Wyobraź sobie, że jesteś studentem. Razem z czternastoma innymi osobami bierzesz udział w prostym eksperymencie. Wszyscy wchodzicie do indywidualnych kabin. Jedynym zadaniem jakie przed wami postawiono jest rozmawianie ze sobą przez mikrofony o swoim życiu osobistym i problemach. Mikrofon się włącza na dwie minuty, następnie zostaje wyłączony w twojej kabinie, a włączony w kolejnej. Tak przechodzi cała kolejka.

Siadacie więc sobie wygodnie i rozmawiacie jak w pubie podczas picia rzemieślniczego piwa. Ktoś mówi, że szef zarzuca go robotą. Ktoś inny żali się na ubogie życie seksualne. Jakiś facet, mówi, że cierpi na padaczkę, zwłaszcza w stresujących sytuacjach, a to naprawdę utrudnia mi życie.

Mija pierwsza kolejka. Wypowiadacie się kolejny raz. Tym razem słyszysz jak gość od padaczki mówi bez ładu i składu. Czujesz, że coś jest nie tak. W końcu słyszysz jak w panice stwierdza, że chyba zbliża się atak. Wzywa pomocy, a następnie dławi się i pomiędzy odgłosami charczenia krzyczy, że chyba umiera. W tej chwili mikrofon się przełącza do następnego uczestnika. Nie wiesz co się dzieje z tych chorym facetem. Wyjdziesz z kabiny i mu pomożesz?

Jeśli nie różnisz się od innych osób, odpowiesz: „Pewnie!”.

Fakty dowodzą, że nie powinieneś być taki pewny siebie.

Ten eksperyment naprawdę przeprowadzono. Z piętnastu uczestników tylko czterech wyszło, żeby udzielić pomocy. Pięciu wyszło dopiero wtedy, kiedy ofiara ataku zdążyłaby się już dawno udusić. Sześciu nawet nie ruszyło się z miejsca.

Nie piszę o tym przez przypadek. Co prawda nie za często mamy okazję ratować chorych na padaczkę, ale sytuacje kiedy spychamy z siebie odpowiedzialność, przeżywamy każdego dnia. I to nie tylko wtedy, kiedy trzeba ratować kogoś obcego. Równie często robimy to kiedy na szali jest nasze dobro.

Dopóki jesteśmy sami, to jesteśmy mądrymi, wrażliwymi, poukładanymi ludźmi, ale wystarczy, że pojawia się jeszcze jedna osoba, a zaczynają się tarcia, przerzucanie na argumenty i pytanie: „Dlaczego ja?”, jakby brało się udział w polsatowskim paradokumencie.

Zasugerujesz kobietom, że żeby miały fajną relację, to warto od początku aktywnie o nią dbać, a zaraz zaczną się rozlegać pełne oburzenia głosy: „A dlaczego ja?! Babcia Janinka zawsze mówiła, że to mężczyzna powinien zdobywać kobietę, a była mądrą kobietą!”.

Powiesz, że niewiele jest tak niszczących uczucia zachowań jak przeciągająca się cisza po kłótni, żeby usłyszeć: „A dlaczego to ja, mam wyciągać rękę na zgodę?”

Doradzisz komuś, że warto nad sobą popracować i od razu pojawi się tekst: „Ok, ale czy on/ona/oni też to zrobią?”.

Umówicie się z kumplami, że się spotkacie, ale do spotkania nie dochodzi, bo każdy siedzi w swojej mentalnej kabinie i ma nadzieję, że zrobi to ktoś inny. Zapomina się przy tym, że przyjaźnie najczęściej umierają po cichu, kiedy wszyscy są bardziej zajęci uprawianiem spychologii niż tworzeniem historii, które jeszcze po latach wspomina się ze śmiechem.

Gdybym powiedział, że tego nie rozumiem, to bym skłamał, a nie jestem nastolatkiem popalający papierosy w ukryciu przed matką, żeby musieć to robić. Nikt nie chce wyjść na naiwniaka, który dał z siebie za dużo. Nikt nie lubi wyciągać ręki na zgodę, brać na siebie ryzyka, mówić przepraszam, uzewnętrzniać się i pracować, kiedy inni być może nie zrobią nic.

Najczęściej kończy się to tym, że w momentach, w których powinniśmy budować swoje szczęście, stoimy z założonymi rękami i czekamy, aż ktoś nam to szczęście przyniesie na złotym talerzu. Dzięki temu nic nie tracimy. Zapominamy tylko o tym, że brak strat nie wystarczy, żeby wygrać.

Też tak robię. Całe szczęście czasem przypominam sobie historię o czterech skąpcach. Jeśli jej nie znasz, to było tak:

W pewnym mieście żyło czterech skąpców. Wiedzieli, że są nielubiani, ale nie bardzo mieli pomysł dlaczego tak się dzieje. Udali się więc do burmistrza i mówią:
– Ludzie nas nie lubią, ale nie wiemy dlaczego – chodzimy do kościoła, płacimy podatki i nikogo nie krzywdzimy.
Burmistrz na nich popatrzył i mówi:
– Ja wam to wytłumaczę, ale przyjdźcie do mnie wieczorem. Niech każdy z was przyniesie ze sobą pół litra wódki. Przelejemy je do jednego naczynia i wymieszamy, żeby każdy pił to samo, a później posiedzimy i pogadamy.
Skąpcy chętnie się zgodzili. W umówionym dniu każdy przyszedł na miejsce z butelką wybranej wódki. Żeby zerwać z łatką skąpców przynieśli same wódki premium. Burmistrz ich przywitał i przyniósł baniak, w którym można będzie ją zmieszać.
Pierwszy skąpiec podszedł i wlał swoje pół litra. Uśmiechał się przy tym pod nosem, bo do butelki nalał samą wodę z kranu. Przecież nikt nie poczuje różnicy, a on przynajmniej trochę zaoszczędzi.
Później pozostałych trzech skąpców także wlała swoją wódkę. W końcu baniak był pełny, więc burmistrz nalał kolejkę i mówi:
– To napijmy się za wasze zdrowie.
Skąpcy wlali zawartość swoich kieliszków w gardło. Ich twarz wykrzywiła się w niedowierzaniu, aż w końcu zaczęli krzyczeć:
– Tfu! Przecież to woda!
A burmistrz na to:
– I właśnie dlatego mieszkańcy was nie lubią.

Morał z tej historii jest taki: Możesz oglądać się aż inni coś zrobią, ale wtedy musisz pić wodę, a jak głosi weselne porzekadło – w wodzie to się ryby pierdolą.

A tak poważnie – nie znam cię, ale jesteś osobą, która w swoich rękach trzyma swoje szczęście. Wiem o tym, bo to jedno z tych stwierdzeń, które pasują do każdego. Być może ośmioletnia dziewczynka z Somalii trzyma tego szczęścia mniej, a ktoś, kto odziedziczy fortunkę po rodzicach ma go więcej. Nie zmienia się jednak to, że nasza sfera wpływu jest niezwykle szeroka. Problem w tym, że większość z nas nic z tym nie robi. Stoimy i boimy się, żeby nie zrobić z siebie głupka, który jako jedyny przyniesie wódkę. Tak bardzo nie chcemy popełnić gafy, że rezygnujemy z szans na miłość, na wieloletnią przyjaźń, na biznes życia. Uczestniczymy w grze: „Jak ty to zrobisz, to ja też to zrobię”, w której nikt nie mówi „Sprawdzam!”. Mamy nadzieję, że ktoś wreszcie zostanie liderem i powie zamiast ciebie: „Działamy!”.

Kiedyś miałem kumpla, który tak robił. Wymyślał cały czas nowe pomysły na firmę, ale bał się je realizować i szukał wspólnika idealnego, który weźmie na siebie ciężar przywództwa. Skończyło się to tak, jak te niezręczne randki, kiedy przychodzicie na miejsce, chcecie, żeby coś z tego wyszło, ale nikt nie przejmuje inicjatywy. Miał być seks jak z „9 i pół tygodnia”. Było 40 minut niezręcznej ciszy.

Na takie sytuacje jest tylko jedno rozwiązanie – przestań liczyć na innych, zacznij liczyć na siebie.

Jak chcesz pić na imprezie wódkę, to nie przynoś wody. Jak chcesz się pogodzić po kłótni, to zrób to, co ten staruszek, który specjalnie dokręca słoiki, żeby jego żona musiała się do niego odezwać. Chcesz się spotkać ze znajomymi i nie siedzieć w domu patrząc na uciekający czas? To olej to, że już ostatnio zaproponowałeś spotkanie. Chcesz mieć świetny związek? To zachowuj się tak, jak chcesz, żeby on wyglądał. Nie uzależniaj swoich zachowań od innych tylko sam/a bierz odpowiedzialność za to, co masz i jak się czujesz. Nie czekaj aż ważne w twoim życiu osoby, szanse czy marzenia umrą jak ten facet z eksperymentu, chociaż bez problemu możesz go uratować.

A co jeśli trafisz na skąpców, którzy chcą wyłącznie brać, nie dając nic w zamian?

To nic. Najpierw poczujesz się z tym źle. Później zrozumiesz, że przynajmniej już wiesz na kogo nie warto poświęcać czasu. 

To też zysk – tym większy, im wcześniej się tego dowiesz.

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.