Zazwyczaj trafność szeroko rozpowszechnionych porad (bez względu na to czy dotyczą finansów, związków czy pielęgnowania gardenii) znajduje się gdzieś pomiędzy banałem tysiąclecia, a strzałem do celu oddalonego o 100 metrów.

Z procy.

Z zamkniętymi oczami.

Wyjątkiem jest rada, którą słyszał każdy, a pomimo tego dziesiątki/setki/tysiące osób myśli, że ich życie może przypominać pole, na które ktoś zrzucił napalm, a wciąż:
a) Poznają fantastyczną osobę
b) Która ich pokocha
c) I z którą będą żyli długo i szczęśliwie.

Ta powszechnie niestosowana rada brzmi: „Zanim wejdziesz w związek, poukładaj swoje życie”.

Problemy zawsze wysypują się z szafy

Mail od czytelnika. Problem jakich wiele. Poznał dziewczynę. Młoda, atrakcyjna, nieźle się dogadują. Znają się dwa miesiące, więc to dopiero początek. Gdzie tkwi haczyk? Na horyzoncie pojawiają się już jaskrawe sygnały ostrzegawcze. Dowiedział się, że ona ma niespłacane zadłużenie na karcie kredytowej, wszystko widzi w czarnych barwach, jej przyjaźniami i innymi relacjami targają cykliczne kłótnie na śmierć i życie, a ona chociaż jest zdolna, to jednocześnie nie ma planów i ambicji.

Czy w tej sytuacji powinien z nią być? Bo tak poza tym, to przecież jest fantastyczna. Tego nie wiem, ale na jego miejscu na pewno byłbym bardzo ostrożny.

Ludzie traktują relacje jak coś, co się dzieje po tym, jak już wymienią pierwsze spojrzenia. Tak jakby zostawiali za sobą nierozwiązane sprawy, kompleksy i problemy, a nowy związek je unieważniał, wymazywał, przekreślał.

Częściowo mają rację. Naszym dominującym zmysłem jest wzrok. Początki znajomości pozwalają więc dużo schować pod uśmiechem nr 25, dopasowaną sukienką albo za wypiętą i umięśnioną klatką piersiową. Tylko w rzeczywistości nie jest to niczym innym jak upychaniem brudnych rzeczy w szafie, żeby goście nie widzieli bałaganu.

Działa to wyśmienicie, ale do czasu. Dlaczego? Bo uczucia są ulotne. Ewoluują, zmieniają się, powszednieją, a tymczasem problemy, których się nie rozwiązuje są wieczne. Nie da się wiecznie udawać. W końcu drzwi przytrzymujące wszystkie brudy puszczają.

Kiedy z kimś jesteś, nic nie jest „tylko twoim problemem”

Ok, ale co z tego? Przecież to twoja sprawa i twoje problemy, prawda?

Otóż, gówno prawda.

Możesz mieć problemy zewnętrzne (słaba praca, skomplikowane relacje, problemy) albo wewnętrzne (brak poczucia własnej wartości, ciągłe przeczuwanie katastrofy, braki w umiejętnościach komunikacyjnych). Jednak dopóki ich nie załatasz to jesteś jak Ferrari z podziurawionym zbiornikiem paliwa.

Znasz to powiedzenie, że twoje życie jest wypadkową życia najbliższych tobie osób? Działamy na zasadzie naczyń połączonych. Nie da się odizolować tego, co dotyczy was jako pary, i tego, co dotyczy wyłącznie ciebie.

Czy jeśli ktoś nie jest emocjonalnie wolny i wciąż utrzymuje kontakt z eks to jest to tylko jego sprawa?

Czy jeśli wyniszczają cię kontakty z ojcem alkoholikiem, ale nie jesteś w stanie naprawić ich, zdystansować się od nich albo ich odpuścić to czy nie wpływają na drugą osobę?

Czy jeśli na co dzień nie odczuwasz ekscytacji z życia, to czy on będzie ją przy tobie odczuwał?

Czy jeśli masz złą kondycję finansową to będziecie żyć przyjemnie, ciekawie i na partnerskich zasadach?

Czy poczucie, że stoisz w miejscu, a osoba, z którą jesteś się rozwija, nie sprawi, że zaczniesz się bać o to, że spotka kogoś lepszego? I w jaki sposób to wpłynie na twoje zachowanie?

Każdy z tych elementów będzie powodował spięcia, podkopywał twój nastrój, wbijał małe, bolesne szpileczki. Niby nic wielkiego, ale wbijaj je komuś codziennie miesiącami, a wkrótce zacznie przypominać jedną wielką chodzącą ranę. To samo stanie się z waszą relacją.

Miłość jest na dobre i na złe, ale nie na złe i gorsze

Jest tylko jeden model relacji, który sprawdza się długoterminowo. Alex Barszczewski przedstawia go stosując porównanie do lin holowniczych i asekuracyjnych.

Wyobraź sobie swoje związki z innymi (niekoniecznie romantyczne) jako liny. Te niewidoczne liny są rozciągnięte między tobą, a twoim kumplem z ławki z podstawówki. Między tobą a rodzicami. Między twoimi współpracownikami. Różnica jest taka, że mogą one mieć charakter lin holowniczych albo lin asekuracyjnych.

W przypadku lin holowniczych ciągniesz kogoś za sobą. Notorycznie kogoś wspierasz. Rozwiązujesz jego problemy. Wysłuchujesz i klepiesz po ramieniu nie tylko nie dostając nic w zamian, ale wręcz tracąc, bo ciągnąć kogoś za sobą tracisz dużo ze swojej wolności, szybkości, możliwości.

Drugi model to bycie połączonym linami asekuracyjnymi. Tutaj też trzeba czasem kogoś podciągnąć do góry. Kluczowe jest tu słowo „czasem”, bo liny asekuracyjne działają w skrajnych przypadkach, a kiedy rozciągane są bez przerwy, to w końcu pękają.

Dlatego kluczowe stają się dwa elementy: 1) żeby tych lin nie nadużywać i 2) żeby być na tyle silnym, żeby móc w razie konieczności asekurować drugą stronę. W końcu jak ma się mieć byle jakie oparcie, to lepiej oprzeć się o ścianę – pamiętasz?

Wiążemy się z ludźmi takimi jak my

Pomyśl przez chwilę o cechach osoby, z którą najchętniej się zwiążesz nie uwzględniając wyglądu. Nie mogę mieć pewności jakie cechy wymienisz. Wiem za to, jakich zdań nie będzie na tej liście.

Raczej nie jest twoim marzeniem spotykać się z kimś emocjonalnie przyspawanym do eks, niezaradnym, notorycznie przygnębionym i rozdmuchującym codzienne dramaty.

Przeciwnie, zwykle chcemy otaczać się ludźmi, którzy są pozytywni, inspirujący i z których możemy być dumni.

I tak się składa, że takie osoby są niezwykle selektywne. Szukają kogoś na swoim poziomie (tak, zdaję sobie sprawę z tego jak źle brzmi to zdanie). Jak ktoś jest na siłowni pięć razy w tygodniu to chce mieć trenującą dziewczynę. Jak dla kogoś edukacja jest ważna, to nie wiąże się z kimś, kto nie umie poprawnie mówić po polsku. Jak odwiedza się pięć krajów rocznie, to nie będzie się z kimś, kto nie ma pracy, która umożliwia wspólne podróżowanie.

Ludzie powtarzają w kółko te same głodne kawałki: „Chcę żeby ktoś mnie kochał”, „Chcę związku, którego będą zazdrościć mi inni”, „Jak ktoś kocha, to zrobi dla ciebie wszystko”.

(przerwa na wymiotowanie)

Tylko że jeśli tego chcą, to w pierwszej kolejności powinni zadbać o siebie. O to co robią, kim są, co wnoszą w życie innych i czy patrząc w przyszłość przeczuwają, że znajdą się w czarnej dupie, chociaż chcieliby wylądować na Malediwach.

Bądź co bądź, ale wszystko sprowadza się do tego, żeby najpierw stworzyć sobie życie, które będzie fajne, a nie tylko takie, które będzie dobrze wyglądać wyłącznie na instagramowych fotkach.

Dobre związki są tylko jego konsekwencją. Przyczyną jesteś Ty.

 

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.