Nigdzie nie wychodzę, ale mam na sobie koszulę z podwiniętymi rękawami i granatową kamizelkę w delikatną kratę. Bardzo ją lubię, wyglądam w niej świetnie, ale zakładam ją rzadko. Wieszak, na którym ją trzymam, mógłbym podpisać słowami: „Na specjalne okazje”.

Wszyscy mamy takie rzeczy.

Sweter, który zakładasz tylko na najbardziej obiecujące randki. Dżinsy, w których twój tyłek wygląda jak wyrzeźbiony dłutem Michała Anioła. Płyta winylowa, którą włączasz od wielkiego dzwonu. Bo nie można ot tak.

Moja babcia miała pełne szafy rzeczy na specjalne okazje. Były tam sukienki, które były zbyt ładne i drogie, żeby je nosić na co dzień. W pudle po butach leżały zdjęcia wyjmowane tylko od czasu do czasu. Jej matka miała zastawę srebrnych sztućców. Pokrywał je nalot szacunku i wyjątkowości. Wyjmowane były wyłącznie w święta.

Mój dziadek miał pamiątki zbyt cenne, żeby po prostu je oddać. Należały do nich monety z czasów carskich, które odbijałem na kartkach papieru intensywnie zamalowując go granatową kredką (w sensie, że mazałem po papierze, a nie monetach). Przechowywał ostrogi, w których wraz ze swoim pułkiem ułanów przejechał całą kampanię wrześniową od zachodniej granicy do Kresów, gdzie Rosjanie ich rozbroili. Broń im odebrano, ale ostrogi schował. Pokazywał je niezwykle rzadko.

Wszyscy mamy rzeczy na specjalne okazje i wszyscy korzystamy z nich za rzadko.

Kiedyś mój znajomy opowiedział mi historię o swojej rzeczy na specjalne okazje. To były rolki, które dostał na urodziny jako dzieciak. Były absolutnie piękne – błyszczące, pachnące i dokładnie takie jak marzył. Były na tyle piękne, że nie chciał ich zniszczyć. Założył je kilka razy, ale tylko w domu. Po parku jeździł w starych, już mocno zniszczonych rolkach. Później przyszła zima, a w końcu kolejne lato. Postanowił, że to ten moment, żeby zacząć ich używać, ale kiedy je założył, okazało się, że są już na niego za małe.

Kiedy moja babcia zmarła, wszystkie specjalne jej sukienki zapakowano w worki i wyrzucono do kontenera, bo przecież nikt nie nosiłby po niej ubrań. Zdjęcia, wyciągane były tak rzadko, że już zabrakło osób, które wiedziałby kto na nich jest. Stare sztućce średnio pasowały do nowoczesnego designu, więc je zastąpiono. Pamiątki mojego dziadka, z którymi tak bardzo nie chciał się rozstać, zgarnięto z rupieciami. Może dzisiaj są jeszcze w jakiejś nieużywanej szufladzie. Jutro pewnie ich nie będzie, bo jakie znaczenie będą miały dla kogoś zardzewiałe metalowe kabłąki z dzwoniącymi kółeczkami? Ewentualnie wyobrażam sobie, że ktoś zrobi ich zdjęcie i zapyta gdzieś na facebooku: „Co to za dziwny przedmiot?”.

Czas pokazał coś, co powinno się wiedzieć od początku – że to były specjalne rzeczy dla nich. Dla reszty świata to były tylko rzeczy.

Zawsze lubiłem tą jesienną wędrówkę na cmentarz, chodzenie po zeschniętych liściach, czytanie napisów na najstarszych grobach i migocące światła zniczy. Dzisiaj tego nie zrobię. Dzieją się właśnie dużo ważniejsze rzeczy, więc nie ma to wielkiego znaczenia. Zresztą w dorosłości fajne jest to, że każde święto możesz obchodzić całkowicie po swojemu i nikt nie zabroni ci tego robić z szampanem i watą cukrową. Ja obchodzę je myśląc o ludziach, których pomniki dzisiaj bym odwiedzał.

Spekuluję, bo przecież nie wiem tego na pewno, że najbardziej żałowali tego, jak dużo rzeczy zostawili na wyjątkowe dni, które nie nadeszły. Czekali tak długo, aż się przeterminowały, zniszczyły, przestały się liczyć. Najśmieszniejsze jest jednak to, że na sobie też często nosimy metkę „na specjalne okazje”.

Oszczędzamy się, czekamy na idealne chwile, nie chcemy się zużyć i zniszczyć, a później okazuje się, że mamy tyle planów na przyszłość, że prawdopodobnie tej przyszłości nam zabraknie. Jesteśmy co prawda wciąż piękni i nieużywani, ale ja jednak uważam, że ważniejsze są te rysy i brud powstały z przejechania dziesiątek kilometrów niż sterylna czystość.

Doskonale rozumiem, że nie da się przeżyć każdego dnia, jakby był specjalną okazją, ale wiem też, że można zdecydować, że będzie się miało tych dni więcej. Zamiast patrzeć i czekać, można się świadomie spalać i to bez względu na to, czy będzie się to robić z transparentem na proteście, przesuwając swoje odkładany plany do grupy priorytetów czy zwyczajnie postanawiając, że ten dzień, chłodny i nieszczególny, też może być specjalną okazją.

I może właśnie to się liczy – żeby zamiast czekać na wyjątkowe chwile, zatrzymać się i siedząc w tej rzadko zakładanej kamizelce pomyśleć, że chociaż świat się pali, to mimo tego (a może dzięki temu), to przecież też jest wyjątkowy moment.

Kiedyś czytaliśmy o wydarzeniach sprzed dekad w podręcznikach do historii i pytaliśmy osoby, których już nie ma, jak to naprawdę wyglądało. Mam wrażenie, że któregoś dnia o nasze życie zapytają też nas. Dobrze byłoby udzielić im porywającej odpowiedzi zamiast wzruszyć ramionami i bąknąć: „Wiesz, czekałem na specjalną okazję, która uparcie nie chciała nadejść”.

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.