Rozstawać można się z klasą, z gniewem, a także z ulgą, kiedy uczucia już się całkowicie wypaliły. Jednak czasem jest tak, że tracisz kogoś, kiedy jeszcze ci zależy, a emocje w tobie buzują. W tym momencie czujesz się tak, jakby ktoś zabrał ze świata wszystkie kolory. To co cię cieszyło jest teraz płaskie i wyblakłe jak stara fotografia. Działasz na autopilocie i tylko czasem zadajesz sobie pytanie: „Czy jeszcze przeżyję coś tak prawdziwego?”
To pytanie należy do pojemnej kategorii pytań z cyklu: „Czy mam jeszcze szansę?”. Tysiące osób zadaje je sobie kiedy czują, że doszli do ściany i chcą zmienić pracę albo zawód, przeprowadzić się albo nauczyć się tańczyć. Tylko że zamiast to zrobić, mówią sobie, że są na to za młodzi albo za starzy, za mało albo za bardzo doświadczeni, mają za dużo do stracenia albo tak mało, że kolejna porażka ich pogrąży. Następnie siadają zrezygnowani i mówią: „Już za późno”. Tak jakby fakt, że nie zdążyli czegoś zrobić „w odpowiednim wieku” (cokolwiek to znaczy) oznaczał, że ich pociąg z możliwościami odjechał i nigdy nie miał przyjechać kolejny.
Można pomyśleć, że zależy to od wieku, ale tak nie jest.
W kontekście relacji myśli się tak mając dwadzieścia lat, kiedy wszyscy dookoła zdają się mieć już za sobą fascynujące przygody seksualne i pierwsze związki.
Myśli się tak będąc po trzydziestce, kiedy obserwuje się wśród znajomych wysyp ślubów i rodzących się dzieci, a samemu wciąż wraca się do pustego mieszkania, w którym trzyma się tylko słoiki od rodziców i gotowe potrawy do odgrzania w mikrofali.
Myśli się w ten sposób kiedy jest się po rozwodzie i czuje się, że wszyscy należą do kogoś i tylko oni nie należą do nikogo.
Myśli się tak będąc po pięćdziesiątce i sześćdziesiątce, kiedy ma się jeszcze tyle rzeczy do przeżycia i tyle uczuć do oddania drugiej osobie, ale kto to widział w tym wieku szukać związków?
Zabawne w tym jest to, że dopiero jak spojrzysz wstecz, to widzisz jak nieprawdziwe były te przekonania.
Nie ma czegoś takiego, jak limit szczęścia, przyjaciół, pieniędzy ani domyślnie najpiękniejszego okresu w życiu, bo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby mieć taki w wieku 21 lat, 40 lat albo 78 lat. Gdyby było inaczej, to można byłoby spokojnie umierać w wieku 30 lat, bo podobno do trzydziestki przeżywa się wszystko co najlepsze. Niestety wtedy ludzkość zostałaby pozbawiona „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa i większości obrazów van Gogha.
Nie ma też limitu szans na miłość i wewnętrznie wszyscy o tym wiemy. To prawda, że najczęściej mówi się o pierwszej miłości, bo odciska na nas dopaminowy wzór. Jest jak moment kiedy pierwszy raz widzisz morze i jak pierwsza podróż.
Tylko że jak przyjrzysz się wyrażeniu „pierwsza miłość” to zauważysz, że nie jest to „jedyna miłość”, „najlepsza miłość” czy „wyjątkowa miłość”.
Jest pierwsza, bo po niej przychodzą (a przynajmniej mogą przyjść) następne, które nie są mniejsze lub mniej ważne. Przeciwnie – często są dużo bardziej dojrzałe i zawierają więcej przyjemnych emocji.
Na to czy te kolejne miłości nadejdą, nie ma wpływu twój wiek, twoje poprzednie doświadczenia i ile związków masz za sobą, bo każdy potrzebuje bliskości, a fantastycznych ludzi nigdy nie ma za dużo.
Znaczenie ma za to twoje zaangażowanie, gotowość do pracy nad sobą i przede wszystkim postanowienie, żeby nie przestać swojego życia w kącie, przyglądając się temu, co robią inni i rozmyślając o tym, czy właściwy czas już minął.