Bywa tak, że spotykasz kogoś i czujesz się tak, jakby na ułamek sekundy wszystkie twoje komórki zostały podpięte do prądu. Serce bije ci szybciej, a w piersi pojawia się ciepła, lepka gula.
Od czasu do czasu zdarza się, że ktoś czuje do nas to samo. Wtedy jest super. Nawet piosenki Pawła Domagały przestają brzmieć jak gniot, więc możesz skończyć z ciągłym przełączaniem stacji radiowych podczas jazdy samochodem. Rodzina się cieszy, a znajomi będący w mniej udanych związkach zazdroszczą.
Niestety dużo częściej jest tak, że ludzkie emocje rozmijają się jak PKP z rozkładem jazdy. Zaangażowanie rozkłada się nierównomiernie. Tam gdzie ktoś jest dla ciebie priorytetem, tam ty znajdujesz się gdzieś między obowiązkiem, a rozrywką.
W takich sytuacjach można zrobić wiele, zaczynając od odwrócenia się na pięcie (w końcu po co masz chcieć kogoś, kto ciebie nie chce?), przez wrzucenie na luz (bo w kwestii uczuć niewiele da się zrobić na siłę), po lepsze zaprezentowanie swojej wartości (bo nigdy nie jest się zamkniętym projektem). Niestety często jest tak, że mając do wyboru trzy bramki, ludzie kręcą nosem i szukają opcji nr 4. Taką opcją okazuje się dawanie na siebie zniżek, a kobiety i mężczyźni – w normalnych sytuacjach niegłupi, wrażliwi, interesujący – kombinują jak słabi przedsiębiorcy. Siedzą i myślą: „Skoro to, co mam to dla ciebie za mało, to może dam ci coś ekstra, jakiś rabat, darmową wysyłkę i buziaka na drogę?”.
W stosunkach międzyludzkich tę samą funkcję pełni rezygnowanie z części oczekiwań, przymykanie oczu na to, że chciałoby się być traktowanym lepiej i pokonywanie 75% drogi, zamiast spotykać się pośrodku. Zamiast tego, równie dobrze można sobie przykleić na czole komunikat: „Dla Ciebie 30% taniej!”.
W tym miejscu chciałbym powiedzieć, że nic nikomu nie szkodzi jeśli na starcie relacji zachowujesz się tak, jakbyś był/a ubraniem z zeszłego sezonu, uszkodzonym wazonem albo książką sprzedawaną w „Biedronce”. Chciałbym, ale wtedy bym kłamał.
Pierwsze spotkania przypominają ślady jakie ktoś zrobi na świeżym śniegu. To one wyznaczają trasę dla innych zachowań i to na ich miejscu powstaną koleiny wzajemnych stosunków. I tak się składa, że dawanie na siebie zniżek, nie wyzwala w kimś szacunku, miłości albo chęci starania się. Sprawia tylko, że traktuje się drugą osobę jak te wszystkie rzeczy kupowane na przecenach. Dobrym przykładem jest mój sweter. Jest o rozmiar za duży. Wyciągam go z szafy tylko, kiedy temperatura na zewnątrz spada poniżej -6 stopni. Dlaczego? To proste – jest wyjątkowo ciepły, ale nie pokazuję się w nim publicznie. Zabawne (ale chyba bardziej smutne), że niemal takim samym zdaniem da się opisać relacje, jakie łączą niektórych ludzi.
Czy o to, ci chodzi? Raczej nie. A wiesz dlaczego ludzie mimo wszystko to sobie robią?
Bo jesteśmy społeczeństwem nastawionym na zdobywanie, a nie na utrzymywanie zdobyczy. Mamy słabość do kropek – do spraw, które da się odznaczyć na liście. Lubimy wierzyć, że to co mamy, mamy już na zawsze. Wydaje się nam, że obecna praca jest ostatnim zawodem, jaki będziemy wykonywać, że w obecnym mieszkaniu spędzimy resztę życia albo że wystarczy zdobyć fantastyczną osobę, żeby mieć niezły związek. To dlatego tak często pytamy jak kogoś zdobyć, a tak rzadko czy w ogóle warto go zdobywać. Tak jakby zdobycie kogoś z definicji oznaczało, że już wszystko będzie ok.
Niestety to mit. Być może pozornie przekonujący, ale obrzydliwie kłamliwy. W związku bowiem nie chodzi o to, żeby pójść z kimś do łóżka albo żeby ktoś pałętał ci się po mieszkaniu i trzymał szczoteczkę do zębów w tym samym kubku. Nie chodzi nawet o składanie przysięgi przed ołtarzem i ludźmi, o których przez resztę dnia będziesz myślał: „Kto do cholery był?”. W relacjach chodzi o… relacje. Czyli o to, jak ty kogoś traktujesz i jak ktoś traktuje ciebie – czy ciebie szanuje, dba o ciebie, myśli o tobie.
O wielu elementach związków można dyskutować czy są ważne i jak bardzo ważne. Czy seks warto uprawiać codziennie czy raz na miesiąc wystarczy? Czy mieć wspólne konto czy oddzielne? Czy mieszkać razem przed ślubem i czy w ogóle bawić się w śluby?
Na te tematy można się spierać godzinami, ale jedno nie ulega wątpliwości – nie warto być z żadną osobą, która traktuje cię źle, dla której trzeba porzucać ważne części siebie, a inne oddawać za bezcen.
Tego wniosku nie zmienią nawet czyjeś najpiękniejsze oczy, najbardziej błyskotliwy humor i najostrzejszy intelekt.
Dlatego zanim zechcesz dać komuś zniżkę na siebie, to spójrz w lustro i sprawdź czy jesteś płytą Ireny Santor czy innego Ryszarda Rynkowskiego sprzedawaną po kosztach produkcji, gadżetem ze sklepu „Wszystko za 5 zł” albo płaszczem wygrzebanym z zapomnianych czeluści magazynu.
A jeśli nimi nie jesteś, to przestań tak się traktować. Najlepiej raz na zawsze.