Nie pada deszcz, ale niebo jest ciemnosine, a powietrze nasycone wilgocią. Horyzont wygląda tak, jakby zawisły na nim miliardy kropelek i tylko kilkunastometrowy wał oddzielał je od runięcia na ziemię. Wiatr smaga mnie po lekko ściśniętych dłoniach, ale za kilkanaście minut powinienem przestać to czuć. Oddycham miarowo. Trzy kroki na wdech. Trzy kroki na wydech. Kilometr za kilometrem.
Nie jestem jeszcze długodystansowym biegaczem, ale jestem na najlepszej drodze, żeby nim zostać. Biegam regularniej i znacznie dalej, niż kiedykolwiek. W poprzednich epizodach biegowych zdarzało mi się biegać przed lub po treningu. W najlepszym wypadku pokonywałem trzykilometrowe odcinki, które kończyłem siadając na podłodze i zastanawiając się czy nie umrzeć. I tak byłem z siebie dumny, bo kiedyś nie potrafiłem przebiec nawet kilometra.
Kiedy dzisiaj mijam szesnasty kilometr, myślę, że tamto wspomnienie pochodzi z zamierzchłych czasów. Lada dzień przebiegnę swój pierwszy półmaraton (chociaż nie w oficjalnym biegu), a jeśli jakaś kontuzja nie pokrzyżuje mi planów, to w przyszłym roku przebiegnę maraton (już w oficjalnym biegu).
Nie mówię, że jest to jakiś ogromny sukces. W Polsce maratony każdego roku pokonuje dziesiątki tysięcy osób. Wiele osób biega krótsze dystanse, a jeszcze inni walczą w ultramaratonach, triathlonach i biegach terenowych. Ze swoim amatorskim bieganiem jestem więc w dużej grupie, ale jednocześnie jest ona wielokrotnie mniejsza od osób, które kupują sportowe buty, postanawiają, że będą biegać, a później po prostu tego nie robią.
Nie wiem jak wygląda to w przypadku innych osób, ale u mnie to nie jest przypadek. Rzadko pierwszy zapalam się do jakiegoś pomysłu, ale zwykle należę do grupy najbardziej wytrwałych. Regularnie poddaję się testom. Rzucam sobie wyzwania i sprawdzam, czy je wykonam, a w TOP 3 rzeczy, których nienawidzę znajduje się przegrywanie. Robię więc wszystko, żeby móc powiedzieć sobie, że zrobiłem wszystko do czego się zobowiązałem.
To jedna z cech, z których jestem najbardziej dumny. Dotrzymuję sobie słowa. Dbam o to, żeby móc sobie ufać i nie rzucać słów na wiatr. Nie zawsze mi się to udaje. Wiem, kiedy odpuścić, ale nie zmieniam zdania bez powodu, a już na pewno nie dlatego, że coś jest nużące, długotrwałe albo trudne. Nie potrzebuję też kogoś, kto będzie zagrzewał mnie do walki i mówił: „Dasz radę!”. To ja wiem czy dam radę czy nie. Dzięki temu mam świadomość, że zrobię wszystko, co zaplanowałem. Niektóre rzeczy będę robił znacznie dłużej. Czasem żeby je osiągnąć, będę musiał jechać objazdem, ale w końcu dotrę tam, gdzie powiedziałem sobie, że się znajdę.
Bawi mnie, kiedy ktoś mówi, że chciałby móc na kimś polegać i dodaje: „Ale wiesz, tak naprawdę!”. Zawsze wtedy pytam:
– A możesz polegać na sobie? Ale wiesz, tak naprawdę?!
Większość osób, które znam nie może.
Wiecie jaki nawyk uważa się za najważniejszy? Wielu specjalistów uważa, że jest nim ścielenie łóżka. Powiedzą ci, że robi to Michael Phelps, bo jest to część rytuału, który przygotowuje go na późniejsze zwycięstwa. Wykonuje najpierw rytualne zadania, dzięki czemu wie, że podoła następnym. Na tej podstawie tysiące ludzi na całym świecie wpisuje sobie w listę zadań pościelenie rano łóżka i motywuje się, żeby to zrobić.
Nie wiem co czujesz kiedy to czytasz. Ja z jednej strony popieram, ale z drugiej, zastanawiam się jak można mieć tak rozpierdolone życie, żeby być zmuszonym motywować się do pościelenia łóżka.
Jeszcze gorzej jeśli ktoś nie wypełnia nawet tych drobnych zobowiązań. Nie dlatego, że okazują się nieopłacalne, bezsensowne albo nie są w stanie ich zrealizować. Po prostu dzisiaj im się nie chce, a po jakimś czasie okazuje się, że minęło już pięć lat od tamtego „dzisiaj”. Tymczasem wypracowanie w sobie przekonania, że możesz na sobie polegać jest kluczowe.
Prokrastynacja nie jest zła dlatego, że nie robisz tego, co dla ciebie dobre. Ciągłe snucie planów, z których nic nie wynika nie jest szkodliwe dlatego, że nie żyjesz swoim wymarzonym życiem. Pauza jest zła, ale nie najgorsza. Najgorsze jest to, że w swojej głowie zamieniasz się w człowieka, któremu nie możesz ufać. Swoimi niewykonanymi zobowiązaniami mordujesz swoje ego. Kiedy kolejny raz mówisz: „Zrobię!” i sobie odpuszczasz, to coraz silniejszy głos w twojej głowie mówi ci: „Ta. Na pewno”. W końcu zagłusza każdą inicjatywę.
Marzenie, żeby mieć dookoła siebie ludzi, którzy będą nas podpierać jest piękne. Tylko że ludzie przychodzą i odchodzą. Osoby, których związki się posypały, regularnie są zaskoczone, że stało się to tak nagle. Prawie każda znajomość sprzed lat zakończyła się słowami: „Do zobaczenia następnym razem”, ale następnego razu już nie było. Tylko w wyjątkowych przypadkach ktoś zostaje na długo. Takie przypadki trzeba bezwzględnie pielęgnować, ale jednocześnie trzeba mieć świadomość, że tylko ze sobą będziesz zawsze.
Niedawno był Dzień Nauczyciela, a z tej okazji kilku twórców podzieliło się ze światem wyświechtanym wnioskiem, że szkoła zabija kreatywność. Nauczanie powinno być misją, a uczeń powinien być oczkiem w głowie nauczyciela. Taki wybrał zawód, że nie może traktować swojej pracy jak tylko miejsca do zarabiania pieniędzy. Może mieć swoją rodzinę, zadania i problemy, ale jednocześnie oczekuje się, że jednym z jego priorytetów będzie dbanie o dobro każdego ucznia.
Przyznaję, to byłoby wspaniałe. Jednak odwracając to zdanie – czy sam dla siebie jesteś priorytetem? Czy dbasz o to, żeby się nie zawodzić i nie być jak ci ludzie, którzy w zalewie możliwości nauczyli się jedynie rozpoczynania wszystkiego od nowa? Czy możesz na sobie polegać?
Bo bez względu na to, co sobie mówisz, inni nie są za ciebie odpowiedzialni. Sam jesteś za siebie odpowiedzialny, więc bądź kimś, komu możesz zaufać.
Wśród wielu ważnych rzeczy, których trzeba się nauczyć po odebraniu pierwszego dowodu osobistego, ta jest najważniejsza.