Kiedy ludzie doświadczają nieszczęścia czują się tak, jakby runął pod nimi most, a oni przerażeni lecą razem z odłamkami nie wiedząc, co będzie później. A później mogą stać się dwie rzeczy: albo wstaną i chociaż z bliznami pójdą dalej albo będą leżeć w gruzowisku i mówić: „Poskładałbym się, ale nie mogę. Gdybyś ty przeżył coś takiego, to też byś tak leżał”. Są przypadki, kiedy zamienia się to w styl życia.
Rozmawianie o rzeczach, które kogoś wewnętrznie rozbiły nie jest łatwe. Zadziwiające proste jest wtedy wyjście na bufona, a atmosfery nie da się rozładować krakersami i wódką odmierzaną szotami. Jestem wtedy niezdarny i zdystansowany, bo nie byłem w czyjejś skórze, nie pochodzę z rozbitej rodziny, nie doświadczyłem śmierci kogoś, kto znajdowałby się w piątce najważniejszych dla mnie osób, nie wychowywałem się w sierocińcu ani nie miałem białaczki w wieku 9 lat. Za to jedna z najbliższych dla mnie osób jest kimś takim. Szanuję ją i autentycznie podziwiam, zwłaszcza, że nigdy z jej ust nie słyszałem: „Nie mogę tego zrobić, bo mieszkam na wsi, bo mama mnie nie kochała, bo nie mam studiów, bo rodzice nie nauczyli mnie kochać, bo nie mam pieniędzy.” Wiesz dlaczego? Bo dla innych osób nie ma to żadnego znaczenia.
Kiedy poznajesz cudowną kobietę, ona nie zacznie być mokra, bo powiesz, że może jesteś beznadziejny, ale to nie twoja wina, że ojciec nie nauczył cię jak być facetem. Kiedy będziesz się spóźniać do pracy szefa nie przekona to, że powiesz, że to przez trudne dzieciństwo. Kiedy jedziesz na olimpiadę, to nie awansujesz na wyższe miejsce, bo udowodnisz, że miałeś gorsze warunki treningów. Kiedy okrada cię dresiarz nie usprawiedliwia go to, że nie skończył szkoły, bo miał ojca alkoholika, tak jak nie usprawiedliwia jedynaka to, że w naturalny sposób nie nauczył się pracować w zespole. Każdy ma swój bagaż doświadczeń, z którym musi się uporać i nie potrzebuje w swoim życiu kogoś, kto wymaga od niego taryfy ulgowej, chociaż dysponuje tymi samymi 24 godzinami na dobę i zbliżonymi możliwościami.
Nawet jeśli dostałeś gorsze karty, to wciąż nikt nie jest ci nic winien. Nikogo nie interesuje twoja historia, bo kiedy codziennie brudzisz komuś kanapę kupą, to przestaje dbać o powód, dla którego to robisz. Interesuje go to, że ma brudną kanapę i śmierdzące mieszkanie. Ludzie zwracają uwagę na efekt, a nie na potencjał. Życie to nie łyżwiarstwo figurowe z potrójnymi axelami i rittbergerami – nie dostajesz punktów za styl, dobre chęci albo motywy swoich działań. Dostajesz je za efekty.
Świat nie dba o twoje braki, nie zatrzyma się, nie zapłacze razem z tobą, nie rozwiąże twoich problemów, nie poklepie po ramieniu i nie powie, że jesteś wartościową osobą. Bez względu na to, co stanie się w twoim życiu, setki tysięcy osób jak każdego dnia wkurzy się na swojego szefa, a kolejne kilkaset tysięcy osób będzie podekscytowanych, bo zobaczy kogoś, w kim podkochuje się od miesięcy. Powstaną tysiące startupów. Ktoś wygra w lotka, a barmanka pracująca w modnym lokalu wciąż wyjdzie do pracy i będzie myślała, że skoro już ktoś chce od niej numeru telefonu, to mógłby chociaż nie być skończonym osłem.
Wiem, że to brzmi brutalnie, ale w decydujących momentach swojego życia jesteś sam. To trzeba zaakceptować i rozwiązać bez zrzucania odpowiedzialności na innych. Kiedyś słyszałem mało śmieszny, ale prawdziwy dowcip. Zaraz po swojej śmierci Andrzej staje przed Bogiem i czeka na sąd:
– No niestety, ale czeka na ciebie czyściec – mówi Bóg.
– Dlaczego?
– Bo biłeś swojego syna.
– Ale to nie moja wina, bo mnie ojciec też bił!
Każde usprawiedliwianie siebie gdzieś się kończy. Kiedyś trzeba powiedzieć sobie: „Stop!”.
Nie powiem ci w tym miejscu, że jesteś zwycięzcą i możesz wszystko. Nie powiem, że Stephen Hawking miał trudniej. Nie zacznę się z tobą licytować mówiąc, że żeby być w tym miejscu włożyłem więcej pracy niż ty, bo to nie ma znaczenia. Udowodnienie mi tego nie poprawi jakości twojego życia. Da ci kilka minut pozornie uzasadnionego spokoju. Problem w tym, że nie ścigasz się ani ze mną ani z nikim innym. To kwestia dbania o siebie, przez siebie i dla siebie.
Wiem, że zmiany nie są łatwe, bo to jak próba wybicia się z wyjeżdżonych kolein, ale wiem też, że są możliwe. Kiedyś do gabinetu Miltona Ericksona rodzice przyprowadzili syna, który miał olbrzymi problem z obgryzaniem paznokci. Stosowali wszystko, co powinno działać, ale nic się nie sprawdziło. Milton Erickson tylko przez chwilę pożartował z chłopcem i powiedział:
– Wiem, że fajnie obgryza się paznokcie, ale może wystarczy ci, jeśli będziesz obgryzał tylko te przy dziewięciu palcach. Co o tym myślisz?
– Pewnie! Tyle powinno mi wystarczyć.
Przy następnej wizycie zasugerował, że może wystarczy mu już tylko osiem palców. Przy kolejnej, że tylko siedem. W końcu zeszli do zera.
Najczęściej życie składa się w 10% z tego, co ci się przydarza i w 90% z tego jak na to reagujesz. Czasem te proporcje są inne. Czasem nie możesz zmienić 20%, ale masz wpływ na 80% swojej rzeczywistości. Czasem na 70, 60, 50 albo chociaż 10%.
Nie zawsze możesz zmienić wszystko, ale zawsze możesz zmienić coś. Zawsze też warto to zrobić.