Wierzę w wiele rzeczy. Wierzę w siebie. Wierzę w to, że szacunek jest ważniejszy, niż posiadanie. Wierzę też w to, że niemal każda zła sytuacja, z której wyciągnie się wnioski prowadzi do miejsca, do którego nigdy nie dotarłoby się bez niej. Nie wierzę za to w ratowanie związków za wszelką cenę i chociaż liczę się z możliwością, że są sytuacje, kiedy powrót do ex ma sens, to jednak 99,99% do nich nie należy.

To, że rozstanie boli, nie jest argumentem, żeby do siebie wrócić

Każde rozstanie jest jak wybuchająca emocjonalna bomba. Mieszkanie wydaje się zimne i opuszczone. Łóżko za duże. Kotlety robi się na dwa dni, a zupę na cztery. Leżąc w łóżku nie ma co liczyć na to, że ktoś przyniesie nam koc albo gorącą herbatę.

Przed rozstaniem widzi się same wady. Po rozstaniu widzi się same zalety. Dopóki się kogoś nie straci to zauważa się tylko porozrzucane skarpetki, nieumiejętność zadbania o siebie i niepozmywane naczynia. Później okazuje się, że z nikim tak dobrze nie oglądało się filmów, nieporadność była słodka, a brudne naczynia wciąż są lepsze od mieszkania, w którym nikogo nie ma i zaskoczy cię tylko to, jak przejmująco smutna potrafi być cisza.

Wiesz co jest prawdziwe? Codzienność. Bo związki nie składają się ze świąt, wakacji pod palmami i tęsknoty, jak myśleliście, że już się nigdy nie zobaczycie. To tylko nieregularnie wypłacane premie, a związki składają się przede wszystkim z poniedziałków, wtorków i sobót, ze zmęczenia po pracy, robienia zakupów i potakiwania, kiedy ona mówi coś, za czym nie da się nadążyć. Jeśli nie wyszła wam szara codzienność to straciliście wszystko, bo związek, w którym jest się dla 5% dobrych dni i seksu na zgodę to zły związek.

Ludzie lubią mylić poczucie pustki z miłością, ale to że odczuwasz czyjś brak, oznacza tylko, że ten ktoś był w twoim życiu ważny, ale nie oznacza, że wciąż taki jest. Nie zmienia to ogólnego bilansu związku, a tym bardziej nie oznacza też, że jest najlepszą opcją. Oznacza tylko, że zajmowane przez niego miejsce zostało wytarte gumką, jak szkic zrobiony ołówkiem i teraz można zapełnić go czymś, co pasuje tam lepiej.

To nie był dobry związek

Mam dla ciebie radę wartą milion dolarów: „Jeśli zastanawiasz się nad tym, czy da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, to przyjrzyj się uważanie i sprawdź czy przypadkiem nie ładujesz się kolejny raz do brudnej kałuży.”

Miałem czytelnika, który do brudnej kałuży wracał latami. Jego dziewczyna najpierw go zdradzała, później płakała, on wybaczał „ostatni raz”, a ona zdradzała go po raz kolejny. Na pytanie dlaczego się na to zgadza odpowiadał, że nigdy nie był z taką dziewczyną, że jest atrakcyjna, miła i inteligenta. Prawda jest natomiast inna – ona była dla niego wyborem, który był prosty i dostępny, a nie dobry.

Musisz wiedzieć, że ludzie nie oddalają się od siebie ot tak. Relacje degenerują się miesiącami. Krok po kroku spada się dla siebie nawzajem z pozycji priorytetu na odpowiednik ekspresu do kawy, który stoi nieużywany i czeka aż będzie potrzebny. Rozstanie to ukoronowanie długiego procesu zapominania o tym, jak być mężczyzną i jak być kobietą. Efekt, w którym stajecie się dla siebie obcymi osobami. Współlokatorami, którzy mają wspólne mleko i jajka w lodówce.

Tego nie da się naprawić jedną „poważną rozmową”. Do tego trzeba stać się zupełnie innymi osobami. Niestety najczęściej ludzie nie zmieniają się dla tego, co mają. Zmieniają się dla tego, co jest poza zasięgiem, więc zmienisz się dopiero dla kogoś, kogo poznasz w przyszłości.

Jeśli się nad tym zastanowisz, to odpowiedź na pytanie: „Czy to był dobry związek?”, nigdy nie brzmi: „Tak”. Być może „nie był taki zły”, ale od „dobrego” dzieliła go przepaść, bo inaczej nikt z was nie wpadłby na pomysł odbycia poważnej rozmowy pod tytułem: „To już koniec”.

I tak, możecie mieć później wątpliwości. Możecie się wahać, rozważać powrót do ex i mówić: „Nie jestem pewny/a czy to była dobra decyzja”, ale to zdanie jest tylko długim synonimem krótkiego słowa: „Nie”. Wiesz dlaczego? Bo to oznacza, że może nie dziś, ani za miesiąc, ale w końcu pojawi się ktoś, przy kim nie będzie miało się takich wątpliwości. W takiej relacji możesz być po dwóch stronach barykady – albo ktoś może nie być ciebie pewny, albo ty możesz nie być pewna kogoś, ale odpowiedź wciąż jest taka sama – oboje zasługujecie na kogoś, kto nie ma tych wątpliwości.

Drugie szanse nie istnieją

Wychowani w świecie Tindera, powszechnych gwarancji, jednorazówek i wymian, myślimy, że nasze działania nie mają konsekwencji. Że wszystko przed nami. Że możemy całe życie próbować kochać, ale nigdy się nie zakochać. Że powrót do byłej dziewczyny czy partnera zawsze jest możliwy. Że wystarczy przeprosić i w ten sposób cofnąć popełniony błąd.

Tylko że jeśli czegoś ludziom brakuje, to świadomości, że szanse nie są wieczne, a uczucia przemijają. Szanse są efektem tysięcy drobnych zbiegów okoliczności i niewykorzystane znikają – najczęściej raz na zawsze. Myślenie, że zawsze można spróbować raz jeszcze jest fikcją. W praktyce albo dbasz o to, żeby to była świetna relacja albo to pierdolisz.

Pierwszy wybór polega na tym, że możesz zachowywać się tak, żeby nie przekraczać granic, których nie da się cofnąć bez zdeptania swojej lub cudzej godności. Nie mówisz, że kochasz, jeśli tak nie jest. Nie mówisz, że „to koniec”, chociaż nie jesteś tego absolutnie pewny. Po rozlanym mleku zostaje kałuża. Po nadwyrężonych uczuciach zostaje bolące pęknięcie. Ludzie mogą przywyknąć do tego, że są ranieni, ale to nie sprawi, że zaczną uważać, że to normalne i przestaną odczuwać ból.

Drugi wybór polega na tym, że możesz traktować kogoś, jak pewnik, ale jednocześnie licząc się z konsekwencjami i tym, że w odpowiedniej chwili będzie trzeba znaleźć swoje mentalne jaja i powiedzieć: „To moja wina i przez swoją głupotę straciłem/am coś najważniejszego”, a później żyć ze świadomością popełnionego błędu.

Wiesz dlaczego? Bo tam gdzie wszystko da się cofnąć, tam nic nie ma znaczenia. Wszystko jest po prostu kolejną, bezwartościową próbą. Problem w tym, że w świecie, w którym w ciągu tygodnia można zmienić pracę, miasto i kraj, nie potrzebujemy być z kimś, kto zawsze powie: „Dobra, zacznijmy od nowa”. Potrzebujemy kogoś, kto nie doprowadza do sytuacji, w której musi to mówić.

Rozstanie daje ci szansę na bycie lepszą osobą. Powrót do ex nie

Rozstanie po kilkuletnim związku to zawsze wyzwanie. Wymaga ono zrobienia rachunku sumienia. Przeanalizowania swoich błędów. Ułożenia się na nowo. Nauczenia się nowych rzeczy. Poznania nowych osób. Zmierzenia się z tym, jak bardzo się zaniedbaliśmy. Zauważenia, że nie każda dziewczyna, która się uśmiecha w alejce supermarketu ma od razu ochotę na seks, a mężczyźni ociekający atrakcyjnością wcale nie tak chętnie proponują drugie randki.

To NIGDY nie jest łatwe. Łatwy jest tylko powrót do ex. Wystarczy przełknąć dumę. Zrzucić kilka kilo. Poważniej zacząć myśleć o życiu, albo przynajmniej przestać udawać rozkapryszonego dzieciaka.

Pytanie o to, czy się z kim zejść, sprowadza się do najważniejszych wyborów jakich dokonujemy. Możliwości czy bezpieczeństwo? Pójście dalej czy zostanie w miejscu? Nowe czy stare? Strach czy komfort?

I jeśli o czymś warto pamiętać to o tym, że zwykle żałuje się tylko tego, czego się nie zrobiło – przepuszczonych możliwości i zmarnowanych szans. Czekania na kogoś i przegapienia wszystkich osób, które w tym czasie czekały na ciebie. Po rozstaniu znów stoisz w miejscu, w którym możesz wybrać, co chcesz. Już nie jesteś tą osobą, która całe życie spędziła w Milanówku, bo tak było jej wygodnie. Teraz wiesz, że możesz wyjechać na Malediwy, do Nowego Jorku, Paryża, na Bali albo kupić chatki w Szkocji, w której wieczorami będziesz siadać na kanapie przed rozpalonym kominkiem.

Teraz możesz być z kimkolwiek zechcesz. Z kimś, kto udowodni ci, że nigdy nie jest za późno na miłość, na nowy początek i na związek, w którym być może po raz pierwszy nie będziesz czuć, że coś dla niego poświęcasz i każdego dnia musisz mierzyć się z problemami.

W tej chwili wszystko zależy od ciebie. Trzymasz rękę na czerwonym guziku. Pytanie czy go wciśniesz?

 

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.