Odpalił swojego Peugeota 407. Jeszcze kilkanaście minut i zobaczy się z dziewczyną, której wiotkie i delikatne nadgarstki go rozczulają. Lubi też patrzeć na jej szyję z guzikami kręgów. Z kolei w jej oczach widzi to, co każdy zakochany facet – ostatnie sceny z „La La Land”. Te z cyklu: „Jak między nam mogło być”.
Parkuje samochód. Pisze smsa o treści: „Już jestem”. Po chwili z oszklonego budynku wychodzi ona – Wenus z obrazu Boticellego w wersji fit.
– Dziękuję, że mogłeś przyjechać – mówi siadając na miejscu pasażera.
– Nie ma sprawy. Może skoczymy teraz na tę lemoniadę, co w zeszłym tygodniu?
– Och. Chciałabym, ale dzisiaj znów jestem zawalona pracą i marzę tylko o tym, żeby pojechać do domu. Następnym razem.
Pół godziny później się żegnają. Słyszy, że jest słodki. Chyba wszystko idzie w dobrym kierunku.
*
„Między nami już nic nie ma”. To zdanie unosiło się w powietrzu na każdym ich spotkaniu. Padało pomiędzy pierwszym pocałunkiem, a zdjęciem bielizny. Ona w to wierzyła. Wiedząc o jego żonie to, co jej opowiedział, sama by się z nią rozwiodła. Dawała mu niewiele seksu, powiązane z całą małżeńską rutyną, w której historia wiadomości złożona z list zakupów spożywczych i planowanych posiłków nie była memem. Była reportażem. Co innego ona – wyćwiczona na jodze, bezproblemowa, potrafiąca językiem i prawą ręką zrobić rzeczy, których jego żona nie robiła nigdy. Musi tylko być cierpliwa.
Właśnie przewijając fejsa zobaczyła jego zdjęcie z wakacji na Korsyce. Obejmował żonę i uśmiechał się na tle śródziemnomorskich kwiatów. „Biedny – pomyślała – ile wysiłku musi go to kosztować…”
*
Nigdy nie była w związku. Nie potrzebowała tego, ani nie wiedziała czym jest „to coś”, ale postanowiła dać sobie szansę. Może jak zacznie z kimś być, to zrozumie o czym mówiły koleżanki? Teraz mija miesiąc odkąd zamieszkała z Grześkiem – fajnym, wysportowanym facetem, który wkurwiał ją rozstawionymi kubkami, kręconymi, krótkimi włosami na umywalce, dobieraniem się do niej, kiedy chciała tylko poleżeć na kanapie i poczytać kryminał.
Widziała, że się stara. Mógłby ją bez przerwy nosić na rękach. Da mu jeszcze trochę czasu, ale ten test raczej oblali. Może związki nie są dla wszystkich?
*
Zasypywał ją komplementami, dzięki czemu siedziała przed nim z miną szczeniaka, który po raz pierwszy poprawnie podał łapę. Czuła, że ten związek zmierza w dobrą stronę. Widywali się często i intensywnie. Mówił jej, że z nikim tak się nie czuł, że mało która dziewczyna wie czym jest paradoks Fermiego i że uwielbia jej nogi. Nie wiedziała, że regularnie mówi to przynajmniej trzem dziewczynom. Nie wiedziała też, że wkrótce kupi wódkę i zapyta swoich przyjaciółek o to, co poszło nie tak. Przecież było tak dobrze. Czy gdyby było inaczej, mówiłby jej to wszystko?
* * *
Czasem pytacie się mnie dlaczego wasze relacje się posypały. Zwykle odpowiedzi są oczywiste. Jednak czasem znajdują się w paśmie szarości zapisanym słowami: „Nie wiadomo”. Nie przytyłaś ani się nie zaniedbałaś. Nie oszukiwaliście się, że życie to „Mały książę” i „Pretty woman”. Nie pojawiła się trzecia osoba.
Co więc się stało?
Najczęstszym błędem jaki zauważyłem, jest przypisywanie swoich wartości, uczuć i priorytetów drugiej osobie. Tymczasem, wbrew bajkom i miejskim legendom, nie wszyscy chcemy tego samego. Nie dla wszystkich jest domek z ogródkiem. Nie dla każdego jest życie z turystycznym plecakiem na plecach. Nie ma jednego typu związku i jednego romantyzmu. Sądzenie, że słowa „Kocham” i „Chcę z tobą być” dla każdego znaczą to samo, nie jest niczym innym, jak nadużyciem. Prawdą jest tylko to, że nikt nie chce być bez przerwy sam, bo jednak więcej frajdy sprawia zbijanie z kimś piątki, niż krzyczenie do zmywarki, że dostało się podwyżkę.
Problem w tym, że montujemy sobie to szczęście z różnych klocków. Budujemy karkołomne konstrukcje ignorując to, że dla innych ludzi bywamy jazdami próbnymi, trofeami, wyzwaniami albo dodatkami, które uzupełniają ich tygodnie, jak listek mięty na serniku malinowym. Czasem jesteśmy polisą ubezpieczeniową, a innym razem rollercosterem, na którym można zapomnieć o podatkach, zmarszczkach i szefie, który jest dupkiem. Dla kogoś jesteśmy słońcem, wokół którego krążą myśli o trzeciej nad ranem. Zdarza nam się być niezobowiązującą rozrywką, późniejszym wyrzutem sumienia, wspomnieniem, o którym nie powie się nikomu albo bolesnym kopniakiem, który mówi: „Hej! Dojrzej!”. Jesteśmy okruchami cudzych historii, supportami przed główną gwiazdą festiwalu ich życia, szkiełkami kręcącymi się w kalejdoskopie kawiarni, ulic, galerii handlowych i klubów.
Na koniec, bywamy też dla kogoś wszystkim.
Chciałbym, żeby było to tak oczywiste, jak brzmi. Problem w tym, że podobnie jak osoby z historii na początku wpisu, rzadko bierzemy to pod uwagę. Patrzymy na ostatnią opcję, zapominając, że jest tylko jedną z wielu. Dlatego związki nie wymagają tylko miłości, empatii i seksu. Wymagają też cierpliwości, żeby nie wybierać się na oko i z grubsza, tylko potestować się nieco dłużej bez oczu zamglonych cudownym torsem albo najdłuższymi nogami w galaktyce.
Tylko wtedy można stwierdzić, czy w cudzej układance jest się tym właściwym klockiem.