Należę do osób, które trudno zaskoczyć. To znaczy wiesz, jeśli wyskoczysz z krzykiem z ciemnego zaułku, to pewnie zrobi to na mnie wrażenie. Jednak niewiele innych wydarzeń jest dla mnie niezrozumiałych albo zastanawiających. Wyjątkiem jest ilość beznadziejnych relacji, w których potrafią tkwić kobiety – zwłaszcza te, które na wybór wśród mężczyzn nie mogą narzekać.
Jest na przykład dziewczyna z prostymi, brązowymi włosami opadającymi pasmami przy jej symetrycznej twarzy. Ma na sobie czarne spodnie i czarny top, a na ramionach niebieską dżinsową kurtkę. Uśmiecha się przepraszająco, bo właśnie z jej faceta wycieka cała nagromadzona burakowatość. Siedzą razem z jego kumplem w restauracji. Co piąte słowo to „dupa”, co trzecie dotyczy „wyrywania”. Wszystko to jest naturalne i niby nic w tym złego, ale z czystego szacunku do swojej dziewczyny, lepiej nie tego nie robić. Jemu jest wszystko jedno, ona jest zniesmaczona, ale i tak wychodzą razem.
Inna ma uśmiech, którego można byłoby używać jako tapety komputerowej. Pyta w mailu o to, jak go zmienić. Jak wpłynąć. Jak zmotywować. Jak sprawić, żeby był nieco bliżej faceta, na którego można liczyć i który robi coś więcej, niż dryfowanie z prądem. Podaje dziesiątki argumentów, które prowadzą do wniosku, że to bez sensu. Czeka na ten jeden, który utwierdzi ją w przekonaniu, że warto próbować.
Ich koleżanki z ciałami ukształtowanymi w klubach fitness i mózgami ukształtowanymi na studiach, są z mężczyznami dziecinnymi, niedojrzałymi, takimi które traktują je zwyczajnie źle. Oczywiście nie wszystkie. Jednak jest ich wystarczająco dużo, żeby zadać pytanie.
Co poszło nie tak?
Według badań Philipa Zimbardo, współcześni mężczyźni nie radzą sobie z kobietami z wielu różnorodnych powodów. Ciężko znoszą zmianę ról społecznych, rzadko mają wokół siebie godne uwagi męskie wzorce, uciekają w pornografię, używki albo zanurzają się w wirtualny świat gier komputerowych.
Według mnie, za problemy kobiet odpowiada ich wychowanie. W końcu dzieciństwo to nie tylko czas, kiedy ogląda się Smerfy, skacze się z radości na widok lodów gałkowych i gotuje się w wiaderku zupę z liści, patyków i piachu. Wtedy też tworzą się zręby naszej tożsamości, nasiąkamy schematami rozwiązywania problemów i słuchamy wypowiadanych z troską zdań, z którymi później idziemy w dorosłe życie.
To jest nasz podstawowy bagaż i jak to z bagażem bywa – poza rzeczami ekstremalnie przydatnymi, targamy w nim też puchowe kurtki zabrane na wakacje na Majorce, sokowirówkę i piętnaście opasłych tomiszczy, które na pewno przeczytamy leżąc na plaży.
Kobietom do tej mentalnej walizki wpycha się dwa przekonania. Z jednej strony mówi im się, że dobre kobiety, to kobiety chciane, funkcjonujące w dobrych związkach, idealne matki żonglujące obowiązkami domowymi i zawodowymi. Z drugiej strony kobieta we współczesnej Polsce (czyli niezbyt współczesnej kulturowo) to osoba nakładająca szminkę na usta i oczekująca na kogoś, kto to zauważy.
Ma to sens jeśli dotyczy nastolatki. Jeśli nie chce się, żeby córka w wieku kilkunastu lat została matką, to wypada jej powiedzieć, żeby była ostrożna, nie zadawała się z byle kim, a następnie okrasić to słowami: „Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, to znajdziesz osobę, z którą warto być”. Traci to sens, kiedy myślą tak kobiety dorosłe.
Niestety zazwyczaj jest tak, że rodzice uczą dzieci tego… jak być dziećmi. Jak zostawiać ziemniaczki i jeść mięsko, jak nie ufać obcym i unikać błędów. Rzadko jednak mówią jak być dorosłym – w jaki sposób działać, kiedy nie wiesz, co jest dobre; kiedy warto podejmować ryzyko albo jak sobie radzić w relacjach. Inaczej mówiąc, wychowanie przypomina kurs żeglarski, na którym na zajęciach teoretycznych słuchamy 83 wskazówek jak się nie utopić, a następnie pakuje się nas do łódki ze słowami: „To teraz sobie radźcie”.
Nie wiemy jak działa dorosłość. Co gorsza, orientujemy się, że być może nikt tego nie wie, więc próbujemy to rozgryźć po swojemu. Kobietom utrudnia to fakt, że ciągnie się za nimi przekonanie, że nieładnie zdobywać doświadczenie i że mają być opiekunkami domowego ogniska, a dobrej opiekunce ogień zgasnąć nie może.
Co więc robią? Wpadają w skrajności.
Są dwie opcje
Albo łapią pierwszą z brzegu osobę, żeby nie być same. Boją się poczekać na kogoś bardziej odpowiedniego. Walczą o związki, o które walczyć nie warto. Wybaczają niewybaczalne. Zamiast darować sobie związek z kimś, kto do nich nie pasuje, usiłują zmieniać go na siłę. Nie wiedzą czego chcą i boją się samotności tak jak boimy się wszystkiego, czego nie znamy.
Albo wpadają w drugą skrajność – tak ostrożnie wybierają partnera, że odrzucają wszystkich. Od pierwszych sekund oceniają faceta pod kątem potencjalnego związku. Chcą jak najszybciej mieć pewność. Eliminują większość potencjalnych relacji kierując się kompasem pod słowami: „Będę wiedziała, że to „ten”, nie będę musiała się zastanawiać”. Kiedy go spotykają to unikają seksu mówiąc, że boją się, że wyjdą na łatwe. Wiecie co w tym jest najbardziej zabawnego? Że kobiety częściej odmawiają seksu mówiąc: „Boję się, że wyjdę na łatwą” zamiast mówiąc: „Boję się, że może to nie być właściwa osoba”.
Nie brzmi to jak przepis na fajne relacje, bo też nie jest to taki przepis. To przepis na bycie kobietami, które trzy razy w tygodniu lepią pierogi i w międzyczasie mają urodzić jedenaścioro dzieci. Na kobiety, których już nie ma.
Nieaktualny przepis
Oczekujemy coraz więcej od siebie, od pracy, od wakacji i od związków. Praca ma rozwijać i być pasją. Wakacje mają zaowocować nowymi znajomościami, przeżyciami i pełnym reportażem na instagramie. Związki mają dawać więcej niż obrączkę na palec i seks. Mają też zapewniać bezpieczeństwo, poczucie tożsamości, poczucie przynależności do świata, motywację, frajdę.
To wymaga doświadczenia, które urasta do roli głównego kapitału jakim dysponujemy w życiu i to naprawdę nieważne czy akurat aplikujesz do pracy w agencji reklamowej, czy występujesz publicznie czy chcesz mieć fajny związek. To ono decyduje o naszej elastyczności, sprawności, skuteczności.
Doskonale wiemy o tym podczas planowania kariery, ale zapominamy kiedy przychodzi do związków. Myślimy, że będziemy Michaelem Schumacherem relacji ot tak! i ignorujemy przy tym fakt, że nie będzie się wyśmienitym kierowcą, tylko dlatego, że widziało się dużo samochodów.
Nie wiem czy akurat ty jesteś jedną z tych kobiet, które tego doświadczenia nie zdobywają zamykając się w swoich wieżach albo ratując pogorzeliska. Jeśli jednak tak jest, to pamiętaj, że bycie z kimś wymaga czegoś więcej niż obecności. Wymaga też pracy (głównie nad sobą) i doświadczenia.
Nie oznacza to, że masz sypiać z kim popadnie albo traktować innych przedmiotowo. Co jak co, ale nie ma to większego sensu.
Warto za to pamiętać, żeby dawać drugie szanse (jeśli uważasz to za stosowne), ale że nie ma sensu dawać jednej osobie szans piątych i szóstych. W końcu najgorsze nie są katastrofy, tylko mielizny, prawda?
Warto nauczyć się żyć samej, poznać i polubić siebie, zanim zaczniesz się definiować wyłącznie przez związek z drugim człowiekiem.
Warto szukać u innych osób skrawków instrukcji obsługi życia, której nie dostało się od rodziców i wyciągać wnioski ze swoich przeżyć bez obwiniania siebie.
A na koniec, warto nieco częściej dawać się zapraszać na kawę, rolki i długie, wieczorne spacery. Może czasem wytnie ci to z życia godzinę czy dwie, ale mogę się założyć, że zyskasz na tym niewspółmiernie dużo.
Inni ludzie znacznie częściej zyskują z czasem, niż może ci się wydawać.