Ostatnio moja dziewczyna otworzyła sezon na jesienne przeziębienia. Miała katar, gorączkę i zakaz wychodzenia z łóżka, który ochoczo ignorowała. Ja z kolei miałem zakaz zbliżania się do niej, który ignorowałem równie ochoczo. Skończyło się to tym, że ona wyzdrowiała i pojechała na szkolenie, a ja zachorowałem i zostałem w domu.

Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie postanowił konstruktywnie wykorzystać tego czasu, więc zrobiłem sobie kakao, położyłem się do łóżka i włączyłem bez wyrzutów sumienia „Orange is the new black” ze świadomością, że na jednym odcinku się nie skończy.

Serial powstał na podstawie powieści „Dziewczyny z Danbury”, a wszystkiemu co powstało na podstawie powieści daję zawsze dużego plusa. Opowiada on historię kobiety, która miała wyjść za mąż, ale zamiast tego poszła do więzienia za jednorazowy przemyt narkotyków i chociaż nie jest to serial, który do czegokolwiek mi się przyda, bo nie mam zbyt dużych szans na odsiadkę, to mam wrażenie, że gdzieś pomiędzy wierszami uczy mnie dużo o życiu. Zazwyczaj o życiu, którego nigdy nie poznam, ale czasem są wyjątki.

Był tam na przykład odcinek, w którym w więzieniu obchodzono Walentynki i wszyscy odpowiadali na pytanie:
– Co to jest miłość?
Na samym końcu główna bohaterka mówi:
– Miłość to jak powrót do domu po długiej podróży.

Nie wiem czy tym jest miłość, ale właśnie tymi słowami określiłbym związek. Nie taki, w którym się jest, bo zauważa się u siebie zmarszczki, ma się dość zrzędzenia rodziny albo myli się go z tęsknotą, podnieceniem i motylkami brzuchu. To można przeżywać trzy razy w tygodniu, zawsze z inną kobietą, a po tych motylkach w brzuchu pozostanie tylko wpis: Kasia, Opera, aplikacja adwokacka, brunetka.

Tymczasem porównanie związku do powrotu do domu uderza w sedno tego, o co chodzi w dobrej relacji.

Związek jest jak powrót do domu po długiej podróży, bo wchodzisz tam i czujesz, że jesteś w miejscu, w którym możesz założyć swoją rozciągniętą bluzę, wyciągnąć na kanapie, poczuć się swobodnie i przestać udawać siebie tylko lepiej wychowanego, bardziej inteligentnego i odnoszącego większe sukcesy niż ma to miejsce w rzeczywistości. Wracasz do niego, bo tylko tam czujesz się dobrze. Lubisz jego atmosferę, zapach bazylii, świeżego chleba, parzonej kawy i smażonego omleta, którego nie dostaniesz nawet w najlepszym hotelu. Bycie w nim to nie jest obowiązek. Dom to jest miejsce, w których chcesz być, a otwierając do niego drzwi czujesz, że jesteś we właściwym miejscu. I taki dom nie musi być najlepszym, największym czy najdroższym miejscem w jakim byłeś, ale jest jedynym miejscem, w którym czujesz radosny spokój, a kiedy wracając zaglądasz w jego wszystkie zakamarki przekonując się, że jest właśnie taki jakim go zapamiętaliśmy. 

I jeśli w ten sposób wracasz do osoby, z którą jesteś, to możesz powiedzieć tylko jedno: „Mam szczęście”.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.