[Przed rozpoczęciem czytania tego wpisu zaleca się przyswojenie definicji słowa subiektywny.]

Stary nie jestem, nie mam kłopotów z erekcją, jestem w formie i rzadko chodzę do apteki, bo jeśli choruję to czysto hobbystycznie – żeby poobijać się bez wyrzutów sumienia. Nie, nie jest to dziwaczne ogłoszenie matrymonialne. Po prostu usiłuję jakoś wytłumaczyć to, że o ile nie czuję się stary, to z pewnością nie czuję się też nastolatkiem. Czasem ciężko mi uwierzyć, że obecnie osiemnaście lat mają osoby urodzone w 1996 roku, bo chodząc do szkoły wydawało mi się, że na roczniku 1990 kończy się świat.

Nie uważam żeby kiedyś było lepiej ani tym bardziej, że „ta dzisiejsza młodzież” jest zła i niedobra, bo sam jestem jeszcze gorszy i mniej dobry, ale dostrzegam, że obecni nastolatkowie dorastają już w zupełnie innych warunkach niż było to w moim przypadku.

Kiedy to się stało? Nie wiem, ale stało się na pewno. Wiem to chociażby po mojej reakcji na Fight Club. Kiedy oglądałem go po raz pierwszy to co prawda dwie godziny później szukałem swojej szczęki na podłodze, ale najbardziej kultowy cytat nie zrobił na mnie wrażenia.

Wszyscy zostaliśmy wychowani na telewizji aby wierzyć, że pewnego dnia zostaniemy milionerami, gwiazdami filmu i rocka. Ale nie zostaniemy.

Racjonalnie wiedziałem, że powinienem się nim zachwycić, ale tego nie zrobiłem. Nie czułem tego. Gwiazd rocka nie znałem lub wydawały mi się nierzeczywiste, a Krzysztofem Krawczykiem ciężko było chcieć zostać. Reklamy telewizyjne były w stylu „Ociec prać”, a telewizyjne show polegało na chwaleniu się brakiem pracy, liczeniem na wygranie Poloneza Caro, a kończeniem z wczasami w Mikołajkach.

W moich czasach zwyczajnie nie było nastoletnich sław. Był tylko Michael Jackson i wcześniej Jackson 5, ale mówiło się o nich bardziej jak o małpkach w cyrku ich ojca, a nie samodzielnych artystach. Nikt nie sądził, że da się być Bieberem albo Kwiatkowskim. Że można być powszechnie znanym w wieku piętnastu lat i mieć więcej seksu i hajsu niż rodzice przez całe życie. W otoczeniu nie miało się przedsiębiorców ani młodych milionerów, a jeśli nawet byli to ciągnęła się za nimi opinia robienia przekrętów na przełomie lat 80-tych i 90-tych.

My startowaliśmy z tego samego pułapu, bo wszyscy mieli podobne rodziny i podobne życia. W mojej małej podstawówce tylko jeden chłopak jeździł z rodzicami na wczasy za granicę. Nikt nie chodził w markowych ubraniach, chyba że w dresach adidasa i butach pumy. Dzisiaj jest znacznie więcej zarówno zamożnych jak i biednych rodzin, a jak czasem patrzę jadąc przez miasto to coraz częściej wygląda to jak amerykańska szkoła, w której jakaś blondyna z dużymi cyckami ukrytymi pod koszulką z logo Guess wiedzie prym, a inne czują się przy niej szarymi myszkami. Na moich zdjęciach klasowych szarymi myszkami byli wszyscy.

Podobnie zastanawia mnie skąd wy macie pieniądze. U mnie w liceum to nawet żeby wypić tanie wino ze zgniłych jabłek zbierało się przez tydzień drobniaki i szło na murek za teatrem, a nie chodziło się do galerii na kawkę, grymasząc i rzucając tipy kelnerom.

Nikt nie wiedział co chce robić w życiu. Coś nieśmiało na ten temat halucynował, ale nie pamiętam, żeby było takie parcie na układanie sobie przyszłości. Jeszcze nie było wiadomo, że studia to fikcja, wykształcenie wyższe to ściema, a jedyną osobą, która czeka na uzyskanie przez ciebie tytułu magistra to twoja babcia. Pójście na studia było więc oczywistością, co zdejmowało z barków ciężar wyboru, bo przyszłość zawierała się w słowach: „Ucz się dobrze i wybierz dobre liceum, a później to już się zdecyduje”. Teraz znacznie wcześniej trzeba kombinować co zrobić ze swoją przyszłością.

Jakby tego było mało, laski chodziły w dużych swetrach i były na tyle nieatrakcyjne, że marzyło się o studentkach, które pachniały dorosłością i wielkim światem. Pewnie dlatego nie było takiego ciśnienia na seks i co prawda nie mam pewności czy to dobrze, bo sam mając piętnaście lat chętnie byłbym jak Ron Jeremy, ale wciąż mnie bawi spotykanie dziewiętnastek, które mówią: „Anal? Perfect!”.

Nie było też takiego parcia na lansowanie się. Nastolatki nie wrzucały nagich fotek do Internetu, bo przynosiło się go wiadrami i nie sprzedawały dziewictwa, bo nie było komu i jak. Nie bardzo też było gdzie się lansować, bo facebooka nie było, a instagrama tym bardziej. Zostawała tylko procesja w Boże Ciało i Wszystkich Świętych, bo poza tym nie było gdzie pokazać cycków ani porównać kto ma większe lub ładniejsze.

Podobnie nie było wokół mnie takiej mantry sukcesu. Mówienia, że sky is the limit i że trzeba być najlepszym. Nie ma w tym nic złego, ale to trochę oznacza, że jak komuś nie uda się być najlepszym to ma poważny problem, bo tam gdzie jest jeden winner tam jest też dużo loserów. To z jednej strony świetnie, bo możecie więcej i łatwiej, dookoła siebie mając wiedzę jak to zrobić, ale rozczarowanie prawdopodobnie jest wliczone w jej cenę, a to stawia przed wami dużo wyższe oczekiwania.

Te zmiany nie zaszły w ciągu jednego dnia, ale jeśli jesteś nastolatkiem i czytasz ten tekst, to jestem ciekawy co z ciebie wyrośnie, bo należysz do grona osób, które są eksperymentem jeszcze w większym stopniu niż my byliśmy. Chciałbym żeby ten niezależny od nikogo eksperyment był udany szczególnie, że dużo osób wątpi w taką możliwość. Na wielu polach masz ciężej. Szybciej musisz dorastać i szybciej możesz podjąć poważne, błędne decyzje. My nie mieliśmy takiego ciśnienia na bycie fajnym, zaradnym i atrakcyjnym – ty już je masz. Dobrą stroną jest to, że na wielu polach masz łatwiej – masz większą świadomość tego jak dużo rzeczy od ciebie zależy, marnujesz mniej czasu, wiesz jak wiele znaczy specjalizowanie się i jeśli cię nie przeceniam to stawiając ciebie obok dowolnego Europejczyka w twoim wieku, w ogóle od niego nie odstajesz, a prawdopodobnie masz dużo większe szanse na sukces niż on, bo Polacy wciąż mają przekonanie, że mają pod górkę, więc rozwijają się z poczuciem, że muszą być wystarczająco silni, żeby wspiąć się na Mount Everest, a nie żeby wytrzymać rekreacyjny spacer brzegiem morza z przerwami na drinki.

Nie wiem jak potoczy się twoje życie, ale trzymam za ciebie kciuki. Tylko zamiast Miley Cyrus posłuchaj czasem Stairway To Heaven, daj sobie więcej luzu, bo nie zawsze najkrótsza droga do sukcesu jest też tą najszybszą i chciałbym, żeby poza hashtagowaniem swoich przeżyć i parciem na szkło, chodziło też tobie o coś ważnego.

Aha i nie słuchaj tych, którzy mówią, że jesteście głupi. Cóż, to prawda, ale ci którzy tak mówią też tacy byli.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.