Był rok 1978. Los Angeles. Sunset Boulvard, Long Beach i wszechobecne młode dziewczyny w dżinsowych krótkich spodenkach, letnich sukienkach i bikini.
Był tam też Bukowski, który akurat wydał swoją najlepszą powieść – „Kobiety”.
Charles Bukowski jeszcze za swojego życia stał się postacią kultową. Jeździł na wyścigi konne Volkswagenem Garbusem, pił, nie jadał śniadań i uprawiał bardzo dużo seksu. Będąc w okolicach sześćdziesiątki spędzał czas z różnorodnymi kobietami. Chciały go nastolatki, czterdziestki i jego równolatki, ale on nie chciał tych ostatnich. Nie miał znaczenia jego wygląd, za duży brzuch, za wiele nałogów i zbyt niski stan konta. Liczyło się to, że był. Patrzył więc na te młode kobiety, które były nim zafascynowane i zdejmowały przed nim ubrania. Jak w zwolnionym tempie rozpinały zamki błyskawiczne na karku, żeby zsunąć z ramion sukienkę. Sprawnie rozpinały biustonosze, żeby mógł patrzeć na ich piersi zakończone kształtnymi sutkami. Odpinały pasy od pończoch i centymetr po centymetrze zsuwały pończochy z długich, hollywoodzkich nóg.
Tylko, że Bukowski się z tego nie cieszył. Z każdej jego książki biło zgorzknienie. Owszem, to co go spotykało było przyjemne, ale przede wszystkim żałował, że nie miał tych kobiet wtedy, kiedy miał dwadzieścia lat i mijał je na ulicy. Wtedy kiedy najbardziej ich pragnął, a jednocześnie kiedy były dla niego niedostępne. Nie obchodziło go to, że większość sześćdziesięciolatków teraz by się z nim zamieniło. Był rozczarowany, że to wszystko przyszło za późno.
Wiesz jaki jest niezawodny sposób na depresję? Każdego dnia wystarczy przypominać sobie wszystkie porażki. Nie zaszkodzi też odrobina narzekania na brak szczęścia i szczypta goryczy.
Jest kilka banalnych cech charakteru, które bardzo cenię. Nie są szczególnie spektakularne, ale nie robiąc hałasu najmocniej decydują o jakości mojego życia.
Na początku jest wytrwałość, która wprost przekłada się na wygranie nagrody w zawodowej loterii. W niektórych systemach sprzedaży istnieje kult słowa: „Nie”. Polega on na tym, że mówiąc wystarczająco często „Nie” rzeczom, które nie są zgodne z naszą wizją, jednocześnie mówi się „Tak” temu, co jest dla nas istotne, a im częściej mówi się „Nie” tym bardziej buduje się w innych osobach świadomość naszych oczekiwań i celów. W efekcie coraz częściej słyszy się „Tak”, ale wymaga to czasu.
Jest też uczciwość, która krótkoterminowo się nie opłaca, ale w dłuższym okresie tylko się dzięki niej zyskuje.
W końcu jest też wśród nich wdzięczność. Daje ona wszystko to, co zabiera żal, a fakty są takie, że wybieramy tylko mały wycinek rzeczywistości, którego doświadczamy. Otwieramy jedne drzwi i one prowadzą nas do kolejnych. Można się cofnąć, można między nimi przeskakiwać, ale kurewsko ciężko zaliczyć je wszystkie, więc zawsze coś tracimy. Z każdym dokonanym wyborem wiąże się ten, z którego siłą rzeczy się zrezygnowało. To dlatego mamy tendencję do mówienia: „Gdybym…”. I mówiąc „my” mam na myśli również siebie. Tylko że robiąc to warto mieć świadomość, że „Gdybym” działa jak pieczątka, która unieważnia wszystko, co było w naszym życiu dobre.
Przysłowiowa w połowie pusta/pełna szklanka jest fatalnym przykładem. Ona nie istnieje. Istnieją tylko wrażenia, które się wyniosło. Jedni wynoszą jeżdżenie porsche w wieku dwudziestu kilku lat kosztem bujnej młodości. Inni wynoszą kolejne dni wycięte jak z filmu z hasztagiem #yolo, kosztem żalu, że jednocześnie nie siedzą w porsche. A jeszcze inni zbierają doświadczenia i wnioski, które wydają się bezsensowne, ale kiedyś je połączą jak kropki w dziecięcej kolorowance.
To nie jest odkrywcze. To po prostu jest, a właściwie wszystko sprowadza się do wyboru między kolumną, na której jednym końcu jest żal i rozczarowanie, którą wybrał też Bukowski, a kolumną na końcu której zapisane są dobre przeżycia i wnioski z tych, które dobre nie były.
To jedyne pigułki jak z „Matrixa” jakie dostajemy do wyboru.