Żyjemy w pięknych czasach. Nie dość, że każdy ma w szafie więcej koszul, niż miał ich Ludwik XIV to jeszcze mamy wybór dotyczący tego jak, gdzie i z kim ułożyć swoje życie, przebierając w opcjach jak w komputerowej grze. Można założyć start-up, wyjechać do Japonii, rozwinąć bloga, nagrać płytę, sprzedać aplikację albo pracować w Cancun odpalając laptopa na plaży, kiedy akurat ma się na to ochotę. Nasze życie nie jest podzielone na wyraźne etapy, bo zawsze istnieje dobry moment, żeby wsiąść w samolot i zacząć wszystko od nowa, w innym miejscu, z innymi ludźmi i z czystym kontem.

Tylko, że jednocześnie jesteśmy pokoleniem ludzi, którzy szukają ideału i go nie znajdują, a stojąc na tle wieżowców w Singapurze przychodzi im do głowy myśl, że fajnie byłoby tam stać z kimś, z kim za kilka lat będzie można to wspominać, zamiast być na fotce z randomową laską, którą za trzy lata zastąpi kolejna.

Jest tak dlatego, że dzieje cywilizacji najlepiej byłoby przedstawić jako pijaka, który bardzo stara się utrzymać pion, ale stale przechyla się do przodu albo do tyłu, a jego każdemu odchyleniu towarzyszy korekta w postaci machania rękami na znak, że coś poszło nie tak.

I obawiam się, że cywilizacyjny pijak znów zaczyna się przewracać, bo chociaż chcemy trwałych związków, to nie jesteśmy na nie przygotowani, powtarzając sześć zdań, które gryzą się z budowaniem relacji i budzeniem się bez żalu obok tej samej osoby.

1. „Na razie jest ok, ale zobaczymy jak będzie.”

Żyjemy w rzeczywistości jednorazówek, okresów próbnych, gwarancji i świadomości, że każdy jest do zastąpienia, bo gdzieś tam są kobiety, które zawsze są piękniejsze, milsze i mają bardziej porywającą osobowość, oraz mężczyźni – przystojniejsi, bardziej zaradni i potrafiący żonglować pomiędzy karierą, a chodzeniem w fartuszku w sposób, który tylko dodaje im męskości.

Już nie mówimy sobie leżąc w parku na kocu, że zrobimy wszystko, żeby ten związek był kurewsko piękny – jak wycięty z rock’n’rollowego filmu, w którym jedzie się kabrioletem pustą drogą, zakłada się gdzieś dom, wychowuje dzieci i wciąż widzi się drugą osobę tak, jak w chwili, kiedy się ją poznało. Zamiast tego mówimy: „Mamy jeszcze czas”, „Zobaczymy co z tego będzie”, „Po prostu poczekajmy”. I przykro mi, ale jesteśmy pokoleniem ludzi, których życie miało się zacząć już za chwilę.

Kiedyś czytałem wywiad z jakimś profesorem. Nie pamiętam jego nazwiska, ale pojawiło się w nim zdanie, że mając dwadzieścia lat, ma się wrażenie, że wszystko zaraz się zacznie. Tekst kończył się stwierdzeniem tego profesora:
– I wie Pan co? Mając siedemdziesiąt lat myśli się tak samo.

Już nie żyjemy. Czekamy w trybie oszczędzania baterii na to, żeby kiedyś zabłysnąć. W kontekście związków to daje komfort, ale też rozleniwia i psuje, bo nie trzeba dbać o cudze uczucia, angażować się i starać. Można po prostu zobaczyć co z tego będzie, będąc zawsze jedną drogą poza związkiem. Nie wyjdzie? Wystarczy spakować walizkę i wcisnąć przycisk replay. Replay, replay i jeszcze raz replay.

2. „Związek? Tylko z ideałem, bo po co się z kimś wiązać, skoro za rogiem czeka ktoś lepszy.”

Pytanie czy naprawdę czeka, bo ja mam duże wątpliwości. Wymagamy od siebie nawzajem takiej żonglerki umiejętnościami, wszechstronnością i otwartością, że zapominamy, że inne osoby nie rodzą się po to, żeby spełniać nasze oczekiwania. To bardzo pozytywne, że nie chce spędzić się życia z pierwszą lepszą osobą, którą zobaczyło się nago, ale jednocześnie bardzo smutny jest brak zrozumienia dynamiki związków i faktu, że jeśli ktoś jest ideałem, to tylko w 50% dzięki temu kim jest, a w 50% dzięki wspólnej pracy włożonej w poznawanie się, docieranie i pracowanie nad związkiem.

3. „O dobry związek nie trzeba dbać. O zły związek dbać nie warto.”

Każdy cel służy odhaczeniu go na liście jako definitywnie zakończony. Bajki kończyły się na pocałunku i słowach, że dalej było już wykurwiście pięknie. Ot tak, bez kiwnięcia palcem. Do tej pory nieświadomie w to wierzymy, i dlatego tak jak pisałem ostatnio: „Staramy się dla obcych. Nie wyjdziemy na miasto w podartych dresach, bo zobaczy nas jakiś bałwan, którego i tak nie zapamiętamy, ale założymy je, żeby spędzić czas z najbliższą dla siebie osobą. Żeby zrobić dobre zdjęcie na instagrama spędzimy pół dnia w kuchni, ale na kolację ze swoim facetem otworzymy słoik od mamy. Nie zrzucimy naszych problemów na znajomego z pracy, ale będziemy obciążać nimi osobę, z którą żyjemy.

Mamy zdrowo popieprzone priorytety i nie dbamy o rzeczy, które są blisko. Wierzymy w złudzenie, że będziemy je mieć zawsze, a na końcu i tak się okazuje, że wygrywają ci, którzy robią całkowicie odwrotnie. Najważniejsze rzeczy w naszym życiu są dostępne tylko na zasadzie abonamentu. Dbanie o nie ma tylko początek, ale nie ma końca. Dotyczy to zdrowia, związku, przyjaciół i pieniędzy. Zapomnisz o tym na trzy miesiące, to nic się nie stanie. Zapomnisz o tym na kilka lat i któregoś dnia uświadomisz sobie, że nie masz nikogo z kim możesz porozmawiać, a wszyscy, którzy kiedyś nawet nie byli twoją konkurencją, osiągnęli znacznie więcej.”

4. „Idziesz do przodu albo się cofasz.”

Dobre jest tylko to co nowe. Trzeba być w drodze i trzeba mieć co opowiedzieć przyjaciołom. Bo przecież Zośka założyła firmę, Krzysiek zastanawia się czy nie jest gejem, Karol obraca teraz dwie laski, a Maryśka kładzie sobie na języku LSD w oczekiwaniu, że zmieni to jej spojrzenie na świat. A ty co? Masz być cały czas z tą samą osobą? A jeśli coś cię w tym czasie minie? A co jeśli następna osoba byłaby lepsza? Może to wszyscy inni żyją prawdziwym życiem?

Rozwój utożsamia się z ruchem. Tak bardzo boimy się, że coś stracimy, że biegniemy nie po to, żeby gdzieś dobiec, ale po to, żeby mieć poczucie zmiany. Scenariusz na życie to sadzenie co roku nowych kwiatów na rabacie z ciekawością co z tego będzie i ze świadomością, że za rok można zacząć od nowa i pomijając wrażenie, że niby wszystko się zmienia, ale tak naprawdę wciąż jest się w tym samym punkcie. Scenariuszem na życie już nie jest sadzenie drzewa, któremu za dwadzieścia lat wciąż będzie podcinać się gałęzie tak samo jak dzisiaj i patrząc z boku, wciąż będzie to, to samo drzewo, pielęgnowane w taki sam sposób. Poza tym, że to drzewo będzie coraz większe i silniejsze.

Widzisz, niektórzy wolą rabatki, a inni wolą drzewa. To nie znaczy, że coś jest gorsze. Coś po prostu może nie być dla ciebie.

5. „Najważniejsze jest, żeby radzić sobie samemu.”

Przez tysiące lat przetrwanie i rozwój jakiejkolwiek społeczności było uzależnione od podziału obowiązków. Jedna osoba robiła sieci, druga łowiła ryby, trzecia dbała o ich przetwarzanie i przechowywanie, a kolejne broniły całej osady. Tylko, że to się zdezaktualizowało. Jesteśmy uczeni, żeby być samowystarczalnymi, żeby nikogo nie potrzebować i żeby w najgorszej sytuacji sobie poradzić, mając za pomocnika smartfona w ręce. Bycie zależnym od kogoś to symbol porażki. Ideał pracy to bycie przedsiębiorcą. Ideał pracownika to pracownik na śmieciówce, którego da się zastąpić w ciągu 24 godzin. Ideał kobiety jest dokładnie taki sam, jak ideał mężczyzny. Nie ma już słabej i pięknej płci oraz silnej i brzydkiej. Jest tylko płeć silna i multizadaniowa, która dzieckiem się zajmie, obiad ugotuje, nie okaże zbyt wielu uczuć, a w wolnej chwili zarobi miliony. W ostateczności, już nikt nikogo nie potrzebuje, bo po co, skoro na rynku każdy daje to samo?

Prawda jest taka, że sami zapędziliśmy się w róg, dążąc najpierw do równości płci, a teraz łapiąc się na tęsknocie za klasyczną kobiecością i męskością, dominacją i dominowaniem,  siłą i uczuciami. I nie, lumberseksualizm połączony z ciągłym przeglądaniem feedu tego nie zapewni.

6. „Albo związek albo samorealizacja.”

Kiedyś śmiałem się z singielek, które mówią, że w związku nie mogą się rozwijać, bo co to niby znaczy? Nie mogą wychodzić ze znajomymi, zająć się malarstwem albo założyć i rozwinąć globalnej firmy? Przecież nie są przykute łańcuchem w kuchni, sypialni albo łazience. Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że to dotyczy wszystkich osób, bo przecież niemal każdy ma wrażenie, że w związku zdarzają się same nudne rzeczy: wieczory z serialem, planowany seks i całkowicie niespontaniczne wyjazdy. To co ciekawe dzieje się na zewnątrz.

Tylko że to fikcja.

Po pierwsze, jasne, będąc w dojrzałym związku (czyli takim, w którym stwierdzasz: „Tak, tego chcę” i nie traktujesz go jak zajęcia na pół etatu) coś stracisz, ale też coś zyskujesz. To jak z Januszami na wycieczkach do Egiptu, którzy płaczą za brakiem kotletów schabowych, a nie cieszą się tym co mają.

Po drugie, to kwestia dogadania się i w związku można robić wszystko, co robiłoby się normalnie. Przerażające jest natomiast to, że pary nie potrafią szczerze rozmawiać o czymkolwiek wykraczającym poza nowy odcinek „Gry o tron”. Uczucia, plany, fantazje seksualne, potrzeby emocjonalne do spełnienia? To nie istnieje, a jeśli istnieje to zamiata się to pod dywan. Ma się możliwość dowolnego ułożenia sobie relacji bez zważania na skostniałe przesądy, a zamiast tego przyjmuje się defaultowe ustawienia: kwiatki na Walentynki, blowjob na urodziny, udajemy, że nie oglądamy porno i nie mamy żadnych fantazji seksualnych, a ślub to pewnik, bo babcia go chce.

Problem w tym, że powszechny model relacji, jest jak buty uszyte na każdego, czyli w praktyce na nikogo. Od czasu do czasu, trafia się ktoś, na kogo pasują, jak szpilki Kopciuszka, ale wszyscy inni będą chodzić w butach, które ich obcierają, spadają z nóg albo są tak ciasne, że ich gniotą i ranią latami.

*

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że każde z tych przekonań jest w określonych warunkach właściwe, skuteczne i dobre. Złe jest tylko popadanie w skrajności. Wizualizacja jako uzupełnienie prowadzonych działań, to fajna teoria, ale spędzenie życia wyłącznie na wizualizowaniu sobie, że przed nami siedzi naga Mila Kunis, nie brzmi jak przepis na sukces. Podobnie nie ma nic złego w tym, żeby sięgać po więcej, nie czuć się uwiązanym na zawsze w beznadziejnym związku albo dążeniu do samowystarczalności, dopóki to działa.

Pytanie czy to wciąż działa.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.