Wierzę w to, że ludzi można podzielić ze względu na dowolną zmienną: wiek, płeć, poglądy polityczne i filozoficzne, zamożność, iloraz inteligencji i temperament. Po prostu mam wrażenie, że większość z tych podziałów jest pozbawionych sensu.

Osobiście uważam, że największe znaczenie ma zdolność do wprowadzania w swoim życiu zmian.

Jest takie niesprawiedliwe powiedzenie, że kobiety przypominają małpy – nie puszczą jednej liany dopóki nie złapią kolejnej.

To nieprawda. Wszyscy mają swoje liany. Te liany mają imiona i nazwiska osób, za którymi kiedyś szaleliśmy, ale gorące uczucia zastąpiło już tylko przyzwyczajenie i ukrywana niechęć. Są sytuacjami, które nam nie odpowiadają, ale zamiast je zmienić, wbijamy wzrok w ziemię. Są też stanowiskami pracy, w których utknęliśmy, ale zbyt sprawnie produkujemy wymówki, żeby kiedykolwiek zmienić je na lepsze.

Wszyscy też mają w sobie strach przed puszczaniem liany, na której wiszą i rzuceniem się przed siebie z nadzieją, że w odpowiedniej chwili złapią następną.

W tym zakresie ludzie różnią się tylko tym, że 98% z nich ten strach paraliżuje, więc zamiast widzieć szansę na rozwój w puszczeniu swojej gałęzi podczas gdy inni widzą ją w tym, że sąsiadowi się nie uda.

Zmiany są ciężkie

Intuicyjnie może wydawać się, że problem tkwi w okolicznościach zewnętrznych takich jak: sytuacja na rynku, brak pieniędzy albo brak odpowiednich znajomości. W końcu nawet najlepsze pomysły wymagają odwagi, samotności, pójścia pod prąd i zmierzenia się ze swoimi słabościami. Mają one swój ciężar, który trzeba udźwignąć, a to dźwiganie boli, kosztuje i nigdy nie wiadomo, czy będzie się opłacać.

Tylko fakt, że zmiany są wyczerpujące, wciąż nie tłumaczy tego, że do zmiany zdolne są tak różnorodne osoby, jak te z plecakami trudnych doświadczeń, introwertycy, ekstrawertycy, ludzie urodzeni w małych miejscowościach i mieszkańcy stolic.

Dlatego mam na ten temat inną teorię…

Dwa rodzaje motywacji

Najczęstszą i najbardziej przekonującą wymówką na pytanie: „Masz tyle pomysłów. Dlaczego nic z nimi nie robisz?” jest zdanie: „Brakuje mi motywacji”. Tylko że poziom motywacji jaki mamy jest mniej więcej taki sam każdego dnia. Problem w tym, że możesz mieć motywację do podejmowania działań albo do tego, żeby ich nie podejmować i zamiast tego zorganizować grilla, kupić sześciopak Leżajska z Biedronki i poczekać.

W większości osób wygrywa motywacja do tego, żeby nic nie robić, a wygrywa dlatego, że nie ma żadnej przeciwwagi.

Jeśli wyobrazisz sobie swoje 30 000 dni, jakie masz do wykorzystania jako olbrzymią wagę, to na jej jednej szali znajduje się to, co masz i co przeżyłeś, a na drugiej to, co jeszcze przed tobą.

Kiedy wymykasz się spod rodzicielskiego klosza i wchodzisz w dorosłość to każde drzwi jakie otwierasz wydają się drzwiami do Narni. Chcesz doświadczyć jak najwięcej. Wrzeszczeć na Juwenaliach, skakać z klifu na Majorce, zaryzykować i powiedzieć „Kocham Cię” jako pierwszy, zrobić tatuaż, założyć firmę albo pojechać na konferencję dla 5000 osób, poznać swojego idola, przybić mu piątkę i zrobić z nim sobie selfie.

Dopóki ta szala waży więcej to jesteś w trybie zdobywania, starania się, gonienia za możliwościami i patrzenia w gwiazdy z przekonaniem, że nigdy już nie będą świecić tak jasno.

Problem w tym, że im więcej masz lat tym więcej rzeczy przekładasz z szali „To mnie czeka” na szalę: „Już za późno”. Zauważasz wtedy, że już nigdy nie pocałujesz dziewczyny po raz pierwszy, nie upijesz się po raz pierwszy, nie dostaniesz się pierwszy raz na studia, nie zaczniesz po raz pierwszy kariery, ani nie wyjedziesz z rodzinnego domu z myślą, że już teraz wszystko będzie inaczej.

I właśnie wtedy zaczyna wygrywać w tobie motywacja do tego, żeby nic nie zmieniać. Patrzysz na wszystkie drzwi, jakie masz przed sobą i nie wierzysz już w Narnię tylko w podatki, rozwody, rachunki i dedlajny.

Zmiany są też pociągające

Osoby będące najdłużej młode to te, które wciąż mają po co żyć i w wieku 75 lat robią licencję na latanie szybowcem. Takim ludziom powinno stawiać się pomniki ze złotymi tabliczkami i podpisami: „Genowefa w wieku 86 lat nauczyła się tańczyć flamenco”, „Konrad, lat 79, napisał swój pierwszy scenariusz”, „Aleksander Doba, w wieku 67 lat przepłynął kajakiem Atlantyk”.

Większość osób patrzy na nie i z jednej strony podziwia, ale z drugiej strony puka się wtedy w czoło i pyta: „Po co oni to robią, skoro zaraz umrą?”. Nie przychodzi im do głowy najbardziej oczywista odpowiedź – robią to właśnie dlatego, że już nie żyją w poczuciu własnej wieczności.

Tacy ludzie wiedzą trzy ważne rzeczy:

Po pierwsze, że kiedy na czymś się skupiasz nadajesz temu znaczenie. Dlatego kiedy tak kurczowo trzymasz się swojej liany patrząc wyłącznie na to, co masz, to nie widzisz tego, co możesz mieć.

Po drugie, że życie polega na ciągłym ruchu i być może jest tak, że umieramy właśnie wtedy, kiedy stwierdzamy, że wykorzystaliśmy już wszystkie swoje pierwsze razy.

Po trzecie, że żeby żyć odważnie nie musisz być pozbawiony strachu. Musisz mieć tylko świadomość, że masz więcej do zyskania, niż do stracenia, bo bez niej strach ciebie pożre i wypluje.

Najlepsze w tym jest to, że ZAWSZE masz więcej do zyskania, niż do stracenia. Jeśli odrzucimy nasze wymówki i spojrzymy przed siebie to zobaczymy niekończący się ocean pierwszych razów. Te, które zazwyczaj przeżywamy znajdują się tylko przy samym brzegu. Zawijamy spodnie, wchodzimy do tego oceanu po kolana zgarniając najbardziej dostępne szanse. Wtedy zawracamy, a przez resztę życia już tylko czytamy o ludziach, którzy oddalili się od brzegu.

Mając kilkanaście lat, czytałem książki Josepha Hellera. W jednej z nich jeden z bohaterów mówił, że planuje być nieśmiertelny, a kiedy ktoś pytał: „A co jeśli ci się to nie uda?”, on uśmiechał się i odpowiadał: „To umrę próbując”. Dla takiego nastolatka jakim byłem, był to wyraz swobody, luzu i dowcipu o niebo lepszego, niż 90% stand-upów.

Teraz rozumiem to tak, że nawet jeśli czegoś nie osiągniesz to nie oznacza to, że masz przestać próbować.

Mając książkę pod tytułem „200 najpiękniejszych miejsc na Ziemi”, jest bardzo prawdopodobne, że nie zobaczysz nawet połowy z nich. Nie przeżyjesz nocy pod namiotem, pod każdym odcieniem nieba. Nie zaprzyjaźnisz się ze wszystkimi ludźmi, z którymi mógłbyś to zrobić. Nie spróbujesz wszystkich potraw, ale pewnie zjesz jeszcze 1500 schabowych. Nie zdobędziesz całej dostępnej wiedzy i nie zarobisz wszystkich pieniędzy. Możliwe, że nie zobaczysz wszystkich zachodów słońca, ani nie zamieszkasz w każdym miejscu, w którym chciałbyś żyć, bo jest ich zwyczajnie zbyt dużo.

Może nie zrobisz żadnej z tych rzeczy, ale czy jest lepszy sposób, żeby przejść przez życie, niż próbując tego dokonać?

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.