Małżeństwo przyjaciółki mojej mamy zaczęło się sypać wtedy, co zwykle sypią się małżeństwa, czyli jak miała więcej niż czterdzieści, ale mniej niż pięćdziesiąt lat. Był to dla niej policzek wymierzony przez los. Głównie dlatego, że ona przez lata dla małżeństwa robiła dużo. Bardzo dużo.

Rozdawała siebie kawałek po kawałku, miesiąc po miesiącu. W tamtej chwili zorientowała się, że tych wszystkich hojnie rozdanych fragmentów siebie już nigdy nie odzyska i czuła się oszukana.

Do tej pory była jak kobieta z tego powiedzenia, która zajmuje się sobą dopiero wtedy, kiedy już nie ma nikogo, komu może zrobić kanapki na drogę. Ona kanapki robiła bez przerwy i nigdy nie robiła ich dla siebie.

W centrum jej świata zawsze był ktoś inny. Założę się, że najpierw czuła się bezwartościowa, bo nikt nie zwracał na nią uwagi. Później czuła się jak jaśniejąca gwiazda, kiedy chłopcy wychodzący z socjalistycznej fabryki głośno gwizdali na jej widok. Następnie czuła się potrzebna, bo żyła dla swojego męża i jego szczęścia.

W tamtej chwili powiedziała jedną z najsmutniejszych rzeczy jakie słyszałem:
– Wiesz czego żałuję najbardziej? Tego, że nie mam nic swojego.
Następnie uśmiechnęła się gorzko udając, że to po niej spływa, chociaż nie spływało.

Mogę się mylić, ale problem z wychowywaniem kobiet polega na tym, że uczy się je żyć dla kogoś, a nie dla siebie. Chłopca uczy się dbać o siebie, bronić, walczyć i generalnie ogarniać. Dziewczynkę uczy się dbać o innych, być grzeczną i czerpać zadowolenie z tego, że inni to zauważają. Nieakceptowany chłopiec swoje odcierpi, ale zwykle pomyśli: „Jeszcze im wszystkim skopię dupy”. Ona pomyśli: „Jestem do niczego i mam wielki tyłek”.

Znam niewiele prawdziwie samodzielnych kobiet. Owszem, znam singielki, ale patrząc na nie, ciężko jest mi oprzeć się wrażeniu, że to co robią, wciąż robią tylko z powodu motywacji zewnętrznej. Bo ktoś im powiedział, że tak trzeba. Że usłyszały, że faceci lubią wykształcone kobiety, więc teraz walą drzwiami i oknami na trzeciorzędne uniwersytety studiując czwartorzędne kierunki. One nigdy nie chcą mieć milionów, tylko chcą faceta, który je ma, a to nie jest samodzielność – to bawienie się w córeczkę tatusia, zamiast bycie partnerką.

Moim zdaniem, to z tego powodu kobiety, które wyrastają z tych dziewczynek, mimo swojej wojowniczości wypisanej czerwoną szminką na ustach i seksapilu wyłaniającego się z rozdartych pończoch, w rzeczywistości są wewnętrznie rozbite i wciąż zamiast myśleć: „Jestem wartościowa ze względu na to co umiem”, myślą: „Jestem wartościowa, bo Błażej chciał zostawić dla mnie swoją dziewczynę”.

Wyjątki są bardzo rzadkie, dlatego powiem ci, jaka jest najlepsza rzecz jaką możesz zrobić – stań na własnych nogach.

Nie rezygnuj ze swojego życia dla związku.

Czerp zadowolenie z tego co robisz, a nie z tego jak inni na to reagują.

Nie oddawaj swoich uczuć na tacy, bo nikt tego nie doceni tak bardzo jak według ciebie powinien.

Nie rezygnuj całkowicie ze swojego czasu, bo go nie odzyskasz.

Nie pozbywaj się planów zawodowych, bo wspólne konto w banku nie da ci nawet w połowie takiej kontroli nad swoim życiem, jak własne konto, a niemal zawsze da się znaleźć trzecią, najlepszą opcję.

Nie bądź modnym, słodkim i przydatnym plecakiem, którego życiowym celem jest przykleić się do czyichś pleców, wędrować razem z nim i ułatwiać mu życie. Wiesz dlaczego? Bo wtedy twoja wartość zależy tylko od tego, na czyich plecach jesteś. To nie jest dla ciebie dobre ani nie jest odpowiedzialne.

Słyszałaś to już wcześniej? Pewnie tak. A wyciągnęłaś wnioski? Bo ja wiem, że wy już wszystko słyszałyście, ale czy zrobiłyście coś więcej oprócz słuchania? 

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.