Karol ma 32 lata, dwójkę dzieci i kredyt hipoteczny na 380 000 zł i odczuwa lęk przed zmianami. Jego sytuacja jest trudna. Dziećmi częściej zajmuje się jego matka, niż żona. Jego żona nie pracuje i pracować nie zamierza, bo podobno zbyt wiele czasu zajmuje jej robienie sobie francuskiego manicure. Karol pracuje od siedmiu lat w branży, w której kiedyś zarabiał nieźle, ale obecnie jej jedyną zaletą jest to, że jest w miarę stabilna i blisko domu. Karol każdego miesiąca zastanawia się, czy wystarczy mu na ratę kredytu i wszystkie podstawowe rachunki.

Masz przed oczami ten obraz? Jest w nim dużo szarości, zmęczenia i słów na takie litery jak „k” i „ch”. Dużo brakuje temu do barwnego życia hipstera, który zastanawia się, z której kawiarni dzisiaj pracować i czy w wakacje lepiej pojechać odpocząć w Portugalii czy zaszaleć i wyjechać na kilka tygodni do Wietnamu.

Karol napisał do mnie maila, w którym przedstawił swoją sytuację. Wiadomość zakończył słowami: „O zmianach można pięknie mówić jak nie ma się nic do stracenia albo ma się stabilną sytuację finansową, ale kiedy masz rodzinę na utrzymaniu i kredyt do spłacenia, to już nie można sobie pozwolić na zmiany”.

W takiej sytuacji można zadać sobie dwa pytania.

Pierwsze jest ważne i brzmi: „Czy mogę pozwolić sobie na zmiany?”. Drugie jest ważniejsze i brzmi nieco inaczej: „Czy mogę pozwolić sobie na BRAK zmiany?”.

Awaria w fabryce

Wyobraź sobie, że twoje życie to fabryka. Nie byle jaka, bo codziennie, bez wolnych weekendów i świąt odbywa się w niej produkcja satysfakcjonujących chwil. W tej fabryce stoją różne maszyny. Jest maszyna odpowiedzialna za życie uczuciowe. Od innej zależy kariera zawodowa, a od jeszcze innej relacje, zainteresowania czy długoterminowe plany.

A teraz wyobraź sobie, że niektóre z tych maszyn nie działają, a pozostałe pracują tylko na 30% wskutek czego znajdujesz się na granicy rentowności.

Pytanie brzmi: „Czy te maszyny naprawią się same, jeśli powiesz, że nie stać cię na to, żeby je naprawiać? Czy jeśli ich nie naprawisz lub nie wymienisz to zaczniesz kiedykolwiek „zarabiać” przyzwoicie?”.

Nawet średnio inteligentny kamień odpowiedziałby, że nie, a tymczasem każdego dnia tysiące osób łudzi się, że stanie się inaczej. Podsycają w sobie lęk przed zmianą. Tworzą skomplikowane konstrukcje myślowe, żeby nic nie zmieniać. Tłumaczą sobie jak trzylatkowi, że może zarabiają za mało, a żona jest królową Tindera, ale i tak tylko trzeba chuchać, dmuchać i składać łapki do modlitwy, żeby tylko nie było gorzej.

Obserwując ludzi nauczyłem się, że niemal wszyscy bardziej boją się przegrać, niż chcą wygrać. To dlatego większość osób świetnie sobie radzi w znajdowaniu powodów dlaczego czegoś nie zmienić. Na jednym wdechu powiedzą, że może nie znajdą innej pracy, że przez dziewczynę mają ochotę palnąć sobie w łeb, ale ją kochają, albo że zaczęcie czegoś nowego to duże ryzyko i że nawet jeśli teraz jest źle, to może być jeszcze gorzej. W ten sposób są jak statki rdzewiejące w portach tylko dlatego, że jak wypłyną w rejs mogą trafić na złą pogodę.

Potrafią sobie logicznie wytłumaczyć dlaczego zmiany są niebezpieczne. Wyobrażają sobie je jak smoka, który chce im odgryźć rękę, a tymczasem nie widzą prawdziwego niebezpieczeństwa, którym jest stagnacja.

Stagnacja wygląda niewinnie. Gdyby była postacią Pixara miałaby wielkie oczy i robiła słodkie miny, a w drugiej części filmu okazywałaby się czarnym charakterem, którego nikt nie zauważał. Brak zmian prowadzi w najlepszym przypadku do utrzymania obecnej sytuacji. To bezpieczna opcja. Rozumiem strach przed zmianami. Pytanie jednak brzmi:

Czy chcesz przeżyć kolejne dwadzieścia lat w taki sposób jak teraz?

Czy kiedy zostaniesz staruszkiem będziesz wspominał, że miałeś dobre życie, czy będziesz siedział w oknie i krzyczał na dzieci sąsiadów?

Czy chcesz poświęcać 95% pensji na ratę kredytu, rachunki i jedzenie?

Czy chcesz mówić dzieciom, że w tym roku też nie pojadą na kolonie?

Czy stać cię na przekładanie swoich marzeń, wymarzonej sylwetki albo napisania scenariusza na kolejne miesiące, żeby tego ostatecznie nie zrobić?

Czy jesteś gotowy patrzeć na osobę, z którą jesteś i czuć, że to jakaś pomyłka?

Czy chcesz opowiadać dzieciom, że chodzisz w jeansach, które kupiłeś dziesięć lat temu i że od czterech lat nie wymieniałeś butów?

Czy potrafisz pogodzić się z tym, że w swoim życiu będziesz już tylko bał się oraz siwiał, garbił się i narzekał na coraz większe bóle w plecach?

Czy jesteś gotowy spojrzeć kiedyś wstecz i pomyśleć, że gdybyś podjął odważniejszą decyzję to byłbyś innym człowiekiem?

Mnie na takie decyzje nie stać. Nie stać mnie na lęk przed zmianami ani na brak szukania bardziej efektywnych sposobów na życie. Nie stać mnie na strach, stagnację i mentalny zastój. Nie stać mnie na stwierdzenie, że moje życie już lepsze nie będzie. Nie stać mnie na to, bo pochodzę z rodziny, w której każde pokolenie musiało walczyć o przetrwanie i wiem, jak destrukcyjny wpływ potrafi przynieść kurczowe trzymanie się złych wyborów. Nauczyło mnie to jednego – im w gorszej sytuacji jesteś, tym większą krzywdę sobie robisz jeśli tego nie zmieniasz. Nie robiąc tego fundujesz sobie lata uporczywego cierpienia zamiast zastosować bolesną, ale krótką i jednorazową terapię.

Zasada Bransona

Richard Branson w swojej autobiografii napisał, że jedną z najbardziej niezrozumiałych reakcji na kryzys jakie zaobserwował, jest zaciskanie pasa – zwalnianie personelu, rezygnowanie z najmniej rentownych przedsięwzięć i kumulowanie kapitału w oczekiwaniu na lepsze czasy. On zawsze stosował odwrotną zasadę. To tłuste lata wykorzystywał do kumulowania kapitału, a lata, kiedy jego zyski spadały to inwestował pieniądze i rozpoczynał nowe przedsięwzięcia, dzięki czemu jego dochody mogły wrócić na odpowiedni poziom.

To jest zasada, która sprawdza się zawsze. I ja świetnie rozumiem, że w pewnym momencie nie ma się takiej swobody, jak kiedy było się osiemnastolatkiem (co nie zmienia tego, że tysiące osiemnastolatków jest przerażonych podjęciem jakichkolwiek samodzielnych działań). Wiem, co to znaczy być odpowiedzialnym za drugą osobę, za siebie, za firmę, za zobowiązania finansowe i płynność finansową.

Tylko że to nie są dobre argumenty na rzecz lęku przed zmianami. To argumenty na rzecz tego, żeby nie być głupim, żeby podejmować skalkulowane ryzyko albo wprowadzać zmiany w sposób, który nie zabije cię fizycznie, emocjonalnie lub zawodowo.

Za to nigdy nie powinny być argumentami za tym, żeby usiąść na tyłku, zamknąć oczy i liczyć na to, że może wszystko samo się naprawi.

Mogę cię zapewnić o jednym – to się nigdy nie stanie, a ty nie chcesz czekać, żeby przekonać się, że pisząc to, od początku do końca miałem rację.


Listę rzeczy, które możesz zmienić już teraz, znajdziesz w tekście 59 rzeczy, które możesz zmienić, żeby mieć lepszą przyszłość.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.