A więc jest walizka…

Symbolizuje ona to, co nazywamy naszym życiem. Na początku jest pusta, a później zapełniają ją ludzie, którzy nas otaczają. W pierwszym momencie dostajemy od nich narodowość, religię, język, a często też poglądy polityczne. Przez kolejne lata są do niej dorzucane kolejne elementy. Kiedy w końcu możemy zacząć samodzielnie decydować, co w tej walizce chcemy mieć, mamy już zakryte jej dno. Całe szczęście reszta jest pusta i od tego, co tam wrzucimy zależy wiele, w tym nasze zdrowie, samopoczucie, status zawodowy i jakość relacji.

Są też różne techniki pakowania walizek.

Niektórzy oddają swoje walizki komuś innemu, żeby zapakował je za nich. Sami w tym czasie zajmują się ciekawszymi rzeczami (np. niczym), ale rzadko (czyt. nigdy) dostają dobrze spakowany bagaż. Niby początkowo oszczędzają czas, ale później tego żałują, kiedy okazuje się, że nie mają tam nic, co jest im potrzebne.

Inni spędzają wiele czasu myśląc o tym, czego chcą, co im się przyda i co będzie dla nich najlepsze. Wiedzą, że sposób zapakowania walizki to indywidualna sprawa – ręczna robota na zamówienie. Przerzucają rozmaite opcje ważąc je w dłoniach, co jest procesem ciężkim i czasochłonnym, ale zwykle kończą z życiem skrojonym na miarę.

Jest też trzecia grupa. Należą do niej osoby, które wiedzą czego chcą (a przynajmniej tak im się wydaje). Idą przez życie z listą rzeczy do odhaczenia i wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że swoje walizki zapełniają byle jak. Zachowują się jak ludzie, którzy wchodzą do Media Marktu i biorą pierwszy z brzegu laptop, bo ma ładną obudowę, ale nie wiedzą czy będzie spełniał ich potrzeby. Podobnie wybierają pracę (bo najważniejsze, żeby mieć za co płacić rachunki), studia (wszyscy idą, to i ja pójdę. Na co? Na cokolwiek), partnera (w twoim wieku to kiedyś już miało się dzieci).

Ten proces jest obarczony wieloma wadami. Podstawową z nich jest to, że takie osoby mylą posiadanie czegoś z funkcjami jakie powinno spełniać. Nie zastanawiają się nad tym, jakiej chcą pracy, firmy, czy związku. Ważniejsze jest dla nich, żeby z kimś być, niż to, żeby czuć w tym związku wsparcie, rozwijać się albo wspólnie chłonąć doświadczenia. Bardziej cieszą się z reakcji ludzi, kiedy mówią, że mają startup, ale już nie bardzo zwracają fakt, że balansują na granicy przetrwania, a w ich działalności nie ma nic innowacyjnego. Ich celem jest dostawanie wypłaty 10 dnia każdego miesiąca, co nie jest najgorszym celem, ale zapominają o tym, że skoro spędzają w pracy 8 godzin dziennie (czyli jakby nie patrzeć 1/3 życia) to warto byłoby odczuwać z tego tytułu jakąś frajdę, uczyć się czegoś przydatnego albo generować nadwyżki finansowe wystarczająco duże, żeby nie musieć żreć gruzu.

Patrzą wtedy na swoją listę i widzą, że mają już na niej wszystko. Niestety nic nie działa jak należy.

To jeszcze pół biedy, jeśli pakują do swoich walizek niedziałające elementy, ale nie boją się ich naprawiać lub wymieniać. Smutno robi się dopiero wtedy, kiedy mają możliwość naprawy, tego co zrobili źle, a zamiast tego pytają: „A co jeśli nie znajdę lepszej pracy? Może wcale nie uda mi się przebranżowić? Skąd mam wiedzieć, że mój następny związek będzie lepszy?”.

I ja nigdy nie wiem co im powiedzieć, bo to tak, jak tłumaczyć komuś, że nieważne, że ma zegarek, bo jeśli jego mechanizm i tak jest popsuty, to nie ma nic do stracenia. Może się go spokojnie pozbyć albo siąść i zacząć w nim dłubać, bo co najgorszego może się stać? Nie będzie pokazywał prawidłowej godziny? I tak tego nie robi. Ryzyko wynosi dokładnie 0%.

Długo zastanawiałem się dlaczego tak wielu ludziom marzy się picie drinków z palemkami, a wpuszczają do swojej rzeczywistości pierdoły, bylejakość, bycie traktowanym źle, słabe relacje i beznadziejne zajęcia.

Wiesz dlaczego? Bo wydaje im się, że mają dwa życia – to, którego doświadczają teraz i to, które jeszcze będą mieć w przyszłości, a które na nich grzecznie poczeka. Sądzą, że na razie mogą bezrefleksyjnie wpuszczać do swojego życia nawet to, co im nie służy, marnować swoją energię i odkładać na później każdy rozsądny plan, bo jeszcze zapełnią swoją życiową walizkę podróżami, pieniędzmi, rodziną jak ze zdjęć ze stocka i wartościowymi przyjaźniami. A skoro tak, to nie ma znaczenia, co teraz robią. Znaczenie ma to, co dopiero zaczną robić.

Zapominają przy tym, że życie mają jedno i im dłużej bezrefleksyjnie wypełniają je śmieciami, tym mniej zostaje im miejsca na to, czego naprawdę chcą doświadczyć. Diagnozy nie zmienia nawet to, że część śmieci można z tej życiowej walizki łatwo wyrzucić, bo inne jest usunąć niezmiernie ciężko. Znacznie lepiej jest przystanąć z boku i popatrzeć na to, jakim rzeczom, zachowaniom i osobom mówisz: „Tak”. Czy one ci służą? Czy dają ci szczęście? Czy za pięć lat wciąż będziesz chcieć nieść je w swojej walizce? Czy ich potrzebujesz?

Brzmi to jak błahostka, ale to ogromnie ważne. Walizkę na wakacje możesz spakować raz jeszcze, ale drugiej szansy na przeżycie swojego życia już nie dostaniesz.

No chyba że jakimś cudem Hindusi mają rację, ale na twoim miejscu bym na to nie liczył.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.