Przez setki lat matki mówiły swoim dzieciom: „Bądź dobrym człowiekiem”, ale cały czas zmieniała się definicja „dobrego człowieka”. W średniowieczu był nim rycerz – bogobojny, odważny i szlachetny. W renesansie – humanista dążący do wszechstronnego rozwoju. W romantyzmie – odpowiednik Wertera, który nie umie sobie poradzić z friendzone albo wieszcza, który mówi: „Naprawdę chciałem walczyć w powstaniu”.
Żaden z tych modeli nie był idealny, ale wyznaczał kierunek, w którym warto dążyć. Dzisiaj tych kierunków nie ma. Autorytety się zrelatywizowały. Każdy widzi siebie jako skrzyżowanie Sokratesa z Platonem i Arystotelesem w jednym. Zwykle kończy się to tym, co podsumowuje zdanie krążące od kilku tygodni w internetach: 38 milionów ekspertów od himalaizmu, holokaustu i aborcji, ale jak przyjdzie co do czego, to nikt Januszowi nie potrafi wytłumaczyć, żeby najebany nie jechał po fajki.
Jeśli zapytasz mnie, jak moim zdaniem warto żyć, to odpowiem zgodnie z prawdą: Nie wiem. Zamiast tego mam jedną wskazówkę. Możesz ją zastosować z korzyścią dla siebie i innych, a przed jej użyciem nie musisz konsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Ta wskazówka brzmi – w pierwszej kolejności bierz odpowiedzialność za siebie.
Nie mówię tego przypadkiem. Ot, żyję już na tym świecie kilka lat i poznałem różne plagi: tsunami, erupcje wulkanów, żarty polskich kabaretów, dziurę ozonową, powodzie, ale w kontekście społecznym, najgorszą plagą są ludzie, którzy zamiast spojrzeć na własne podwórko wyglądające jak lej po bombie, wyciągają swój wskazujący palec w kierunku twojego podwórka i mówią: „Ej stary, mogłeś kupić sobie ładniejszy hamak”.
Do tej grupy zaliczają się specjaliści od związków będący singlami i to nie z własnego wyboru. Różne Mariole, które mówią swojej koleżance, żeby rzuciły swojego misia, bo ten ich nie szanuje, ale same pozwalają swojemu facetowi mówić do siebie: „Stul mordę”. Czytelnicy, którym nie podoba się, że właśnie użyłeś słowa „morda”. Rodzice, którzy od swoich dzieci oczekują samych piątek, ale będąc w wieku szkolnym lecieli wyłącznie na dwójach. Albo ci wszyscy internetowi specjaliści od biznesu, marketingu i etyki napędzani mesjanizmem i żądzą naprawienia innych żyć, a którzy nie rozumieją jednego prostego zdania:
Jesteś przeciwko jedzeniu mięsa, pogoni za pieniędzmi, zdradzaniu partnera, emigracji zarobkowej, aborcji, wspieraniu WOŚP, pracowaniu 14 godzin dziennie? To tego nie rób! Ale bez wyraźnej zgody innych osób, nie wciskaj innym swojej etyki w gardła. Bądź co bądź, dobrze przeżyte życie, to takie, w którym postępujesz w zgodzie ze sobą, a nie takie, w którym wszyscy inni postępują zgodnie z twoim sumieniem, prawda?
I nieważne, że chcesz dla innych dobra, jednorożców srających tęczą i domku z pierniczków. Oni mogą decydować za siebie i te decyzje obejmują też marnowanie sobie życia. Wiem, ciężko to przełknąć, że ktoś, na czyim szczęściu ci zależy, rozbija swoje szanse jak żul butelki w zaszczanej bramie. Tylko że jeśli robiąc to, nie krzywdzi bezpośrednio i dotkliwie innych, to nie jest to twój problem. Może spędzać dnie znając tylko Heroes III: Might and Magic, zjadać ziemniaczki i zostawiać mięsko, nie wykorzystywać swojego potencjału, obżerać się, ćpać, a nawet słuchać disco-polo. Ty za to możesz na to nie patrzeć i otaczać się ludźmi, których zbawiać nie trzeba.
Nie powiem, że nie rozumiem takich postaw. Rozumiem. Próbowałem zbawiać wielu ludzi. Wielu innych próbowało zbawiać mnie (raz jedna dziewczyna na randce powiedziała, że codziennie się o mnie modli. Cóż, nie było to zbyt romantyczne). To w pewnym sensie naturalne. W końcu, kiedy patrzysz przez okno na burdel w mieszkaniu sąsiada, to możesz zapomnieć o tym, który masz w swoim. Problem w tym, że powszechnemu przekonaniu o wartości krytyki, większość wypowiadanych zdań tej wartości nie ma. Powód jest banalny – słowa nie sprawiają, że czyjeś podwórko staje się czystsze (przyczyniają się za to do tego, że jego właściciel jest bardziej wkurwiony), a tym bardziej nie sprawiają, że twoje jest lepsze. Gadasz, gadasz i gadasz, a bilans wciąż wynosi zero. Dużo pracy, efektów brak.
Jeśli więc nie wiesz, co robić, żeby świat był lepszy. To mam kilka pomysłów.
Pomysł nr 1: Świeć przykładem. Chcesz wierności, to dawaj wierność. Chcesz, żeby inni ludzie posprzątali swoje życie, to pokaż jak posprzątałeś własne. Zanim powiesz, że ktoś się zaniedbuje, to spójrz w lustro i sprawdź czy nie dotyczy to też ciebie. Dopóki tego nie zrobisz, to i tak nie jesteś w stanie komuś pomóc. Jak to napisałem w Piątym poziomie: „Dzielenie się czymś, czego nie masz, to jak oferowanie do przeszczepu nerki, którą samemu ma się chorą. Chcesz mi powiedzieć, że to może być dobre dla kogokolwiek?” Zabawnym efektem ubocznym skupienia się na sobie może być to, że przestaniesz mieć czas i ochotę, żeby mieszać do życia innych ludzi. Dziwnym trafem Elon Musk nie pisze do szefów innych firm mówiąc, że na ich miejscu inaczej prowadziłby biznes.
Pomysł nr 2: Przestań myśleć, że zawsze musisz mieć coś do powiedzenia. Zazwyczaj wiemy niewiele. Na przykład ja znam się na tworzeniu marki, sprzedaży internetowej i relacjach. Nawet moje wrodzone niedocenianie siebie każe mi przyznać, że coś osiągnąłem w tych dziedzinach, ale prawda jest taka, że nie za wiele wiem o wszystkim innym. Biorąc to pod uwagę, warto nauczyć się dwóch słów: „Nie wiem”. Ewentualnie trzech innych: „Porozmawiajmy o czymś innym”. Możesz też założyć sobie bloga i pisać namiętne teksty o tym, co cię irytuje (tak Sherlocku, właśnie piję do samego siebie) – przynajmniej będą je czytać ci, którzy chcą to robić, a nie przypadkowe ofiary.
Pomysł nr 3: Zaakceptuj to kim jesteś, bo zaglądanie na cudze podwórko często ma źródło nie w tym, że nie lubi się innych, ale w tym, że nie lubi się siebie. Daj więc sobie trochę luzu. Nie pastw się nad sobą jak pijany ojciec z pasem w ręku. Zamiast tego zadbaj o to, żeby uporządkować swój mały mikrokosmos i nie wyrzucaj sobie, że nie masz wszystkiego. Nikt nie ma. Osoba, o której myślisz inaczej, też nie, bo rewersem dokonywania wyborów jest rezygnowanie z innych opcji. Tego nie oszukasz, więc warto mierzyć jak najwyżej, ale pamiętając, że w tym wyścigu ścigasz się tylko ze sobą.
Podsumowując, skorzystaj z instrukcji, jaką znasz z samolotów i załóż maskę tlenową sobie, zanim na bezdechu będziesz próbować założyć ją innym. W przeciwnym razie osiągniesz tylko tyle, że razem z resztą świata będziesz się miotać jak ryby, którym ktoś spuścił ze stawu całą wodę.
Niby można, ale oddychanie to naprawdę super sprawa. Polecam. 10/10.