Matematyka to przedmiot, który statystycznie sprawia najwięcej problemów. Zagrożenia sypią się na nim jak francuskie samochody na autostradach. Nauczycielki matematyki to współczesne wiedźmy, a równania z dwoma niewiadomymi, to dla części ich uczniów niezrozumiałe zaklęcia.

Równie niełatwo jest z matematyką życiową. Notorycznie mnożymy problemy. Dodajemy wątpliwości. Odejmujemy rozwagę. Jednak najczęściej nie uwzględniamy w rachunkach wszystkich elementów, zazwyczaj pomijając w nich siebie.

.

Brakujący fragment równania

Jest chociażby gość koło trzydziestki, który patrzy na świat trochę jak przerośnięty dzieciak. Tak jakby nie było na nim cieni. Kiedy się z kimś spotyka, stara się dawać z siebie to, co najlepsze, przez co wydaje się miękki, słaby i łatwy do manipulowania. Kolejne dziewczyny to wykorzystują, nie traktują go priorytetowo i nie mają oporów, żeby flirtować z kimkolwiek innym. On jednak nie pyta się o to, czy zasługuje na takie zachowania. Nie bierze pod uwagę swoich uczuć i oczekiwań. Zamiast tego pyta, czego oczekują te kobiety.

Jest też dziewczyna, która wychodząc na domówkę sprawdza tuzin różnych zestawów i ćwiczy przed lustrem „naturalny” uśmiech. Kiedy otwiera drzwi i wita się z ludźmi, których jeszcze nie zna, uważnie patrzy na ich twarze. Czy ją lubią? Czy nie przesadziła z makijażem? Czy ta super laska będzie z nią rozmawiać? Czy nie będzie dla niej zbyt nudna? Nie robi jednak jednego – nie zastanawia się, czy ci ludzie będą dla niej interesujący.

Są też całe tabuny ludzi, którzy poddają się żelaznej dyktaturze swoich rodziców, dla których odmawiają pacierze, przyjmują oświadczyny, których w ogóle nie chcą „bo to już najwyższy czas” i wybierają studia, których nie lubią, żeby nie złamać im serca. Zamiast tego łamią swoje i kleją je emocjonalną taśmą montażową.

Każda z takich osób stawia na pierwszym miejscu czyjeś myśli, pragnienia i oczekiwania. Swoje ignoruje i chociaż robi się tak zadziwiająco często, to układane w ten sposób życie rzadko należą do udanych.

.

Emocjonalni bankruci

Wychowując dzieci przestrzega się je przed zbytnim zapatrzeniem w siebie. Tak robią tylko buce i socjopaci, a nie grzeczne dzieci, które potrafią odczytywać cudze emocje. Niestety nie uczy się ich odczytywania i analizowania własnych uczuć. Dzięki temu doskonale wiesz, czego chcą inni, ale nie zastanawiasz się, czego sam chcesz.

Czym to się kończy powiedział J. Paul Getty w filmie „Wszystkie pieniądze świata”. W jednej ze scen odpisuje on na otrzymywane listy z prośbami o pomoc. Jedna z nich brzmi następująco:

„Drogi Panie Getty. Piszę do Pana, bo jesteśmy w ciężkim położeniu. Mój mąż ma nowotwór, przez który jego przyrodzenie urosło do niewyobrażalnych rozmiarów. Zdaniem lekarzy bez natychmiastowej operacji nie będzie mógł się poruszać. Niech Pana Bóg błogosławi. Jest Pan wielkim Amerykaninem. E. Broadus, Arkansas”.

„Droga Pani Broadus. Gdybym reagował na każdą przesłaną prośbę o pieniądze, wkrótce sam byłbym nędzarzem”.

Podejście Getty’ego wydaje się bezduszne, ale pokazuje ważną prawdę – jeśli nie poświęcasz wystarczającej uwagi samemu sobie i rozdajesz siebie kawałek po kawałku, to w końcu kończysz jako bankrut.

.

Złoty środek

Czy pisząc o tym wszystkim namawiam do ignorowania innych? Oczywiście, że nie.

Najskuteczniejsze zachowania to rzadko skrajności. Źle jest kierować się samą logiką, ale równie słabo zapominać, że ma się też mózg. Tchórzostwo nie popłaca, ale brawura też nieszczególnie. Rozrzutność szkodzi, ale bycie Ebenezerem Scrooge’m to idealny przepis na bycie nieszczęśliwym.

Podobnie jest z byciem „miłym”. Jeśli zapominasz o sobie, to prowadzisz smutne życie człowieka, który dał innym zgodę in blanco na pomiatanie nim. Natomiast jeśli patrzysz tylko na czubek własnego nosa, to kończysz jak Getty, a musisz o nim wiedzieć, że chociaż logika jego postępowania jest bezbłędna, to nienawidziła go nawet najbliższa rodzina, a on sam żył jak biedak, pomimo posiadania jednej z największych fortun świata.

Logika to zwyczajnie zbyt mało. Nie wszystko da się też oceniać w kategoriach opłacalności. Dbanie o swoich rodziców czy dziadków nie jest czymś, co się opłaca. Działania charytatywne nie mają sensu. Związki – zwłaszcza te udane – to istny festiwal obustronnego dawania z siebie tego, co najlepsze.

Warto natomiast uświadomić sobie fakt, że to, co robimy (lub czego nie robimy) nas definiuje. I tak się składa, że dzięki uwzględnianiu w rachunkach innych, możemy stawać się osobami empatycznymi, wdzięcznymi czy inspirującymi. Dzieje się tak jednak tylko pod jednym warunkiem – kiedy nie zapominamy o sobie. Jeśli dla czyjegoś dobra trwonimy swoje uczucia i zapominając o swoich potrzebach robimy rzeczy, które nam szkodzą, to nigdy nie stajemy się lepsi. Jesteśmy tylko naiwni i głupi, a na swoich twarzach nosimy makijaż klauna.

Da się tego łatwo uniknąć. Wystarczy, że od czasu do czasu będziesz zadawać sobie pytanie: Czy będąc miłym dla innych, na pewno jestem miły też dla samego siebie?

Powody dlaczego trzeba to robić są trzy.

1. Nikt za ciebie nie będzie żyć.
2. Nikt za ciebie nie umrze.
3. Nikt ciebie nie uszczęśliwi.

To wszystko może zrobić tylko jedna osoba – ta, którą codziennie rano widzisz w lustrze.


Tekst jest częścią serii #kluczoweprzekonania, w której dotychczas ukazał się artykuł: „Błędy cię nie określają„.

Informacje o cyklu znajdziesz w tym wpisie. a kolejny odcinek pojawi się na blogu w niedzielę 8 marca 2020 roku, o godzinie 18.45.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.