Pójdź do dziewczyny ze zbyt dużą ilością makijażu, równie dużą ilością odbytych wizyt na solarium i stanowczo zbyt małą ilością przeczytanych książek na koncie i zapytaj czego oczekuje od faceta. Jeśli stereotyp się potwierdzi (a czemu miałby się nie potwierdzić?) to będzie chciała spotkać silnego Miśka żyjącego w stylu hasztag yolo, który lubi sobie wyobrażać, że on i Vin Diesel w „Szybkich i wściekłych” to jedna i ta sama osoba. Z jednym wyjątkiem – on jest bardziej męski.
Pójdź do ambitnej pracowniczki korpo, zadaj to samo pytanie i posłuchaj jak mówi o wykształceniu, znajomości dobrych lokali, umiejętności zrobienia carbonary i pięciocyfrowych zarobkach. Nie dlatego, że pieniądze są najważniejsze, ale wakacje na południu Francji same się nie opłacą.
Pójdź do feministki i posłuchaj przez pół godziny o tym, że to kobiety rządzą światem, a patriarchat jest na wskroś zły. Następnie posłuchaj o tym, że facet ma być męski, ale może od czasu do czasu płakać jeśli tylko szanuje równouprawnienie, ładnie prezentuje się w fartuszku i umie pozować z odkurzaczem.
Pójdź do dowolnej innej kobiety z tym samym pytaniem i dowiedz się, że szukają mężczyzn wysokich, niskich, czułych i nieczułych, zaradnych, inteligentnych, bezproblemowych kretynów z kaloryferami na brzuchach…
Wszystkie powiedzą ci coś innego, ale łączy je jedna rzecz – one wszystkie nie chcą być wolne.
Oczywiście tego ci nie powiedzą.
Przeciwnie – przez połowę swojego życia będą próbowały przekonać wszystkich spotykanych mężczyzn, że jedyne o co im chodzi to samodzielność. Samowystarczalność. Samorealizację. Będą mówiły, że niezależność jest świetna. Kariera jest wspaniała. Wracanie o piątej nad ranem z butami w ręce wspaniale zapisuje się we wspomnieniach równie dobrze co licealne podróże pociągami i palenie papierosów na korytarzu w rytm stukania kół drugiej klasy TLK.
A później się rozkleją.
Wystarczy, że uda im się ciebie przekonać, że są nieczułe, wyrachowane, świadome swoich potrzeb i ich życie jest pełne również bez ciebie i okaże się, że to była tylko maska. Że owszem, lubią się pieprzyć, a nie tylko kochać, że mają swoje potrzeby i rozumieją twoje, ale jest im smutno ze świadomością, że chcesz spotykać się z kimś innym, że są ambitne i że wszystko fajnie robi się samej, tylko że i tak lepiej robić to z kimś. Wtedy się okazuje, że nic nie zastąpi SMSa: „Dotarłaś bezpiecznie do domu”, ani wiadomości: „Tęsknię”. Uwagi, uczucia, troski. Wspólnego jedzenia deserów. Robienia dla kogoś kanapek na drogę. Bez tego jest to jak śmianie się z żartów w polskim kabarecie, chociaż nikogo oprócz nas nie ma w mieszkaniu. Więcej w tym rozpaczy, niż radości.
I jeśli kobiety czegoś nie chcą, to bez względu na to czy są maturzystkami wracającymi z Openera czy czterdziestkami po rozwodzie, nie chcą być same. Chcą być częścią czyjegoś życia. Może nie twojego, może nie dokładnie w tej chwili i nie na tych warunkach, ale wciąż chcą być dla kogoś ważne i dla tego poczucia zrobią bardzo dużo – rzucą marzenia, zrobią z siebie idiotki, spakują walizkę i przeniosą się na drugi koniec świata. Nie dlatego, że taka jest rola kobiet, bo dotyczy to też mężczyzn. Nie dlatego, że takie zdania chciałoby się wrzucić do kategorii generalizacji. Raczej dlatego, że jako ludzi łączy nas to, że każdy uważa, że jest niewystarczająco dobry (jak pisała Małgorzata Halber w „Najgorszym człowieku na świecie”) i że każdy chce być częścią czegoś większego niż cztery kąty, nowa sokowirówka i trzy karty kredytowe (jak piszę ja).
Jeśli tylko teraz nie kochamy, to wszyscy chcemy się zakochać. Już teraz, bo jutro nie istnieje. Jutro obiecuje wiele, ale występuje tylko w bajkach. Dlatego możemy sobie mówić, że mamy czas. Że mamy przed sobą piękną przyszłość. Że zakochamy się jeszcze nie raz, ale i tak w to nie wierzymy.
Dla nas każda miłość jest ostatnia i jeśli tylko mamy okazję to ją łapiemy w poczuciu, że następnej już może nie być.
A wszystkie kobiety, które mówią, że to nieprawda – kłamią. Możliwe nawet, że robią to z nadzieją, że im nie uwierzysz.