Chciałem zacząć delikatnie, ale są rzeczy, które po prostu trzeba sobie powiedzieć. Tak się składa, że taki dzień jest teraz, a ten tekst będzie o kobietach.
Nie, nie o wszystkich. Będzie o kobietach, które wydzielają sobie szczęście i czekają na nie, jak na prezent na Gwiazdkę. Ten prezent też ma im przynieść facet, ale w odróżnieniu od Świętego Mikołaja ma być młody (ewentualnie jak George Clooney), wysportowany i w garniturze Hugo Bossa. Takie kobiety czasem mówią: „Będę szczęśliwa, jak zrobię doktorat z biotechnologii i kupię dom”. Zdarza się? Jasne, ale znaczenie częściej żyją fikcją zaklętą w słowach: „Będę szczęśliwa, jak spotkam odpowiedniego faceta. Z nim wszystko będzie inaczej”.
Jeśli jesteś jedną z nich, to musisz wiedzieć, że w konkursie na największą ściemę, jaką siebie karmisz, ten tekst zająłby miejsce na podium.
Nie dlatego, że bycie z odpowiednią osobą nie jest istotne, ale dlatego, że myśląc w ten sposób robisz to samo, co zrobił Piłat – umywasz ręce ignorując, że tu nie chodzi o życie Ani z Zielonego Wzgórza tylko o twoje.
Takie kobiety, jak ty widzą zdanie napisane przez Małgorzatę Halber: „Siedzę i czekam, aż mnie ktoś uratuje, i nienawidzę siebie za to, bo przecież nie mam kurwa pięciu lat” i czują, że to o nich. Mówią sobie, że są świetnymi laskami, ale na co dzień tylko przyglądają się, jak życie dookoła nich płynie. Czekają na odpowiedniego faceta, odpowiedni dzień, odpowiednią imprezę, odpowiednie okienko złożone z kilku sekund, które zbudują ich przyszłość. Mają świadomość swoich braków, ale uważają, że te braki wypełni ktoś inny.
Przyjmujecie różne strategie. Niektóre z was zachowują się, jak rozbitkowie, którzy wyciągają ręce i czekają na ratunek, a później dziwią się, że nikt nie chce dźwigać cudzych ciężarów. Inne chwytają samych rozbitków – rannych, beznadziejnych i rozsypujących się na kawałki, których usiłują uleczyć i są zaskoczone, kiedy to się nie udaje. Jeszcze inne od pierwszych sekund budują w swojej głowie przyszłość z facetem, ale nie dlatego, że warto to robić, ale dlatego, że chciałyby, żeby tak było. Na koniec, nie odpuszczacie sobie związków, które ewidentnie nie działają. Mówicie sobie, że z mężczyzną jest, jak z autobusem i zawsze przyjedzie następny, ale w to nie wierzycie i trzymacie się tego jednego, nawet jeśli jedzie w przeciwnym kierunku.
Robicie to wszystko, ale nie robicie jednego – nie dorastacie. Już nie wypychacie zwiniętymi skarpetkami biustonoszy, możecie wziąć kredyt hipoteczny i ślub w Vegas, a Roman Polański może bez strachu pójść z wami do łóżka, ale mentalnie jesteście dwunastolatkami czekającymi na bohatera, który uratuje was z opresji.
Subtelnie przekonujecie siebie, że was to nie dotyczy, ale wciąż oczekujecie od innych tego, co tylko wy możecie sobie dać. Poznaje się was bliżej i okazuje się, że chcecie być z kimś, kto będzie was motywował, nadawał sens życiu, uszczęśliwiał, sprawiał, że będzie chciało wam się wstawać z łóżka albo przy kim będziecie czuły się kochane i piękne. Przed randkami upinacie włosy i robicie makijaż, ale i tak przebija się spod niego strach o to, że nigdy nie będziecie tak się czuć – że nigdy nie poczujecie się pełne, a z tyłu głowy zawsze będzie tłuc się myśl, że coś jest tutaj nie tak.
Problem w tym, że wszystkie dobre relacje najlepiej opisuje słowo „bezinteresowność”. Oznacza to, że jeśli chcesz być z kimś, po to, żeby ciebie motywował i zachęcał do wysiłku to chcesz mieć prywatnego coacha, który nie skasuje cię na 200 zł za godzinę konsultacji, a w gratisie przytuli i da buzi. Jeśli chcesz być z kimś, żeby tylko dzielić się problemami, to druga osoba będzie czuć jak psychoterapeuta. A z drugiej strony, jeśli facet jest zafiksowany wyłącznie na punkcie seksu to w rzeczywistości chce być sponsorem, ale jednocześnie jest sknerą.
W każdym z tych przypadków to nie jest związek. To interes.
Nie powiem ci, że masz podejść do lustra i mówić sobie, że jesteś wartościowa, bo tylko zmarnujesz swój czas. Powiem, żebyś przed nim stanęła i być może po raz pierwszy w życiu przestała ignorować swoje wady. Możesz krzyczeć i płakać, ale przestań udawać, że nie masz nadwagi albo wolałabyś mieć inny nos.
Uświadom sobie trzy rzeczy:
1) Że zbyt łatwo przychodzi ci obwinianie się za to, na co nie miałaś wpływu i ignorowanie tego, na co masz wpływ.
Zaakceptuj to, że są rzeczy, których w sobie nie zmienisz i przestać porównywać się z innymi kobietami na to, która ma ładniejsze paznokcie albo bogatszych rodziców. Doceń ogrom rzeczy, które możesz zmienić, a później zobacz wersję siebie, jaką chciałabyś się stać. Taką, która czuje się spełniona, pewna siebie, kochana i która nie musi czekać na to, aż ktoś ją uratuje.
2) Że tylko ty jesteś odpowiedzialna za swoje decyzje i swoje zaniechania…
…więc jak rąbniesz o ziemię to mów: „Przewróciłam się” zamiast skarżyć się: „Nie przewróciłabym się gdyby był przy mnie ktoś inny”. A później wstań, pomyśl o tym, czego to powinno ciebie nauczyć i idź dalej. Kolana szybko się leczą.
3) Że najbardziej ograniczające w życiu jest czekanie na kogoś, kto ciebie dopełni, bo nikt tego nie zrobi.
Nikt nie rodzi się po to, żeby nadawać twojemu życiu sens. Nikt nie przyjdzie po to, żeby chciało ci się ruszyć tyłek z kanapy albo wytłumaczyć ci, że większość twoich kompleksów ma miejsce w twojej głowie. Nikt nie rodzi się po to, żeby ciebie uszczęśliwić.
Tylko ty możesz to zrobić.