Najpierw przyszła półlitrowa butelka wódki w wiaderku z lodem. Później przyszły zwierzenia. Ich autorem był mój kumpel – nazwijmy go Mariusz.
Mariusz ma dwadzieścia dziewięć lat, pracuje jako doradca finansowy, lubi chodzić na siłownię i używać zbyt dużej ilości Hugo Bossa. Jego problem nie jest jednak związany z tym, że dostał za małą premię, ani z kontuzją barku, która uniemożliwia mu przerzucanie kolejnych kilogramów.
Mariusz mawia, że jego problem ma na imię Karolina. Jak się domyślasz, to jest imię jego dziewczyny. Ich związek należy do tej dziwnej kategorii: za dobrych, żeby je skończyć, ale za słabych, żeby czuć się w nich jak heros. Fakty są takie, że Mariusz jest typem, który sam nie wie czego chce. Będąc ze swoją dziewczyną, potrafi myśleć tylko o tym, ile innych wrażeń mu ucieka, kobiet, przeżyć, podróży i imprez, które na pewno są lepsze, niż wieczorna posiadówa z Netflixem. Jednak wystarczy, że Karolina wyjedzie z koleżankami na weekend albo się pokłócą, żeby Mariusz czuł się tak jakby to nudne siedzenie obok niej, było brakującym puzzlem w jego życiu.
Zwykle swoje wątpliwości kończy stwierdzeniem:
– Stary! Ta sytuacja w końcu mnie wykończy.
I jest to jedna z tych rzeczy, o których musimy pogadać…
Może nie masz problemu Mariusza odwzorowanego w skali 1:1. Może zamiast dylematu pod tytułem „Związek czy szalone kawalerskie życie?”, masz dylemat: „Praca czy własna firma?”, „Bycie blisko rodziny i przyjaciół czy kariera?”, „Inwestycje czy wakacje życia?”. Sam nigdy nie miałem problemu Mariusza (a z pewnością nie w takim stopniu), ale miałem mnóstwo sytuacji kiedy nie wiedziałem co wybrać. Przerzucałem wtedy bez końca argumenty z prawej na lewą kupkę i z powrotem, żeby skończyć w tym samym miejscu, tylko że czując totalne wyczerpanie.
Robiłem tak do chwili, kiedy nie uświadomiłem sobie, że to nie konkretna sytuacja mnie wyniszcza, ale moje wątpliwości. Stanie bez końca nad rzeką złożoną z pytań: „Czy to odpowiednia osoba? Czy nie lepiej będzie mi w innym mieście? Czy zajmuję się tym, co powinienem?”.
To zjawisko brawurowo opisał Jacek Dukaj w 2010 roku w kontekście… pisarzy. W swojej analizie poświęconej wpływowi technologii na sposób naszego myślenia zauważył, że pisanie powieści w edytorach tekstu drastycznie obniżyło zadowolenie pisarzy z ich pracy. Możliwość wprowadzania nieskończonej ilości poprawek w dowolnym fragmencie tekstu sprawiło, że każdy utwór jest płynny – wiecznie niedokończony. Można czytać go milion razy i milion razy poprawiać.
Kropki stawiane przez autorów wciąż wyglądają tak samo, co w XIX wieku, ale w ich głowach zamieniły się na przecinki. Zamiast skończyć dzieło i zająć się następnym projektem, całe rzesze twórców wracają do tego samego tekstu i usiłują wyciągnąć z niego kolejną kroplę doskonałości. Zazwyczaj jednak nie wyciskają nic więcej. Wlewają tylko swój czas w martwy projekt i patrząc wstecz mają poczucie, że zmarnowali swój czas.
Nie mówię o tym przez przypadek, bo to samo dotyczy realnego życia. W nim też zaczęliśmy uciekać od kropek. Marzymy o przycisku „Backspace”. Chcemy posiadać możliwość zapisywania akcji i ustawiać punkty przywracania systemu na jej ramionach, na spokojnym śnie, na chwili, kiedy jeszcze nikt nie poczuł smutku. Jesteśmy Mariuszami, którzy lądują gdzieś między dobrą opcją A i niezłą opcją B. Stoją w przejściu między uchylonymi drzwiami do różnych opcji. Zaglądają za nie myśląc, czy będą zadowoleni jeśli przez nie przejdą, ale nigdy tego nie robią, a jeśli nawet, to po chwili uciekają z powrotem.
Po raz kolejny niepewność wygrywa z ciekawością, a oni lądują na bezpiecznym korytarzu. Tylko, że stanie w korytarzu nie jest synonimem frajdy, ale sterczenia w tłumie ludzi, którzy nie wiedzą co ze sobą robić, więc rozmawiają o tym, gdzie ich boli i ile pigułek muszą łykać rano, a ile w południe.
To paradoks, ale mając wehikuły czasu, prawdopodobnie bylibyśmy najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi jacy żyli. Zamiast iść do przodu, zapętlalibyśmy się w poprawianiu tego, co było, a zamiast się cieszyć lub czuć satysfakcję, sprawdzalibyśmy o ile lepiej mogłoby być.
Płynie z tego jeden wniosek – prosty, ale jeden z najważniejszych – fajnie jest mieć różne możliwości, ale na możliwościach nie da się nic zbudować. Budowanie wymaga zamykania uchylonych drzwi. Możesz nimi trzaskać, zamykać jak dżentelmen albo pchnąć, żeby same się zamknęły z cichym kliknięciem. Jedyne co się nie sprawdza, to zostawianie sobie furtek, przez które można wrócić do przeszłości.
Bywa że podejmowanie decyzji boli, ale to właśnie ten proces daje spokój i wskazuje drogę. Nawet chybione wybory dostarczają ci nowych informacji, których nie dadzą ci ciągłe rozgrywki na symulatorze w twojej głowie. Decyzje supeł po suple pozwalają rozwiązać nawet najtrudniejsze sytuacje, bo dzięki nim opierasz się na faktach, a to jedyne co się liczy.
Myślę o tym kiedy patrzę na Mariusza i mówię coś, co sam powinienem czasem od kogoś usłyszeć:
– Stary! Twój problem nie ma na imię Karolina. Twój problem polega na tym, że zamiast zakończyć zdanie kropką, stawiasz puste spacje, przecinki i wielokropki. Kończ to, co mówisz zdecydowanym akcentem, a nie wątpliwościami. Mów: „Jestem z tobą” i bądź zajebistym gościem, który wie ile znaczy ta spokojna stabilizacja i oglądanie Netflixa wieczorami. Albo mów: „Chcę być sam” i korzystaj z wolności. Tylko nie stój w poczekalni pomiędzy uchylonymi drzwiami. Naucz się wchodzić do środka i albo cieszyć się tym, co tam zastajesz albo otwieraj kolejne drzwi. Co jak co, ale przez życie można iść tylko zdecydowanie. Reszta to tylko marnowanie czasu.
Mówię to Mariuszowi, ale mniej składnie i używając słów na takie litery jak: K, CH, J oraz P.
Mariusz powoli wlewa alkohol do kieliszków. Lód już się prawie rozpuścił. Z butelki kapie zimna woda.
Nie jest to nic, czego już by wcześniej nie wiedział, ale tym razem może posłucha.
Może.
* Artykuł Dukaja polecałem wśród najlepszych wywiadów ever, ale łapcie link: http://www.kt.agh.edu.pl/~brus/tp.pdf Całość to czyste złoto.