Mówią, że w chwili kiedy myślisz, że umrzesz, przed twoimi oczami przelatuje całe życie. Klatka po klatce jak w filmie.
Nawet jeśli to prawda, to ja tego nie potrzebuję.
Wystarczy, że poczuję zapach wieczornego powietrza po gorącym lipcowym dniu, a znów mam pięć lat. Biegnę dookoła starego domu do pokoju dziadka. Siadam na jego łóżku przykrytym zielonym kocem, opieram się o jego ramię, a on włącza „Troskliwe misie”. Jak ja kochałem te małe skurczybyki.
Bez trudu przypominam sobie momenty, kiedy się wstydziłem, te w których byłem dumny i te, kiedy czułem się wyjątkowy.
Lubię też wracać do niewielkiego mieszkania, które znajdowało się na parterze starego bloku, było zbyt drogie, a powierzchowny remont tylko przykrył grzyba, który rozrastał się za szafą. To mieszkanie wynajmowaliśmy w czwórkę. Wychodziliśmy z niego na imprezy, piliśmy czerwonego Johnny’ego Walkera i byliśmy cholernie szczęśliwi.
Szczęśliwi tak, jak można być tylko mając dwie stówy w kieszeni i głowę pełną marzeń.
Szczęśliwi tak, jak jest się szczęśliwym mając na swoich ustach wspomnienia randek, a w palcach czując niecierpliwe oczekiwanie na to, aż zacznie się stukać w klawisze klawiatury.
Szczęśliwi tak, jak jest się tylko w wyidealizowanych chwilach z przeszłości.
.
Od tego czasu sporo się zmieniło
Przez ostatnie tygodnie zarzucałem was opisem drogi jaką przeszedłem od momentu założenia bloga, w trakcie której Volantification wyrósł jak drożdżowe ciasto.
Kiedyś miesięcznie wpadało na bloga mniej niż 500 osób. Dzisiaj jest na nim tyle osób w minutę po publikacji nowego artykułu.
Moje roczne zarobki z 13 000 złotych w 2010 roku, wzrosły do 250 000 złotych. Przez ostatnie dwa lata podwoiłem wartość netto swojego majątku. W 2019 roku zarobiłem więcej pieniędzy niż w 2017 i 2018 roku łącznie. Z kolei przez ostatnie trzy lata zarobiłem więcej, niż przez pierwsze 7 lat pracy zawodowej! Nic nie zapowiada też tego, żeby miało to ulec zmianie.
Pokonałem wiele ze swoich ograniczeń mentalnych. Dorosłem do zatrudniania innych osób i mówienia o swoich osiągnięciach bez poczucia, że wciąż za małe, bo zrozumiałem, że w jakimś kontekście zawsze będą. Średnio też umiałem udźwignąć oczekiwania, jakie czułem, że różne osoby wobec mnie mają – wiecie, te wszystkie zdania, że powinienem być nieskazitelny, wszechwiedzący, nieomylny, pozbawiony słabości. Teraz mam te oczekiwania w dupie. I to też jest sukces.
Wszedłem na zupełnie nowe poziomy tworzenia treści i zarządzania nimi, marketingu, e-commerce, organizacji, tworzenia stron, rozwijania marek i inwestowania.
Nie wszystko poszło dobrze. Zaletą wczesnego zaczynania kariery jest to, że odnosi się mierzalne sukcesy wcześniej niż inni. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Niestety wadą jest to, że popełnia się wszystkie możliwe błędy, których łatwo dałoby się uniknąć zaczynając działalność w chwili, kiedy jest się już mądrzejszym.
Pomimo to, nasuwa się pytanie: „Co dalej?”.
.
Cykl życia twórcy
Cykl życia twórcy (nieważne czy dotyczy blogera, youtubera, pisarza czy kapeli muzycznej) wygląda następująco:
Etap I: Przebijanie się
To taki czas, kiedy się siedzi i testuje różne rozwiązania. Tworzy się tony treści, w którą wrzuca się swoje pokrojone w kostkę serduszko. Temu zaangażowaniu przez długi czas odpowiada cisza.
Etap II: Faza zachwytu
Po pewnym czasie konsekwentnego serwowania swojej pracy, zaczyna być ona doceniana. Zatacza coraz szersze kręgi. Dociera do nowych osób, ale nie pojedynczo tylko całymi setkami i tysiącami. Przypomina to zjazd na nartach tylko zamiast śniegu ma się pod sobą niebiesko-białe lajki.
Etap III: Profesjonalizacja
Już wiadomo, co działa, więc z jednej strony dostaje się różne nagrody i przybija piąteczki. Natomiast z drugiej, zaczyna się dostrzegać jak duży jest świat. Może i docierasz do dziesiątek tysięcy czytelników, ale nie docierasz do setek tysięcy osób, które lubiłyby twoją pracę, ale podaną nieco inaczej. Na tym etapie zagospodarowuje się kolejne poletka dystrybucji treści zmieniając tylko jej formę.
Etap IV: Zamykanie w jednym zdaniu
Po zagospodarowaniu pól dystrybucji treści jest się ekspertem. Według mojej definicji ekspert to osoba, którą da się opisać jednym zdaniem. Dobrze widać to chociażby na przykładzie Janusza Leona Wiśniewskiego. Początkowo był człowiekiem, który robił wiele rzeczy. Można było go opisać jako informatyka, chemika, naukowca i powieściopisarza. Jednak po spektakularnym sukcesie „S@motności w sieci”, Janusz L. Wiśniewski to już w każdym biogramie „autor„S@motności w sieci” i innych powieści”.
To samo widać u innych osób. Początkowo są wielowymiarowi. Później stają się ekspertami ds. oszczędzania, specjalistami ds. mody męskiej, działaczami fundacji „xyz”. Lądują w szufladce, na której jest zamontowana złocona tabliczka z ich nazwiskiem.
Etap V: Emerytura
To taki moment, kiedy wciąż pracujesz, ale przede wszystkim odcinasz kupony od tego co robiłeś dawniej. Nowe działania podejmujesz rzadko, a zamiast tego sprzedajesz, sprzedajesz, sprzedajesz. Jesteś jak ryba, która rozrosła się już do rozmiarów swojego akwarium. W tej sytuacji możesz wtedy szukać nowego, większego zbiornika albo poprzestać na tym, które masz.
Większość osób wybiera opcję „poprzestań” i prawdę mówiąc, nie ma w tym nic złego, ale wiem jedno – to nie dla mnie.
.
Już nie mam przed sobą wszystkiego…
Kiedy masz osiemnaście, dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat, masz wszystko przed sobą. Za tobą są tylko okruchy doświadczeń, nieco emocji i wiedza szkolna. Siedzisz przed nimi jak przed pudełkiem z materiałami plastycznymi, z których masz zrobić swoją pracę malując i naklejając tam swoją karierę, miejsce, które nazwiesz domem, związek i różne kamienie milowe, które będą cię definiować.
To wszystko bardzo długo masz przed sobą. W końcu jednak nadchodzi moment, kiedy dostrzegasz, że już nie jesteś na początku drogi. Jak to mówią, człowiek sobie żyje, jest młody, a pewnego dnia budzi się i ma swój ulubiony warzywniak. Nie siedzisz już wtedy przed czystą kartką papieru. Jest ona częściowo zapełniona i nie zawsze możesz ją wyczyścić.
To punkt, w którym już jestem.
.
…ale jeszcze nie mam za sobą wszystkiego
Koleżanka mojej siostry opowiedziała jej kiedyś historyjkę o swoim dziadku. Powiedziała, że idąc spać, zawsze kładzie się na plecach, a na piersiach splata dłonie. Kiedyś zapytała po co to robi.
– Żeby być zawsze gotowym na śmierć – odpowiedział.
Brzmiało to dla mnie tak absurdalnie, że od razu mnie ubawiło. Obecnie zawsze mi się to przypomina, kiedy patrzę na ludzi, którzy żyją z dnia na dzień, na nic nie czekają, a ich kolejne dni po prostu płyną. Gdybym ja miał tak robić, to kładłbym się do snu jak dziadek z opowieści koleżanki mojej siostry.
Ja żeby żyć, muszę mieć na co czekać. Muszę dążyć do tego, żeby coś stworzyć. Muszę sprawdzać na co mnie stać i muszę mieć przed sobą perspektywę kolejnego szczytu, na który mogę się wdrapać.
Już nie mam przed sobą wszystkiego jak osiemnastolatek. Suwak mojego życia się przesunął. Ulubionego warzywniaka co prawda jeszcze nie znalazłem, ale 30 stopni na dworze już mnie cieszy, bo pranie szybciutko wyschnie. Nie przeszedłem jednak całego cyklu życia twórcy, ani nie stałem się człowiekiem, którym chcę być. Póki co, zaliczyłem pierwszy, drugi i otarłem się o trzeci etap ze wspomnianego cyklu, a kiedy robiłem podsumowanie upływającego dziesięciolecia blogowania, to nie myślałem o tym, ile osiągnąłem. Myślałem o tym, że to dopiero jest początek.
Wciąż nie potrafię podsumować się jednym zdaniem. Nie przekazałem nawet 10% wiedzy, nie osiągnąłem 10% potencjalnych zasięgów, zarobków i wpływu, ani nie zrobiłem 10% rzeczy, które są dla mnie najważniejsze. Patrząc na to, ile jeszcze muszę się nauczyć i ile mam projektów do zrealizowania, to czuję się tak, jakbym dopiero przeszedł samouczek w grze komputerowej i wykonał pierwsze testowe misje, żeby opanować sposób poruszania się i załapał „o co w ogóle w tym chodzi”. Albo jakbym przeczytał prolog, z krótkim opisem historii bohatera i miał przekręcić stronę, na której dopiero zacznie się pierwszy wypełniony akcją rozdział.
.
*
Za nieco ponad 48 godzin życie na blogu znów będzie iść swoim tempem. Nie będę już wspominał o historii Volantification, ani o „Nie jesteśmy z porcelany”. W następnym artykule znów będę brutalnie szczery, ale dzisiaj jeszcze trochę posiedzę, obrócę się przez ramię i popatrzę na drogę, którą mam już za sobą.
Dziękuję wam za to, że przez jakiś czas szliście nią razem ze mną, a jeśli należycie do tych czytelników, którzy w chwilach mojej gorszej formy wciąż byli pewni, że jeszcze pokażę na co mnie stać, to wiedzcie, że zawsze chętnie przybiję z wami piątkę.
Do następnego tekstu!