Jeśli masz więcej niż dwadzieścia pięć lat i nie należysz do osób, które imprezę spędzają pijąc w kącie i wydmuchując dym papierosowy na chwilowo pustym balkonie, to z pewnością widziałeś kobiety, które mają chłopaka, narzeczonego, a nieco rzadziej męża, a zachowują się jakby go nie miały. Ich miękkie usta mówią do telefonu: „Kocham”, a chwilę później dotykają ust świeżo poznanego faceta. Dlaczego? Bo ona czuje się samotna, nieszczęśliwa i niezrozumiana.

Równie łatwo spotkasz mężczyzn, którzy będąc w związku nie poprzestają na oglądaniu z uwagą długich nóg w rajstopach z Calzedonii, ale też rozmawiają z ich właścicielkami, zapraszają je na kawę i rezerwują pokoje w hotelach. Dlaczego? Oczywiście nie dlatego, że są samotni, nieszczęśliwi i niezrozumiani, ale dlatego, że są sukinsynami, którzy nie szanują uczuć innych osób.

Monogamia podczas przeżywania pierwszej letniej miłości wymieszanej ze smakiem pierwszego palonego jointa jest brana za regułę, ale z biegiem czasu zaczyna być uważana za porywającą, ale głupawą teorię w rodzaju tej, że Ziemia jest podtrzymywana przez wielkiego żółwia.

Biorąc to pod uwagę chciałbym powiedzieć, że rozumiem osoby, które są w związkach, ale nie ufają sobie w 100%. Ufają sobie tylko na 70, 85 albo 99%, ale nigdy w pełni, dzięki czemu zawsze zostawiają sobie furtkę do sprawdzania, podpytywania i pasywno-agresywnej kontroli.

Niestety ich nie rozumiem.

Dla mnie nie istnieje związek z elementami kontroli, bo za mocno kojarzy mi się to z więzieniem i z przymusem zamiast wolności. Wtedy jest to tylko chwilowy, patologiczny sojusz, w którym oczekuje się, że lada chwila ktoś zrobi tobie z tyłka jesień średniowiecza.

Niestety jest taki rodzaj kobiet, które lubią się martwić i nie wpadają na pomysł, że wyszłyby lepiej pracując nad sobą niż przejmując się tym, co „może się kiedyś zdarzy”. Mają w głowie brednie o tym jak mężczyźni krzywdzą biedne kobiety i w końcu zadają sobie pytanie: „Czy mu ufam?”, które automatycznie sprawia, że skanują jego zachowanie w poszukiwaniu sprzeczności, niejasnych sytuacji i kłamstw. Ich radar już nigdy nie świeci się zielonym światłem kiedy doświadczą czegoś dobrego. Zamiast tego jest pełen żółtych i czerwonych znaków ostrzegawczych.

Od kiedy w ich głowie wykiełkuje pytanie dotyczące zaufania, przestają zauważać, że ich faceci do nich przyjechali, zrobili kolację i kupili wino. Nie jest to już seksowne. To jest podejrzliwe! Kobiety siadają wtedy na kanapie udając że czytają Glamour, a w rzeczywistości patrzą i myślą: „Dlaczego to zrobił? Dlaczego dzisiaj? Co chce mi wynagrodzić?”. Już nie są dobre, szczere, ufne, pewne siebie i swobodne. Zamiast tego są wycofane, zdzirowate i poważne. Przebywanie z nimi przestaje być przyjemnością, chyba że ktoś gustuje w spacerach po polach minowych. Po trzech miesiącach zaczynają ryczeć w poduszki. Po pięciu miesiącach robią afery pod tytułem: „Wydaje mi się, że spotykasz się z kimś jeszcze”. Po dziewięciu miesiącach mężczyźni znudzeni tłumaczeniem się z czegoś, czego nie zrobili zaczynają się z kimś spotykać i odchodzą. One natomiast zostają same z gorzką satysfakcją obecną w słowach: „Wiedziałam!”.

Wniosek jest z tego taki, że kobiety to kreatywne istoty, które nie tylko potrafią krzyknąć rano: „Ty świnio! Śniło mi się, że mnie zdradziłeś z Kylie Minogue!”, ale też potrafią stworzyć nieistniejący problem i drążyć go tak długo aż stanie się w pełni rzeczywisty.

W rzeczywistości to nie ma sensu. W pewnym sensie wszystko co powiesz o sobie, o kimś innym lub o świecie będzie kłamstwem. Są jednak kłamstwa, które działają na twoją korzyść i takie, które ciebie niszczą. Jeśli będziesz sobie powtarzać, że każdy ciebie lubi to mimo że nie jest to prawda, i tak będziesz miał lepsze życie towarzyskie niż powtarzając sobie, że ciężko ci znaleźć sobie przyjaciół. Wtedy huczna impreza w twoim wykonaniu będzie obejmowała siedzenie w kącie z butelką wina i wycieranie łez swoim kotem.

Pozytywne myślenie z racjonalnego punktu widzenia jest idiotyzmem, ale też statystycznie działa lepiej. Firmy zakładane z przekonaniem podbicia świata też padają, ale od czasu do czasu ten świat podbijają. Firmy zakładane z myślą: „Eeee, ten pomysł jest beznadziejny” nigdy nie wychodzą poza pomieszczenie, w którym się narodziły. Przede wszystkim dlatego, że żeby zapalić innych trzeba samemu płonąć. Żeby dostać zaufanie, trzeba samemu ufać, a żeby mieć fajny związek trzeba myśleć o nim, że taki jest. Nie wbrew wszystkiemu, ale chociaż zgodnie z faktami i nie szukając dziury w całym.

Wiem, że pisząc to mogę być naiwny, bo każdy związek ma w sobie potencjał, że rozpadnie się z hukiem i dźwiękiem trzaskających drzwi. Jednak z drugiej strony odkąd miłość, zakochanie czy zauroczenie powinno być logiczne? Spotykamy się po serii przypadków jak M&Msy tego samego koloru wymieszane w 38 milionowej paczce, które jakimś trafem stwierdziły, że przy sobie lubią być bardziej niż przy wszystkich innych ludziach. Czasem spotykają się na chwilę, czasem na lata albo do końca życia. Nigdy nie wiesz jak długo to potrwa. Nie wiesz kiedy i jak się skończy. Masz ograniczony wpływ na to czy twój związek będzie trwały, ale masz 100% pewność, że wnosząc do niego brak zaufania nie tylko do drugiej osoby, ale również do swoich decyzji obecnych w słowach: „Chcę z tobą być”, sprawiasz, że trwały nie będzie.

I wciąż myślę to samo, co napisałem w Sexcatcherze – pierwsze związki są piękne, bo myślisz, że już tak będzie zawsze. Kolejne są piękne, bo wiesz, że kiedyś się skończą. Dlatego trzeba wykorzystać je jak najlepiej. Żyjąc jak w hollywoodzkim filmie. Jedząc watę cukrową, wykorzystując przymierzalnie do zdejmowania ubrań zamiast do ich przymierzania, pływając nago w jeziorze i jeżdżąc latem na wzgórze pod miastem, żeby siedzieć obok samochodu, patrzeć w gwiazdy i dzień po dniu decydować czy chce się być razem, nie myśląc czy za pięć lat przypadkiem to się nie zmieni. 

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.