robił? Jasne, że robił. Problem w tym, że kiedy związek wisi na włosku, to ludzie zaczynają robić te wszystkie intuicyjne, chaotyczne i emocjonalne rzeczy, które tylko pogarszają sytuację.
Co więc robił?
Obrażał się.
Milczał godzinami, licząc, że ona zatęskni, spanikuje, zrobi krok w jego stronę i znów będzie między nimi dobrze. To nie zadziałało, bo obrażanie się nie usuwa źródeł problemu, a tylko jeszcze bardziej rozrywa więzi.
Błagał, przekonywał i obiecywał zmiany.
Mówił: „Zrobię dla ciebie wszystko, tylko powiedz co”, ale ona mówiła to latami, a on tego nie słuchał lub ignorował. Dlatego na tym etapie ona już nie chciała prowadzić go za rękę. Chciała jego inicjatywy.
Próbował wzbudzać zazdrość.
Ale to jedno z najgorszych posunięć. To tak jakby wykrzyczało się do drugiej osoby, że nie zamierza się nic zmieniać i zamiast tego, w każdej chwili można sobie stworzyć inny związek. To już nawet nie jest podkopanie związku. To podłożenie dynamitu i wysadzenie go w powietrze.
Licytował się na błędy.
Wyciągał stare żale, obwiniał ją i usprawiedliwiał siebie, ale nawet nie zadał jej pytania: „Czego naprawdę potrzebujesz?”, a sobie „Co mogę zrobić, żeby czuła się przy mnie lepiej?”
Robił wszystko to, co robią zestresowani i nieszczęśliwi ludzie przerażeni wizją końca związku, aż w końcu jedynym wyjściem stało się złożenie papierów rozwodowych.
Najgorsze w tym jest to, że rozstanie wcale nie było nieuchronne. Wciąż można było odwrócić sytuację, ale żeby to zrobić, trzeba było przestać działać chaotycznie i zacząć robić rzeczy, które realnie odbudowują związek.
Wystarczy, że zrobisz to, co należy, a okaże się, że wciąż może być między wami dobrze i to nawet wtedy, jeśli druga osoba już straciła wiarę w tę relację.
Dołącz do newslettera i odbierz w prezencie 50-stronicowy ebook (Nie)normalne, z którego dowiesz się jakie problemy w Twoim związku są powodem do niepokoju

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.