Świat zastygł jak czekolada rozlana na chłodnym blacie. Nie licząc gołębi, rynki są puste. Samochody stoją karnie na parkingach.
Zerkam na blogi, które lubiłem obserwować. Teraz wydają się tak surrealistyczne z tymi tekstami o organizowaniu czasu, zakupach, 15 sposobach na lepszy nastrój i poradach co zabrać na wakacje na Seszelach. Sprawiają wrażenie opuszczonych domów. Niemal słyszysz jak cyfrowy wiatr trzaska tam wiadomościami powitalnymi.
Tłoczno jest tylko w sekcji komentarzy pod doniesieniami zaczynającymi się od słów: „Mamy nowy przypadek koronawirusa”. Kiedy na facebookowej tablicy mignie oferta handlowa albo inny link, to pojawia się myśl: „Fajnie, że próbujemy żyć dalej”, ale jednak czujesz, że to nietakt. Taki jak w sytuacji, kiedy siedzisz wystrojony na obiedzie u narzeczonej i puszczasz bąka. Niby naturalne, ale niewłaściwe.
Jak ten czas spędzasz ty? Tego nie wiem. Ja robię sobie kawę. Czytam książki, które miałem na liście do przeczytania. Szukam czegoś do oglądania wieczorem. Słucham starej muzyki. Trochę się martwię (do momentu kiedy zadam sobie pytanie, czy moje martwienie się coś zmieni). Usiłuję robić rzeczy, które mogą się przydać kilka tygodni później. A przede wszystkim dziwię się, jak niewiele trzeba, żeby wszystko wywrócić do góry nogami. Niemal tak, jak przewraca się stolik z Monopoly, kiedy wejdziesz na pole „Wiedeń” z czterema hotelami.
Przetasowane wartości
Tydzień temu zastanawiałeś się czy zdążysz z projektem do pracy i który hotel wybrać na służbowy wyjazd. Liczyło się kupienie sukienki na wiosnę, wina na wieczór i dodatków do pokoju dziecka (lepsze poduszeczki żółte czy miętowe?). W głowie układałeś sobie listy rzeczy do zrobienia, bo trzeba zatankować samochód, wymyślić prezent na urodziny, następnym razem odpowiedzieć tej piździe z pracy tak, jak na to zasługuje. Ważna była wymiana wiadomości z tym niedawno poznanym chłopakiem albo dziewczyną, przy której czułeś ścisk w żołądku. Terminy spotkań, wyjazdów i rezerwacji ustawiały się w rządku jak mrówki.
Po nich wszystkich przejechał koronawirus jak walcem resetując wszystkie wcześniejsze ustawienia. Wyrywając nas z korzeniami i zostawiając z pytaniami.
Wcześniej nie miałeś czasu myśleć. Dzisiaj profilaktycznie odcięty od rzeczywistości w bunkrze z opakowań makaronu, możesz pomyśleć o odpowiedziach. Nie tylko o tym, co lubisz, ale też za czym tęsknisz? Co jest dla ciebie ważne? Ktoś się dla ciebie liczy? Czy jesteś z osobami, z którymi chcesz być, czy zostały one w innym miejscu? Co tak naprawdę było warte twoje codzienne zabieganie? Możliwe, że bardzo dużo, ale możliwe też, że nic.
Czy tego było trzeba?
Nie ma się co oszukiwać. Piramida Maslowa zatrzęsła się w posadach i nawet jeśli jesteś typem śmieszka, to ciężko w tych okolicznościach sobie nie przypomnieć, że bezpieczeństwo to tylko piękne złudzenie, a ludzie w naszym życiu, to zjawisko zarówno piękne, jak i bardzo kruche.
Do tej pory rozleniwieni dobrobytem jakiego nie znały poprzednie pokolenia, mogliśmy być niedojrzali, pewni siebie, radośni i niemądrzy jak szczeniaczki. Nie musieliśmy za wiele myśleć o zagrożeniach. Może to dobrze, że teraz musimy.
Koronawirus to nie jest kara za grzechy ani zemsta planety na ludziach, jak chciałaby to widzieć część osób. Świat nie doświadcza koronowirusa, bo Przemek przestał chodzić do kościoła, a Zośka nie odwraca wzroku podczas scen homoseksualnych w serialu Netflixa. Katedra Notre Dame też nie płonęła przez muzułmanów, ale przez zwarcie lub zaprószony ogień. Nie ma potrzeby doszukiwania się tutaj jakichś szczególnych przyczyn.
Warto się za to zastanowić, czy naprawdę trzeba było wizji śmierci, żeby zastanowić się, co się dla nas liczy. Zwolnić. Pogadać z rodziną. Docenić rodziców i dziadków, którzy nie byli idealni, ale którzy wychowywali nas, pocieszali, zapierdalali na dwóch etatach, żebyśmy my mieli łatwiej i wybaczyć im rzeczy, które robili źle?
Czy tego było trzeba, żeby zobaczyć ludzi w kasjerkach albo żeby przestać traktować wydatki na służbę zdrowia jak wymysły lekarzy i pielęgniarek?
Tego potrzebowaliśmy, żeby zrozumieć, że to co robimy i jak się zachowujemy, ma też wpływ na innych? I może w zwykłych okolicznościach nasza głupota nie prowadzi do potencjalnej śmierci innych osób (chociaż może kiedy np. prowadzisz po alkoholu), ale wciąż ma znaczenie.
Oraz na koniec, czy bez tego nie dało się zacząć patrzeć nieco dalej niż czubek swojego nosa i dostrzegać, że wszyscy jesteśmy jednym społeczeństwem? I że nie dotyczy to tylko twojego bloku, miasta, państwa i kontynentu, ale całej Ziemi, bo już nie od dawna ludzkość nie żyje na odizolowanych „wyspach”. Dziś „wyspa” i odpowiedzialność za nią jest jedna.
Co zmieni koronawirus?
Najgorsze scenariusze przewidują, że zarażenie obejmie nawet 70% społeczeństwa. Nawet przy stosunkowo niskiej śmiertelności koronawirusa, wciąż może on przynieść śmierć dziesiątkom tysięcy osób. Możliwych konsekwencji społecznych i gospodarczych nie zna nikt.
Pomimo to, jestem optymistą. Nie spotka nas zagłada. Do pandemii hiszpanki, na którą zachorowało 500 milionów osób (ok. 30% światowej populacji) koronawirusowi na szczęście wiele brakuje. Ludzkość jest mądrzejsza, niż była sto lat temu. Polskie władze podjęły trudne decyzje na tyle szybko, że uniknięcie włoskiego scenariusza jest możliwe. Wierzę też, że jesteśmy narodem, który potrafi się zmobilizować i zachować względny spokój pomimo tego, że gospodarka się sypie, a każdy ponosi koszty tej sytuacji. Mam nadzieję, że obecnie chorzy wyzdrowieją, a jeśli sami zachorujemy, to lepiej lub gorzej, ale wciąż sobie poradzimy.
Co będzie dalej? Cóż, nie spodziewam się, żeby koronawirus mógł cokolwiek zmienić w skali społeczeństwa. Za kilka tygodni (oby!) lub miesięcy (oby wcześniej!) świat zacznie działać po staremu. Wybudzi się z przymusowej hibernacji. Dla ludzi w supermarketach wciąż będzie wyczynem zakładanie jednorazowej rękawiczki do nakładania pieczywa. Banki zamiast odraczać płatności podniosą wysokość prowizji. Spółkami giełdowymi zaczną rządzić zyski. Instagram zaroi się od świeżych zdjęć „modelek” eksponujących swoje pupy. Znów będziemy jeździć po świecie, wypełniać testy, żeby sprawdzić jakim rodzajem pizzy jesteśmy, wyzywać się od idiotów i śledzić nowinki – i coś mi mówi, że prędzej będą to ploteczki, niż medyczne newsy. Będziemy robić sobie zdjęcia, kochać i krzyczeć z radości.
Nie wpływa to na fakt, że na pewno wyjdziemy z tego zmienieni jako jednostki. Mam tylko nadzieję, że nikt z was nie ucierpi i że będzie to zmiana na lepsze. Może dzięki tym całym zawirowaniom, będziesz lepiej wiedzieć kto i co jest dla ciebie ważne. Może dzięki temu coś do ciebie dotrze, a może tylko nauczysz się myć ręce nucąc pod nosem „Białą armię” Bajmu.
W każdym razie, mówi się, że ciężkie czasy tworzą silnych ludzi. Życzmy sobie tego, żebyśmy stali się trochę silniejsi.