„Anna Karenina” jest jednym z największych kulturalnych produktów eksportowych starej Rosji. Lew Tołstoj zaczął ją od słów: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.”

Kiedy widzę to zdanie zawsze łapię się na jego uniwersalności. Zamiast rodziny możesz tam wstawić takie słowa jak: „firma”, „przyjaźń”, „praca” albo „związek” i całość będzie miała równie głęboki sens. Jeśli chodzi o te ostatnie, to najbardziej udane pary jakie znam, opierają się na tych samych zasadach. Wiecie, na szacunku, wsparciu, akceptacji, parzeniu sobie kawy i próbowaniu, żeby dać komuś tą smaczniejszą i na tym, że jak się umówią, że razem oglądają serial, to nie oglądają go po kryjomu.

Za to nieszczęśliwe! Tutaj zaczyna się jazda! Nie dość, że jest ich więcej, to dodatkowo są to setki różnorodnych przypadków, które zainteresowani próbują ułożyć jak puzzle wzięte z całkowicie innych opakowań albo rozplątać jak kable od słuchawek, które zbyt długo nosiło się w kieszeni.

To takie przypadki, w których nie widać przyszłości, bo on ją kocha, schodzą się co kilka miesięcy, ale ona nawet po seksie mówi, że tęskni za kimś innym.

Albo jest tak – on ma sześciopak, pachnie Armanim, ubiera się tak, że mógłby prowadzić modowego bloga, okazuje zainteresowanie, mówi to, co ona chce usłyszeć, a później milczy. I milczy. I milczy. Dopóki nie nadejdzie moment, aż zechce mu się bzykać.

Albo bywa też, że chcą ze sobą być, ale traktują siebie tak, jak ci chłopcy, którzy biorą lupę tylko po to, żeby widzieć jak mrówki wiją się w beznadziejnej próbie ucieczki. Zamiast się dogadywać, idą ze sobą na wojnę i patrzą na cierpienie „wroga”, z którym nierzadko chcą sobie układać życie.

Albo jest to jeden z tych przypadków, kiedy ludziom brakuje dojrzałości, empatii i świadomości swoich potrzeb, żeby dało się cokolwiek z nimi zbudować.

Takie osoby najczęściej piszą maile, w których pytają o radę. I to nie jest tak, że nie wiedzą, co tam nie działa. Wiedzą, bo mówią im to przyjaciele, a oni sami też nie są kretynami. Po prostu wciskają klawisz „delete” i pozbywają się z głowy myśli: „To nie powinno tak wyglądać”, „On się nie zmieni”, „Ona nie jest tym ideałem, za który ją miałem”. Nadzieja zwycięża logikę.

Zawsze im mówię jedno: „Włącz mózg!”

Komedie romantyczne wmówiły ludziom, że uczucia załatwią wszystko. Wierzy się, że jeśli się chce, to można pokonać nawet to, że on przespał się z twoją siostrą, a ty wystawiłaś swoje nagie fotki na sprzedaż w internecie.

To prawda, ale tylko przez jakiś czas i wynika to z natury związków i ich trzech etapów (z naukowego punktu widzenia wygląda to TAK).

Początek relacji to dodawanie. Zaczyna się od neutralnego poziomu, ale później obraz drugiej osoby wypełnia się znaczeniami i niuansami. Maluje się go uczuciami. Oprawia w dokonywane poświęcenia. Podrasowuje wspólnymi przygodami. Jesteście w tej fazie, kiedy ludzie na ulicy, w restauracji lub komunikacji miejskiej mówią wam, że miło patrzeć na taką parę. To etap różowych okularów, w którym uczucia potrafią załatwić wiele. Sprawiają, że pomniejsza się wagę wad i zwiększa znaczenie zalet.

Jednak każdy związek ma swój szczyt. Wtedy zaczyna się kolejny etap – etap odejmowania. Emocje zaczynają zjeżdżać z górki i zamiast dawać z siebie więcej, zaczyna się drugą osobę traktować jak element wyposażenia wnętrz. Przestaje się walczyć, a zaczyna się korzystać. Już nie czeka się na spotkania. Miłe smsy zastępują prozaiczne wiadomości o treści: „Kup ziemniaki”. Zamiast chcieć wspólnie spędzać czas, co jest oczywiście bardzo miłe, chce się zacząć znów go spędzać oddzielnie. Chociaż trochę.

Od tego, czy po odjęciu tych wszystkich rzeczy będzie się wciąż na plusie, czy będzie się bankrutem zależy przetrwanie związków. Jeśli tak się stanie, to po pewnym czasie znów zaczyna się odczuwać rosnącą satysfakcję z relacji. To etap „budowania domku z ogródkiem”, o którym marzy większość dziewczynek i o którym boi się powiedzieć głośno duża część chłopców.

Jest jednak pewien haczyk – jeśli na pierwszym etapie pojawiają się trudności, a ty musisz siebie przekonywać, że związek ma sens, bo [tu wstaw dowolne powody] to nie przetrwacie etapu odejmowania, nawet jeśli będziesz kurczowo chciał/a to ratować.

Wiesz dlaczego? Wiem, że wiesz, ale i tak ci to powiem. Dzieje się tak, bo uczucia to odpowiednik dobrych chęci, deklaracji, „wyrażania zaniepokojenia” przez ONZ. Jeśli nie idą za nimi czyny, to są to puste słowa i tak jak lajki na facebooku nie karmią dzieci w Afryce, tak uczucia nie korygują wadliwych zachowań, nie leczą czyichś serduszek i nie zamieniają socjopatów w misie do przytulania.

Tych faktów nie zmienisz, więc jeśli zależy ci na tym, żeby mieć fajną relację zamiast telenoweli złożonej z 350 odcinków, to odpal dobrą muzykę, zrób sobie drinka i zadaj sobie pytania, które brzmią prosto, ale zwykle prowadzą do trudnych odpowiedzi. Czy wy się w ogóle ze sobą dogadujecie? Czy możesz liczyć na drugą osobę? Czy ją akceptujesz bez potrzeby wprowadzania w niej miliona poprawek? Czy umiecie mówić „przepraszam” i sobie wybaczać?

A jak już będziesz mieć odpowiedzi, to nie oszukuj się, że znaczą one coś innego. Okłamywać możesz mamę jak po raz pierwszy znajdzie w twoim pokoju fajki, ale siebie okłamywać nigdy nie warto.

Zamiast tego pamiętaj o jednym – uczucia są najcudowniejsze na świecie, ale tylko wtedy, jeśli są ulokowane w odpowiedniej osobie. Jeśli jest inaczej, to działają jak płacenie odsetek od kredytu, na który cię nie stać. Walczysz o nie do ostatniej chwili, a na końcu i tak zostajesz z niczym.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.