W swoim życiu przepracowałem bardzo niewiele czasu, a jeśli uznać, że godziny spędzone na jeżdżeniu na podnośnikach hydraulicznych wśród tafli szkła oraz kolejne godziny poświęcone na oglądaniu pornosów i sprzedawaniu powierzchni reklamowej w portalach internetowych, to nie była praca, to może się okazać, że nie przepracowałem nawet tygodnia.
Owszem, prowadziłem szereg mniej lub bardziej dochodowych projektów. Strony internetowe, portale, jakieś programy partnerskie i raczkujące firmy, z których swobodnie żyłem, mając do porzygu wolnego czasu, ale nie były to chwile, kiedy można byłoby liczyć na solidny opieprz od szefa, złowrogie palenie fajek na przerwie i biurowy seks w schowku na miotły.
Z jednej strony, robi to więc ze mnie mocno aspołecznego typa, który sądzi, że jest pępkiem świata, a z drugiej strony, umożliwiło mi to zdobycie wieloletniego doświadczenia w manipulowaniu sobą, tak żebym nie miał słomianego zapału, a moja wytrwałość w dążeniu do celów objawiała się każdego dnia, a nie tylko kiedy ktoś popędzałby mnie batem.
Szło mi na tyle dobrze, że potrafię regularnie biegać, boksować lub w inny sposób ćwiczyć mięśnie, napisać książkę, prowadzić bloga, strategicznie zarządzać pieniędzmi oraz bawić się w prowadzenie niedochodowych projektów, żeby sprawdzić czy jednak mogą być dochodowe w przyszłości. Sądząc po ilości maili jakie dostaję z pytaniem jak być bardziej wytrwałym, jestem wyjątkiem, a brak wytrwałości jest powszechnym zmartwieniem i przyczyną większości niepowodzeń. W końcu ciężko zbudować międzynarodową spółkę (co w przypadku bycia farciarzem trwa dwadzieścia lat), kiedy już po tygodniu, ma się tylko ochotę na to, żeby włączyć ulubiony serial i obejrzeć go po raz piętnasty.
W ćwiczeniu wytrwałości, najważniejszy jest energetyzujący cel, który się chce osiągnąć. Bez tego ani rusz. Wtedy to jest jak konieczność chodzenia na randki ze smokiem, żeby go bzyknąć, chociaż na myśl o tym, bardziej niż erekcję, czuje się chęć wymiotowania. Właściwe pytanie brzmi, po co się do tego zmuszać i dokładnie tak samo brzmi pytanie, w przypadku mało pasjonujących celów. One powinny być jak wystrzałowa laska, o której fantazjujesz od chwili kiedy wstaniesz z łóżka. Żeby uprawiać z nią seks, musisz chodzić na randki, na które ci się chodzić nie chce, bo wolałbyś ją bzykać na pieska, ale robisz to, bo wiesz, że chwila kiedy rozpakujesz ją jak prezent, wszystko ci wynagrodzi.
Same randki, czyli kroki wykonywane po drodze do celu, mogą być więc nudne. Tak po prostu jest i to raczej reguła niż wyjątek. Pisanie wspaniałej książki, to w większości leżenie na łóżku, stukanie w klawisze i opróżnianie kolejnych kubków herbaty. Tylko czasem czyjaś dziewczyna postanowi wpaść i zacznie robić loda podczas rozpoczynania pisania kolejnego rozdziału. Można się na to zgodzić, bo jej wydanie, widok korzystających z niej ludzi, pieniądze, fejm albo fanki, wynagradzają to z nawiązką. Podobnie wszyscy myślą, że bycie gwiazdą rocka jest takie super, ale nie oszukujmy się – gdybym nią był, to większość czasu spędzałbym nieludzko skurwiony obejmując kibel albo leżąc wśród butelek Jacka Danielsa z urwanym filmem. Tłumy na koncertach, ostre imprezy i wena rozsadzająca mózg, to wyjątki, a nie reguła. Chwile, a nie życie. Świetne jest natomiast to, że to dla tych chwil się żyje. Nie przechodząc drogą krzyżową nudy i nicości, nigdy nie dochodzi się do orgazmicznych chwil, o których ludzie oglądają filmy, bo nie mają szansy doświadczyć ich na własnej skórze.
Owszem, można iść tą nudną drogą przyjemniej. Niestety ma to dwa skutki uboczne. 1) Albo umilisz ją sobie wystarczająco bardzo, żeby droga przestała być zła, co skończy się tym, że w niej ugrzęźniesz (typowe dla ludzi, którzy podejmują pracę „na chwilę”). 2) Albo poświęcisz więcej czasu na szukanie efektywniejszych skrótów, że zapomnisz o tym, że miałeś po niej iść (typowe dla ludzi, którzy mówią: „Moją pasją jest rozwój osobisty”). Możesz więc ustawiać sobie alarmy w telefonie wyznaczając sobie czas na wykonanie zadania (dość skuteczne), odliczać od jeden do dziesięć i z powrotem przez pięć minut, żeby wprawić umysł w stan koncentracji (nawiedzone, ale też działa) albo usiłować wywołać w sobie entuzjazm mówiąc do siebie w myślach energetyzujące rzeczy (pomaga), ale zazwyczaj jest to niepotrzebne i po prostu musisz ją pokonać. Żeby znaleźć się w innym miejscu niż jesteś, musisz tam pojechać, a nie czytać książki o tym jak się jeździ samochodem.
Nie chce ci się iść taką drogą, bo jest ciężka i nudna? To dobrze. Wiem, że im nudniejsze rzeczy robię, tym szybciej po niej idę. Wiem, że jeśli jej nie polubię, to zamiast nią iść, przebiegnę ją jak maratończyk, żeby mieć ją z głowy. Ma to podstawy naukowe. Zbadano, że w czasie kiedy jest najciężej, w mózgu tworzą się nowe połączenia mózgowe, przyzwyczajające nas do nowych zadań, stylu życia i osiągnięcia marzeń. Musimy się do nich dostosować, bo inaczej nie będziemy na nie gotowi. Kiedy więc nie jest nudno i ciężko, to w mózgu nie zmienia się nic, więc nic nie zmienia się w naszym życiu. Kiedy jest nudno i to zraża kogoś do osiągania celów, to jego mózg jest rozkopany miejscami nieukończonych połączeń nerwowych, co często sabotuje robienie czegokolwiek.
Mózg jak dawniej = życie jak dawniej. Rozkopany mózg niedokończonymi planami = rozkopane życie. To nie jest przypadek, że po kilku latach widzi się osoby notorycznie planujące i niewykonujące planów, wyglądających jako ofiary losu. Jak osoby, którymi nigdy nie chciałbym być. Każdy z nich mógłby mieć na imię „Porażka”. Wiecie: weekendowi buntownicy mieszkający u mamy, samotni faceci walący wieczorami konia, ludzie pracujący za najniższą krajową, akwizytorzy, a w przyszłości złodzieje, kokainowe kurwy i menele, na których wyrasta połowa gimnazjalistów. Nie zawsze wszystko się udaje. Sam zacząłem pisać sześć książek, skończyłem trzy, a wydałem jedną, ale każdy dzień poświęcony na pracę na realizację celu, kiedy początkowy zapał już minie, jest jeszcze jednym dniem z twojej przyszłości, w którym nie będziesz sikającym pod siebie żebrakiem, frajerem, przeciętniakiem rodem z „American Beauty”…
Możesz się więc motywować żeby tak nie skończyć, czytać książki, uczyć się zarządzania czasem i słuchać przemówień na TEDx, ale prawdę mówiąc, wcale tego nie potrzebujesz. Jedyne co musisz robić, to bez względu na to jaki jest dzień tygodnia i czy masz na to ochotę czy nie – ZAPIERDALAĆ.