Po sieci krąży mem o tym, jak Kopciuczek wyglądałby gdyby powstał w dzisiejszych czasach. A wyglądałby tak – tuż przed północą z balu wybiega Kopciuszek. Książę biegnie za nim, zatrzymują ją i mówi:
– Zostań ze mną, jest dopiero północ.
Na co Kopciuszek odwraca się oburzony i krzyczy:
– Ustalmy coś sobie, jestem dorosła i mogę robić co mi się podoba!

W dalszej części książę postanowiłby odszukać posiadaczkę szklanego pantofelka i usłyszałby, że go o to nie prosiła i co on sobie w ogóle wyobraża. Że tak po prostu rzuci wszystko i z nim wyjedzie?

Kiedy już jakim cudem doszłoby do ślubu (chociaż możliwe, że książę zostałby gejem), to Kopciuszek robiłby wszystko, żeby nie potrzebować swojego księcia. Za punkt honoru przyjęłaby staranie się o to, żeby być filarem związku, a później wypomniałaby księciu, że do niczego się nie nadaje, bo to on powinien być tym filarem.

Po dziesięciu latach w środy i piątki chodziłaby do psychoanalityka, a w pozostałe dni regularnie faszerowałaby się xanaxem.

Nie chcę przez to powiedzieć, że patriarchat jest wspaniały, miejsce kobiety w kuchni, a miejsce mężczyzny na fotelu z single maltem w szklance i kapciach na stopach. To już było i nie ma sensu robić kroku wstecz. Za to jest to niezły moment, żeby zadać sobie pytanie o to, jak wojna płci wpłynęła na współczesne związki, biorąc pod uwagę, że żyjemy w społeczeństwie singli, z których tylko 4% jest ze swojego singielstwa zadowolonych.

Po pierwsze, tam gdzie kobieta jest mężczyzną tam mężczyzna nie jest potrzebny

Ludzie mogą układać sobie relacje jak im się podoba. Jeśli chcą to mogą być kimś kto się stara, albo tym, o kogo się starają. Mogą być ulegli lub władczy. Bez względu na swoją płeć mogą chodzić w fartuszkach i opiekować się dziećmi. Można wybrać dowolną opcję, pod warunkiem, że pasuje on obu stronom.

Jest tylko jeden układ, który nie działa… Tak jak w miejscu gdzie dwie osoby podczas dyskusji myślą to samo jedna z nich nie jest potrzebna, tam związki nie mają sensu jeśli obie strony wnoszą do nich dokładnie to samo.

To dlatego, kiedy jakaś atrakcyjna dziewczyna w szpilkach i czarnej, gustownej sukience oczekiwała ode mnie związku, ja zadawałem sobie pytanie dlaczego miałbym go chcieć. Bo ok, ona na szali kładzie wykształcenie, pracę, seks i dbanie o siebie, a ja kładę tam to samo. Co miałoby mnie przekonać? Dlaczego miałbym z nią być? Zwykle ciężko było mi wpaść na jakikolwiek pomysł, co uważam za jedną z głównych tragedii XXI wieku.

W związku najważniejsze jest uzupełnianie się. To tak jakby przygotowywać wspólnie śniadanie – ktoś przynosi croissanty, a druga osoba świeże masło i dżem truskawkowy. Każda ze stron wnosi coś innego, dzięki czemu tworzą nową jakość.

Dawniej zadaniem kobiety było opiekowanie się jaskinią, a zadaniem mężczyzny dbanie o to, żeby było czym się zajmować. Bez jednej osoby, życie drugiej automatycznie stałoby się gorsze. Tymczasem obecnie mam wrażenie, że kobiety same uznały, że „kobiece” równa się „gorsze”, więc postanowiły pozbyć się delikatności, słodyczy i empatii na rzecz siły i niezależności, czyli cech tradycyjnie przypisywanych mężczyznom. Dzięki temu wciąż umawiamy się na wspólne zrobienie śniadania, ale przynosimy na nie te same składniki.

Wszyscy kończymy wcinając suche rogale albo smarując dżem masłem.

Po drugie, jeśli nie dasz mężczyźnie szansy, żeby się wykazał to on tego nie zrobi

To prawda, że mężczyźni często zachowują się tak, jakby poszli do kibla i spuścili w nim ambicję, styl, poczucie odpowiedzialności i szeroko rozumianą zaradność.

Warto jednak zauważyć, że często nie robią żadnej z tych rzeczy, bo… nie muszą. Najpierw ich matki, a później dziewczyny ich rozleniwiły. Przeciętna kobieta nie jest dla nich wyzwaniem. Sama o siebie dba, a później przewiązuje się wstążeczką i podaje siebie na tacy. Wymaga nie dając wiele w zamian albo nie wymaga niczego. Jest dorosła, ale wciąż słyszy w swojej głowie to, co słyszała jako dziewczynka: „Musisz sobie radzić”.

Nie prosi więc o pomoc w przyczepieniu półki tylko idzie po wiertarkę, montuje ją, a później patrzy na swojego faceta i mówi z dumą:
– Lepiej byś tego nie zrobił.

Robiąc to nie zauważa, że każdym takim zdaniem skraca jego penisa o centymetr. Statystycznie rzecz biorąc po piętnastu takich razach zorientuje się, że jej facet ma cipkę i zero ochoty na to, żeby ruszyć tyłek z kanapy.

Coś ci wytłumaczę – to super, że tak dużo rzeczy umiesz zrobić lepiej. Świetnie, że nie tylko zarabiasz, ale też ostrożniej jeździsz, lepiej gotujesz i ładniej składasz pranie. Wiem, że możesz robić wszystko sama – tylko, że nie musisz. Wiesz dlaczego? Bo z takim podejściem skończysz zajmując się pracą na trzy etaty bez prawa do urlopu i „Dziękuję” usłyszanego w zamian, bo przecież sama tego chciałaś.

Jeśli nie dasz mu szansy na otworzenie sobie drzwi to tego nie zrobi. Jeśli nie pozwolisz mu przejąć części obowiązków to zagwarantujesz sobie pracę na trzy etaty bez prawa do urlopu. Jeśli uznasz to, że facet się tobą opiekuje za słabość, to on nie będzie tego robił.

I owszem, może wydawać ci się, że zamieniając się w króliczka napędzanego bateriami Duracell dostaniesz za to chociaż odrobinę szacunku, ale to nieprawda. Nie widzimy ani cudzych uczuć ani wysiłku, więc wszystko, co ktoś nam daje uważamy za standard. Tak działają ludzie.

Po trzecie, to że możesz robić to, co mężczyźni nie oznacza, że masz przestać być kobietą

Wszyscy nosimy w sobie obraz tego jaki powinien być mężczyzna i jaka powinna być kobieta, a później przykładamy do nich spotykane osoby. Coraz częściej te obrazy do siebie nie pasują.

Kobiety opanowały wzór skróconego mnożenia, ale nie to, jak pogodzić bycie czułą partnerką z poczuciem, że stale muszą wszystkim udowadniać, że nie są tylko swoim rozmiarem piersi, figurą o kształcie klepsydry i jędrnym tyłkiem. Potrafią poradzić sobie same, ale wciąż oczekują mniej więcej tego, czego oczekiwały ich babki i prababki – żeby facet, z którym są wyglądał jak mężczyzna i zachowywał się, jak mężczyzna, a nie obsmarkany nastolatek. Problem w tym, że każdego dnia usiłują go pokonać pokazując, że są tak samo dobre w wykonywaniu „typowo męskich” zadań. Wyniki mogą być dwa:

1) Albo go pokonają, co oznacza, że nie ma sensu być z kimś słabszym
2) Albo zostaną pokonane, co nie bardzo daje im szansę na związek, bo ta porażka wiąże się z przykrym poczuciem, że jednak nie są wystarczająco dobre.

Tylko, że rywalizacja na tym polu nie ma sensu. Media powiedziały wam, że my potrzebujemy wojny płci, ale wcale jej nie chcemy. Chcemy waszej samoświadomości, bo dopiero teraz widać ile znaczy kobiecość. Nie tego, żebyście przestały pracować i się realizować, ale żebyście umiały zostawić swoją pracę za drzwiami, kiedy wracacie do domu. Żebyście były dumne z bycia kobietami i nie wymieniały jej na podrabianą męskość lub tandetny, plastikowy seksapil. Żebyście pachniały kosmetykami, podbierały nam t-shirty, wołały żeby zabić pająka albo odkręcić słoik. Żebyście kusiły poruszaniem się, spojrzeniem i głosem z poczuciem, że robiąc to macie władzę, jakiej my nigdy mieć nie będziemy.

Nie dlatego, że sobie bez mężczyzn nie poradzicie albo że oni nie poradzą sobie bez was. Raczej dlatego, że tam gdzie jest wojna płci, tam przegrywają wszyscy tworząc społeczeństwo świetnie przygotowane do samodzielności, ale nie mające żadnych powodów, żeby z niej zrezygnować na rzecz bycia z kimś.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.