Bo nie istniejesz dopóki świat o tobie nie wie.

Mam dar. Jest nim spotykanie ludzi tańczących w naprawdę dziwacznych miejscach. Może nie jest to umiejętność wysoko ceniona na rynku pracy, ale na pewno jest na tyle wyjątkowa, że mogę się nią wam pochwalić. Co prawda czasem boję się o tym mówić, bo mam podejrzenia, że innych ludzi rzadko spotykają takie rzeczy, ale u mnie jest to pewnego rodzaju regułą. Za każdym razem dzieje się to w wakacje. Na przykład w zeszłym roku zadziwił mnie facet, który w środku nocy wdrapał się na fontannę na sopockim Monciaku, gdzie będąc zachęcany przez ludzi (w tym nas) krzyczał, tańczył i usiłował stanąć na jednej nodze na śliskim od wody pomniku.

Tegoroczne wakacje też mnie nie zawiodły. Dzień czy dwa przed moim wyjazdem z Łodzi widziałem gościa, który wyszedł przez okno na parapet w moim wieżowcu. Dziewiąte piętro! Stał na parapecie i wydawał przeciągły wrzask „HAAAAALOOOO!”, a kiedy się odwracałem zaczynał tańczyć raz przodem, a raz tyłem trzymając się tylko okiennych framug. Szło mu to całkiem dobrze. Myślę, że powinien zgłosić się do: „Wydaje mi się, że mam talent”.

I wiecie co? Mimo że można dużo mówić o ich rozpasanej głupocie, to obaj wiedzieli jedno: Bez świadków, nic co się robi nie ma sensu. To identyczna sytuacja jak z dziećmi, które płaczą nie po tym jak się przewrócą, ale po tym jak przybiegnie do nich mama. Jak z pracownikami, którzy angażują się w pracę głównie przy swoim zwierzchniku. Jak ze mną, kiedy piszę, bo wiem, że ktoś to czyta. W końcu po co płakać, pracować lub pisać skoro nikt ma tego nie zobaczyć?

Zwyczajnie potrzebujemy widowni. Najlepiej ludzkiej. Kot albo świnka morska nie załatwiają sprawy. To ludzie nas motywują. Co za sens miałyby wygłupy tych dwóch typów gdyby nikt ich nie widział? Co by się stało gdyby ktoś odkrył cudowne lekarstwo na raka lub AIDS i po prostu o tym nie powiedział, nie opatentował i nie dostał Nobla? Gdyby Mario Puzo napisał „Ojca Chrzestnego” i zanim ktokolwiek by go przeczytał spalił jedyny egzemplarz strona po stronie? Albo gdyby Osama nie kazał rozbić w pył WTC, to kto by słyszał o Al-Kaidzie? Mówiłoby się tylko: „To ten nowy środek na przeczyszczenie, prawda?” Bez widowni równie dobrze można siedzieć w domu i oglądać dwudziesty ósmy sezon jakiegoś serialu, bo ma to takie samo znaczenie.

Śmieszą mnie te wszystkie bojowe okrzyki: „Bądź sobą!”, bo to oznaczałoby, że są rzeczy, które ludzie robią wyłącznie dla siebie. Po części to prawda, bo całkowicie dla siebie robi się wszystko co powstaje bez udziału świadków, nie ma żadnych trwałych skutków i nie może wywrzeć żadnego wpływu. Kilka takich rzeczy się znajdzie: siedzenie, stanie, proste przemieszczanie się, zaspokajanie potrzeb fizjologicznych i masturbacja. Może coś jeszcze, ale na pewno w tym zestawieniu nie ma seksu, który obecnie pełni funkcję portalu, za pomocą którego można podnieść swój status albo uzyskać prawo do dzielenia się z kimś neurozami, lękami, depresjami albo szczęściem i radością. Nie znajdzie się tu też pracy, bo to przecież jasne, że ona służy tylko do tasowania się ludzi w hierarchii społecznej. Zainteresowania? Odpadają. Wierzycie w to, że ktoś wyłącznie dla własnej satysfakcji wpadłby na pomysł przywiązywania sobie kawałków tworzywa sztucznego i zjeżdżania z gór pokrytych śniegiem i lodem? Gdyby nie mógł pochwalić się znajomym kondycją, zdjęciami lub chociaż tymi umiejętnościami? Nie wydaje mi się. Imprezy? Relacje? Filmy? Ubrania? Eeeee, chyba też nie.

Prawda jest jedna: Nikt nie poprawi swojego życia tylko dla siebie. To tłumaczy dlaczego Abraham Lincoln stał się kimś wybitnym dopiero kiedy nieszczęśliwie zakochał się w Ann Rutledge. Wszystkich napędzają wyłącznie inni ludzie. Pokazywanie się innym, to naturalna konsekwencja wszystkiego co się robi. Kupujecie ubrania? To pora zacząć wychodzić na miasto. Jesteście na imprezie? To skończcie siedzieć z kwaśnymi minami patrząc na ludzi, którzy się bawią. Gracie na gitarze? To niech inni się o tym dowiedzą. To nie chwalipięctwo dopóki nie dodaje się rzeczywistości nasyconych kolorów jak reklamom biur podróży.

Pisałem już o tym, jak bardzo nienawidzę skromności, bo takie zachowanie jest jak odesłanie się w niebyt. Jak przyznanie racji wszystkim, którzy wam powtarzają: „Eeee… Nic z tego nie będzie!”. Jak zakopanie się żywcem, bez sprawdzenia czy przypadkiem nie jest się jedną z tych osób, którym mówiło się, że są do niczego, wyłącznie ze strachu przed tym jak niesamowici mogliby być.

Nie robisz nic dla siebie. Ty wybierasz tylko kierunek. Reszta jest dla innych. Jeśli widywałem jakiekolwiek działające relacje lub biznesy, to tylko dlatego, że były dobre dla obu stron. To tłumaczy dlaczego mając ekstremalnie egoistyczne motywy, wszystko wcześniej czy później się sypie. To tak jak z firmami nastawionymi wyłącznie na zysk, które jakość produktów mają gdzieś. Taaa, wszyscy je kochamy. Polecamy je wielu znienawidzonym osobom.

Faceci, którzy nie wiedzą jak poderwać dziewczynę mają kłopoty z tego samego powodu. Zazwyczaj chcą tylko podbudować sobie ego poznając laskę, która wizualnie pasuje do „lajstajlu plejboja”, a mają całkowicie gdzieś jej osobowość. Słucha się ich i słychać cały czas JA, JA, JA i bym zapomniał, ale jeszcze JA. To jest tak samo złe jak sytuacja kiedy ma się gdzieś własne potrzeby, a słychać tylko ONA, ONA, ONA.

To jest super, bo skoro wszystko robi się dla innych, to może warto wreszcie zostawić zdanie: „Jestem super, tylko trzeba mnie bardziej poznać” tam gdzie jego miejsce czyli w TOP 10 obciachowych tekstów?

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.