Kilka tygodni temu odezwał się mój dawny znajomy. Damian zapytał czy nie pomógłbym mu z uporządkowaniem jego spraw. „Wiesz, z zewnątrz widać lepiej, a ja się totalnie pogubiłem” – dodał. Wiem, jak w praktyce wygląda wprowadzanie zmian, więc z uwagi na stare, dobre czasy wystarczyło mi to, żeby się zgodzić.
Od tamtej pory słyszę dźwięk Messengera i czytam kolejne wiadomości, ale przed oczami nie mam liter. Wyobrażam sobie piłeczkę ping-pongową, którą ktoś wrzucił do pudełka. Nieważne z jaką energią odbija się ona od jego ścianek, to i tak kończy w tym samym miejscu – na dnie pudła.
Tak samo dzieje się z Damianem kiedy postanawia, że będzie biegać, będzie bardziej doceniał narzeczoną, zacznie bardziej panować nad emocjami albo stworzy kurs online, który ma w planach. Nikt go do tych postanowień nie zmusza. Nie raz też widział ile jego działania i zaniechania powodują strat. Pomimo tego, po jakimś czasie (raczej dniach niż miesiącach) wraca do dawnej sytuacji.
Jeśli kiedyś byłeś na jego miejscu, to wiesz jak dużo jest w tym bezproduktywnej szarpaniny. Chcesz więcej, a patrząc w lustro nakładasz na swoją teraźniejszą twarz, tą którą chcesz mieć – bardziej stabilną emocjonalnie, ciekawszą, bardziej pewną siebie, z sukcesem wypisanym gdzieś w kącikach ust. Czujesz, że to jest dostępne na wyciągnięcie ręki, a chwilę później wyślizguje się jak balonik z helem, który usiłujesz złapać, ale jest już za późno.
Warto pamiętać, że dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, świat bywa nieprzychylną dziwką. Po drugie, skutecznego działania trzeba się nauczyć i trwa to nieco dłużej, niż zjedzenie ciastka (chyba że masz na myśli ciastko wpisane do Księgi rekordów Guinnessa). Po trzecie, wina tkwi w kilku błędach, w które ludzie uparcie popełniają.
Błąd 1: Nie czuję potrzeby = Nie mam potrzeby
Podstawowy problem z decyzjami polega na tym, że trwają tak długo jak impuls, który je wywołuje. Dostając w twarz nagą prawdą, łatwo podtrzymywać deklaracje z cyklu: „Będę innym człowiekiem”. Niestety kiedy tylko emocje zdejmują ci nogę z gardła, to wracasz na dawne tory. Ludzie zakładają wtedy, że skoro nie czują się już źle, to ich sytuacja uległa naprostowaniu. Dzieje się tak niezmiernie rzadko.
Gdybym umiał tworzyć grafiki ładniejsze, niż mazaje pierwszoklasisty, to przedstawiłbym to na wykresie. Byłyby na nim dwie linie.
Pierwsza to „twoja sytuacja”. Ta linia byłaby to w miarę stabilna linia opadająca, wznosząca albo utrzymująca się na względnie stałym poziomie. To kierunek w jakim zmierzasz. Średnia tego jak się czujesz i jak oceniasz swoje życie. Wypadkowa twoich działań.
Druga linia to „stan emocjonalny” i w odróżnieniu od pierwszej linii, ta przypomina wykres EKG, pełny nieprzerwanych zmian od rozpaczy do euforii. W znacznej mierze ta linia jest niezależna od pierwszej. Możesz mieć beznadziejną sytuację, ale wciąż przeżyć fantastyczny dzień. Możesz być wymiataczem, ale coś zawsze może skopać ci samopoczucie. Na koniec, możesz w krótkich przebłyskach tych emocji, zobaczyć pierwszą linię i to, gdzie faktycznie zmierzasz. Podpowiem, że jeśli postanawiasz wtedy wziąć się za siebie, to kierunek tej linii nie biegnie w górę.
O ile linia emocji ma znaczenie w obecnej chwili, to wprowadzanie zmian powinno uwzględniać tylko linię przedstawiająca twoją sytuację. To, że przestaniesz źle się czuć z jakimś zachowaniem, nie sprawia, że przestaje ono mieć destrukcyjny wpływ. Po prostu przestajesz to zauważać aż do chwili, kiedy nie wróci jak bumerang i nie trzaśnie cię w potylicę.
Ile takich bumerangów jesteś w stanie znieść? I jaki wpływ mają na twoje życie nawet jeśli akurat w ciebie nie uderzają? Zwykle olbrzymi, bo powoduje to powtarzanie w kółko tych samych błędów, co jest złe. Ewentualnie wiąże się z biernością, co jest jeszcze gorsze, bo najlepszych chwil i największych pieniędzy nie tracimy popełniając błędy, tylko kiedy nie robimy nic, żeby te pierwsze przeżywać, a te drugie zarabiać.
Boli? Prawda często boli, ale prawda prowadzi też do efektów.
Błąd 2: Najważniejsze jest dobre określenie celu
Sformułowanie celu ma znaczenie. Ma też tę zaletę, że jest całkiem proste – siadasz, podążasz za wytycznymi specjalistów od zarządzania czasem, a reszta robi się już sama.
Pozwólcie, że wyjaśnię wam jak to działa.
Nie działa.
Gdyby było inaczej, to postanowienia noworoczne byłyby wykonywane zdecydowanie częściej. Dzieje się inaczej, bo nieproporcjonalnie większe znaczenie ma:
a) zbadanie schematu swoich zachowań
b) określeń procedur postępowania.
Przyjmijmy, że masz problem z prokrastynacją. Mocno zmotywowany siadasz do pracy, a kończysz dzień z bezproduktywnym zmęczeniem i głową pełną informacji, z których nie zrobisz użytku. Ok, ale jak do tego dochodzi? Co sprawia, że robisz coś innego niż zaplanowałeś? Wybił cię z rytmu dźwięk powiadomień w telefonie? Wiadomości na Messengerze? Postanowiłeś najpierw się zrelaksować zanim zaczniesz pracę?
Albo inna sytuacja – jesteś osobą, która w związkach zawsze daje z siebie zbyt dużo. Poznajesz nową osobę z zamiarem stworzenia partnerskiego związku, a gdzieś po drodze zamieniasz się w osobę, która wyłącznie daje nie dostając w zamian nic. Jak to się dzieje? Czy w którymś momencie bagatelizujesz swoje potrzeby? A może mówisz – „Zrobię to za ciebie. To drobiazg. Naprawdę”? A może zbyt mocno pragniesz uznania, obecności, bycia zaangażowaną/ym w bycie z kimś?
Ustalenie momentu, kiedy wszystko zaczyna się sypać ma kluczowe znaczenie, bo pozwala na ustalenie procedury, co należy zmienić. Przydaje się tu schemat „Jeżeli X, to Y”. W praktyce wygląda tak – jeśli ciągłe powiadomienia odciągają cię od pracy, to ten schemat może wyglądać następująco: „Jeśli następnym razem siądę do pracy, to od razu wyciszę/wyłączę telefon” albo: „Jeśli zauważę, że coś odciągnęło mnie od pracy, to włączę stoper i będę pracował pełne 15 minut”. Są duże szanse, że będziesz robić to zdecydowanie dłużej, bo twój mózg powróci do stanu koncentracji.
Aha, i jeszcze jedna rzecz – są dowody na to, że osoby przygotowujące plany na wypadek potencjalnych trudności, pokonują je łatwiej, bo wiedzą czego się spodziewać i co wtedy mają zrobić. Bez planu awaryjnego można tylko wpadać w panikę.
Błąd 3: Zakładanie, że pójdzie ci jak z płatka
Nawet jeśli jesteś optymistą, to wprowadzanie zmian powinno uwzględnić już na wstępie jedno z praw Murphy’ego: „Jeżeli coś może się nie udać – nie uda się na pewno.”
Przyczyną są nasze nawyki utrwalone w formie zautomatyzowanych zachowań, które obejmują szerokie spektrum aspektów od czerpania przyjemności, przez odczuwanie stresu w konkretnych sytuacjach, po nasze przekonania na własny temat. W końcu jeśli popełniasz błąd i pierwsze co robisz, to strofujesz się w myślach, to brzmi to jak zachowanie nawykowe, prawda?
Drugi element jest związany ze sposobem w jaki funkcjonują nasze mózgi. Dzięki nim może i umiemy rozwiązywać równania, tworzyć sztukę i posługiwać się logiką, ale jesteśmy także leniami unikającymi wysiłku kiedy tylko to możliwe. Naszym naturalnym stanem jest oszczędzanie energii i dlatego tak bardzo kochamy wszystko, co jest „fast”, bo jeśli już trzeba coś zrobić to lepiej szybko. Schudnąć w tydzień, znaleźć partnera za pomocą aplikacji, założyć konto samooszczędzające w banku.
I cóż, jeśli miałbym ocenić w jakim stopniu ta naturalna predyspozycja sprawdza się przy wprowadzaniu zmian, to powiedziałbym, że mniej więcej jak młotek do obierania jabłek. Sprzyja porzucaniu planów i odpuszczaniu sobie wysiłków. Dlatego najlepiej od razu założyć, że po kilku dniach/tygodniach/miesiącach ogarnie cię znudzenie. Najlepiej wtedy odpocząć, a później znów wrócić na właściwe tory zamiast porzucać pomysł zmian na zawsze.
Bądź co bądź, lepiej przez 1/3 roku realizować swoje zamierzenia, zdrowo się odżywiać albo ćwiczyć, niż przez 365 dni robić wyłącznie to, co ci nie służy. Perfekcja jest trudna do osiągnięcia, a w ten sposób zawsze będziesz dalej.
O to przecież chodzi. W końcu wprowadzanie zmian jest po to, żeby być dalej od tego, co złe, a bliżej życia, jakie sobie wymyślasz zanim zaśniesz, prawda?