Wszyscy dorastamy z indywidualnie ukształtowaną piękną wizją związku, która w większości przypadków jest tak samo nierzeczywista jak książę z bajek Disneya i orgazmy ulubionej gwiazdki porno.
Znam osoby, które od bycia z kimś oczekują przede wszystkim emocjonalnej huśtawki i wielkich uczuć. Tak, prawdopodobnie są świadome, że brzmi to dziecinnie. Mimo to, chcą nie tylko tego, żeby osoba obok której się budzą była odpowiednia, dbała o nich i myślała, kiedy wyjeżdżają, ale również żeby nie pozwalała o sobie zapomnieć, za którą będzie się tęsknić, płakać po kłótniach, rozstawać, a później do niej wracać, bo bycie bez niej boli jeszcze bardziej niż bycie z nią.
One chcą, żeby ich związek wygląd tak, jak u Sida Viciousa i Nancy Spungen z elementami podpatrzonymi w „Dziewięć i pół tygodnia”. Każdy dzień powinien być spędzany na pełnych obrotach i napędzany wysokooktanowymi emocjami jakby to one miały naprawić wszystko. To dlatego tak wiele osób, nie tylko kobiet, ucieka żeby ktoś ich złapał i odpycha kogoś, żeby ktoś ich przyciągnął i powiedział, że nigdy ich nie wypuści. W końcu najlepszy seks jest po kłótni.
Tylko, że nie wiem czy masz świadomość jak działa mózg. W 1951 roku dr Wilder Penfield przeprowadził serię eksperymentów polegających na tym, że znieczulonemu miejscowo badanemu podrażniano korę skroniową mózgu za pomocą słabego prądu elektrycznego typu galwanicznego chcąc wywołać u niego wspomnienia. Zresztą bardzo skutecznie, bo wskutek tego badany wprost odtwarzał wspomnienia, których nawet świadomie nie pamiętał i to razem z emocjami jakie mu wtedy towarzyszyły.
Mózg to jeden wielki rejestrator doświadczeń. Cokolwiek ciebie spotyka to jest w tobie bezrefleksyjnie magazynowane. Oceny przychodzą później, ale nawet wtedy zostają w tobie wszystkie negatywne emocje, których nie wycofa pogodzenie się w łóżku. Przepraszam nie cofa tego, co się zrobiło. Pogodzenie się nie cofa tego, że już się rozstało z tą osobą w swojej głowie i ułożyło życie bez niej. Ono ledwie wystarcza na zaklejenie powstałej dziury, ale bilans zawsze jest ujemny. Związku nie wzmacnia to nigdy.
Dlatego kiedy kogoś odpychasz po to, żeby ciebie przyciągnął, to on to zrobi raz, trzy, a może i siedem, ale za ósmym stwierdzi: „Eee, a na co mi to?”.
Związek to zawsze jakiś kompromis pomiędzy emocjonalnymi wybuchami i codziennością, ale nigdy nie powinien być aukcją podczas której cały czas boisz się, że ktoś przelicytuje twoją ofertę. Owszem, to prawda, że cenimy trzy rzeczy: to, czego nie mamy, to, na co musieliśmy zapracować i to, co możemy stracić. Tylko że dotyczy to przede wszystkim momentu ich zdobywania, bo później codzienność dostarcza wystarczająco wrażeń, żeby nie szukać ich w związku na siłę robiąc awantury i wystawiając kogoś na próby.
Oczekiwanie tego długoterminowo zamienia relację w pracę, w której patrzysz na zegarek i myślisz: „O, już 17.00, trzeba jej dać trochę emocji. Wiem! Dzisiaj napiszę jej SMSa z dirty talk, a jutro przytargam jej bukiet kwiatów”. Szczerze wątpię, żeby było dużo osób, które na co dzień potrzebują tej presji. Każdy ma gorsze dni i ma prawo je mieć bez groźby, bo cię zdradzę, bo nie zabawiasz mnie jak żonglujący szympans. Każdy ma prawo mieć inne oczekiwania. Każdy ma prawo zająć się przez jakiś czas wyłącznie sobą i ważne jest tylko, żeby generalny bilans związku był mocno na plus.
Szczególnie biorąc pod uwagę, że emocje są tanie. Można je łatwo dać przypadkowej osobie i dostać równie łatwo od równie przypadkowej osoby. Więź, gruntowna znajomość drugiej osoby, wspólne cele, możliwość odpuszczenia sobie ze świadomością, że ktoś nas zmieni u steru, już takie powszechne nie są. I jeśli jesteś osobą, która mimo to w związku bardziej ceni emocje i niepewność, to warto się zastanowić czy w ogóle potrzebujesz związku. Może po prostu lubisz ten element, kiedy słyszysz w swojej głowie charakterystyczne kliknięcie? Nie ma w tym nic złego. To bujda, że potrzebujesz drugiej połówki jabłka, że musisz mieć rodzinę, że możesz kochać tylko jedną osobę i koniecznie przed trzydziestką, bo później czeka ciebie tylko smutek i żal. Możesz żyć jak chcesz i być szczęśliwszą osobą niż poddając się społecznej presji. Sam tak żyłem i nie byłem mniej zadowolony niż jestem teraz. Po prostu wtedy było to dla mnie dobre.
Wiesz co długoterminowo liczy się w relacji z drugą osobą? Ogólny bilans uczuć wdzięczności, wsparcia, radości oraz niepewności i strachu, który w sobie zgromadziliśmy zgodnie z proporcją wynikającą z badań Gottmana. 5:1. Tyle dobrych rzeczy powinno przypadać w zdrowej relacji na jedną złą. Małżeństwa powinny być zawierane na pięć razy więcej dobrych rzeczy niż złych. To dlatego związki są „Na dobre i na złe”, a nie „Na złe i od czasu do czasu dobre”. Tak mówią badania, a nie ja. Dlatego też najlepszą radą dla osoby chcącej poukładać sobie życie emocjonalne są słowa: „Najpierw zajmij się sobą”. Nie z egoizmu tylko po to, żeby nie dostarczać drugiej osobie negatywnych uczuć przez swój brak empatii, pewności siebie, strach i potrzebę wypełnienia kimś swojego pustego życia. To automatycznie sprawia, że przestajesz być dla kogoś ciężarem.
I widzisz, niby można zaburzyć te proporcje, ale warto pamiętać, że romans w „Dziewięć i pół tygodnia” trwał tylko dziewięć i pół tygodnia, a Sid zamordował Nancy za pomocą noża myśliwskiego i rok później popełnił samobójstwo przedawkowując heroinę.
To nie jest przypadek, że historie wybuchowych miłości zawsze są bez happy endu.