Istnieją słowa i wyrażenia, których najczęściej używa się w niewłaściwym znaczeniu. Mówi się „bynajmniej” w znaczeniu „przynajmniej”, chociaż w rzeczywistości jest to partykuła wzmacniająca przeczenie. W stosunkach półoficjalnych używa się zwrotu „pan raczy żartować”, chociaż ma się na myśli wyrażenie mniej delikatne, ale bardziej adekwatne – „chyba cię pogięło”. Na podium znajduje się jeszcze wyrażenie „to skomplikowane”, którego teoretycznie powinno używać się w sytuacjach trudnych do zrozumienia i rozwiązania. Jednak w praktyce, robi się to wtedy, kiedy chce się widzieć w jakiejś sytuacji więcej, niż na to wskazują fakty.

Związek ze statusem „to skomplikowane” to taki, w którym starasz się, żeby wyszedł, ale jest to staranie całkowicie jednostronne. Ewentualnie taki, z którego nie ma już co zbierać, ale łudzisz się, że jest inaczej.

Skomplikowane rozwiązania, to bardzo proste decyzje, których nie chcesz podjąć, bo chcesz zjeść ciastko i mieć ciastko.

Ludzie, którzy są skomplikowani, to tacy, których zachowania widzisz jak na dłoni, ale nadinterpretowujesz fakty. Dla jednej dobrej cechy ignorujesz dziesięć złych. Przed zaśnięciem rysujesz sobie wspólne szczęście na zamkniętych powiekach, ignorując fakt, że to szczęście prawdopodobnie się nie wydarzy.

Robiąc to zaczynasz żyć w świecie równań, których rozwiązać się nie da. Taką osobą jest na przykład Mateusz. 

Mateusz to skrajny przypadek, chociaż nie na tyle, żeby pokazywać go jako eksponat w Muzeum Historii Naturalnej. Kilka lat temu był z dziewczyną, która z trójki najgorszych zachowań w związku zebrała całą trójkę.

Okłamywała go.

Za jego plecami umawiała się z jakimiś facetami z Tindera i raczej nie rozmawiała z nimi o fizyce kwantowej.

Publicznie mówiła o nim źle.

Skończyło się to – surprise, surprise – rozstaniem. Jednak kiedy przez przypadek spotkali się na mieście dwa lata później, a ona przeprosiła, Mateusz zaczął myśleć. Na przykład o tym, że w łóżku było cudownie. Że teraz będzie inaczej. Że ich związek był jak gra przerwana w środku misji, której zakończenie bardzo chciał poznać. I jakoś nie przekreślały tego jej nierozwiązywalne problemy rodzinne, długi, fakt że przez te dwa lata przez jej życie przewinęli się ludzie, którym nie chciałby podać ręki, ani to, że powiedziała mu głośno i wyraźnie: „Coś między nami było, ale teraz to byłby związek tylko z rozsądku”. Zostały one zatarte przez dotyk jej miękkich ust, które sprawiły, że on zapytał:

– O co jej właściwie chodzi? Dlaczego ona jest taka skomplikowana?

Moja odpowiedź była prosta.
– A jakie to ma znaczenie o co jej chodzi? Liczy się to, o co tobie chodzi. Chcesz w swoim życiu tego, co ona do niego wnosi?

Nie zrozumiał.

Zafiksowany na pragnieniu, żeby coś z tego wyszło, wypierał fakty, że to nie ta relacja jest skomplikowana, tylko on ją komplikuje, chcąc w swoim życiu czegoś, co pasuje do niego jak dżem do śledzi.

Całe szczęście są porównania, które potrafią poukładać w głowie myśli rozsypane jak puzzle.

Mam trzy ulubione.

Pierwsze, to że ludzie wybierają dla siebie jedną z dwóch ról. Niektórzy są zawodnikami, którzy walczą o zwycięstwo i sławę. Większość jest widzami, którzy tylko ich obserwują – ludźmi, wiecznie znajdującymi się poza kadrem. W tym układzie ja wybieram bycie tym, który sprzedaje bilety na mecz.

Drugie, to porównanie zgody na seks do parzenia komuś herbaty, które perfekcyjnie przedstawiono w filmiku „Tea and Consent”. Jeśli ktoś mówi, że nie chce herbaty, to mu jej nie robisz. Jeśli mówi, że chce herbatę, ale kiedy ją zrobi, to twierdzi, że się rozmyślił, to nie każesz mu jej na siłę wypić. Nie dajesz herbaty nieprzytomnej osobie. Tak czasami ciężkie do wyczucia granice nagle stają się proste, prawda?

Trzecie, to porównanie życia do domówki. Chcą na nią przyjść różne osoby, ale odkąd kończysz 18 lat, to ty decydujesz kogo zapraszasz, kogo z niej wyprosisz, a kogo zaprosisz raz i nigdy więcej.

Tylko wiesz co nie działa? To że ludzie zapominają o tym, o czym wie każdy właściciel przyzwoitego klubu – jeśli nie robisz selekcji, to skończysz ze zniszczonym lokalem, pustym kontem i zrujnowaną renomą. Nie dlatego, że masz pecha, ale dlatego, że taki jest świat. Przeważa w nim bylejakość, więc nie kontrolując komu otwierasz drzwi, kończysz siedząc na lepiącej się podłodze, wśród podeptanych chipsów i rozrzuconych petów. I nie wiesz nawet za co się zabrać, żeby to uprzątnąć.

Właśnie tego nie rozumiał Mateusz. Pojawiała się w jego życiu kobieta, a on nie zastanawiał się nad tym, co przynosi na jego imprezę. Liczyło się to, że przyszła i miał gdzieś to, że wyrządza tyle szkód co niezgorszy huragan. Usiłował ją rozgryźć i naprawić. Wmawiał sobie to, co kiedyś daliśmy sobie wmówić wszyscy (przynajmniej ja sobie dałem) – że dobra miłość musi być trudna. Wierząc w to, wybierałem osoby, które były wyzwaniem. Pięknymi kwiatami na wysypisku. Niedostępnymi emocjonalnie istotami. Potencjałem gnijącym w prokrastynacji. Ja miałem być ich wybawieniem. Richardem Gere’m z „Pretty Women”, który uratuje zbłąkaną duszyczkę.

Tylko że to jest coś, co z logiką kłóci się jak ŁKS z Widzewem, a jednocześnie coś, co nie działa w żadnej innej sferze życia. Milion dolarów, które zarobisz harując jak wół, nie jest warte więcej niż milion dolarów, które zarobisz pisząc w kilka miesięcy banalną apkę. Nikt nie uznaje faktu, że samochód fatalnie się prowadzi, za fantastyczną zaletę. Produkty skomplikowane w obsłudze albo trudne w odbiorze to te, które jako pierwsze wylatują z rynku. Nie kupujesz ich do domu. Nie mnożysz ilości przedmiotów, z którymi się męczysz, a jeśli to robisz, to cierpisz wyłącznie na własne życzenie. W końcu to ty je kupiłeś.

To nie oznacza, że masz nikomu nie pomagać, wypiąć się na świat i powiedzieć, że jego problemy cię nie dotyczą. Tak nie jest. Pomagać warto, ale jeśli chcesz, to możesz pomagać bezdomnym na miliony sposobów. Nie musisz robić dla nich noclegowni w twojej sypialni.

Dlatego jeśli chcesz mieć imprezę życia, a nie katastrofę życia, to pierwsze co musisz zrobić, to zacząć robić selekcję. Nie wpuszczaj do swojego życia szkodliwych ludzi w imię złudzeń. Daruj sobie wiarę w bajki, że cierpienie uszlachetnia. Cierpienie tylko wyniszcza psychicznie, nawet jeśli to cierpienie powodują najsłodsze oczy na świecie.

Zamiast tego, otwieraj drzwi dla ludzi, którzy tryskają pozytywną energię, zostawią kupę kasy na barze i wyjdą, dając ci buzi na dobranoc.

Dzięki temu szybko zauważysz, że życie jest (a przynajmniej może być) proste. W tym celu nie trzeba nic robić. Wystarczy darować sobie ludzi, którzy powodują problemy.

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.