Spotykanie się z ludźmi, kiedy jesteś po trzydziestce jest specyficzne. Umówienie się przypomina wizytę u lekarza na NFZ – wymaga zsynchronizowania kalendarzy i skomplikowanych ustaleń, żeby znaleźć ten jeden weekend, który wypada za trzy miesiące i pasuje wszystkim.

Kiedy już się spotkacie, to też jest zabawnie. Zawsze [Ta. Wiem, nie u ciebie. Ty jesteś kwiatuszkiem na wysypisku świata.] trafi się ktoś, kto ziewa od 17.00, bo dzieci nie dają mu spać. Ktoś, kto przyjmuje leki albo ma jakąś kontuzję. Ziomeczek, który wyrwał się ze swojego kieratu i chce nachapać się utraconej młodości.

Jednak większość osób mówi o tym co musi. Bo dzisiaj może sobie siedzimy, pijemy whisky z lodem i się śmiejemy, ale jutro, to już zupełnie inna sprawa. Jutro muszą pracować. Szykować dzieci do przedszkola. Robić śniadania dla męża. Przygotowywać święta. Prowadzić konta na instagramie. Spędzać swoje urodziny, jak w amerykańskim filmie (co jest super), a nie w szarych dresach i poplamionej koszulce (co właściwie też jest super). Tankować samochody. Nie mieć czasu i wykonywać te wszystkie czynności, na które wcale nie mają ochoty.

Nie słychać w tym za dużo szczęścia. Być może dlatego, że każde słówko „muszę” działa jak odkurzacz, który wysysa całą radość. Wystarczy, że powiesz „Musze uprawiać seks” i wyparuje z niego cała przyjemność, a zostanie tylko obowiązek. Zacznij mówić to przed każdą rzeczą i będziesz jak chomik przebierający nóżkami w kołowrotku.

W ten sposób zamieniasz swoje dni w ciąg przykrych obowiązków i czekasz na te rzadkie chwile, kiedy możesz sobie pozwolić na to, żeby czuć wolność. Odkładasz pieniądze, żeby pojechać na Santorini, a kiedy już tam jesteś, to w głowie nie masz odpoczynku. Trzymasz tam listę: „Musisz się zachwycać. Musisz robić piękne zdjęcia. Musisz opowiadać o tym, jak bardzo wypoczywasz.”

Zdradzę ci sekret – nic nie musisz.

Co prawda kiedy jesteś dzieckiem, to niewiele zależy od ciebie. Jesteś na łasce większych i silniejszych od siebie, więc musisz się uczyć, mówić „Dzień dobry”, odrabiać lekcje, słuchać się, pomagać. (Jakbyście pytali to ja musiałem chodzić do kościoła, a wolałem oglądać He-Mana). Ale jak już jesteś dorosły, to nie ma w twoim życiu mogących ci rozkazywać ludzi (chyba, że sam im na to pozwolisz). Nie ma strażników, którzy tłuką cię kolbą karabinu w plecy i zmuszają, żebyś coś robił. Jesteś ty i twoje postanowienia.

Sam o tym czasem zapominam i mówię sobie, co muszę robić.

Kiedy przeżywam dołki i niewiele mi się chce, to też sobie mówię: „To teraz Michał musisz wrzucić na bloga!”. Mówię to sobie i czuję się tak, jakbym metalową łyżką drapał po dnie starego garnka. Ten zgrzyt słyszę nawet w głowie. Przeszywa mi on zęby. Jest mi z tym źle, ale muszę, więc coś klecę z czarnych robaczków zwanych literami.

Tylko że w gruncie rzeczy, nie piszę dlatego, że muszę. Robię to, bo kiedy siadam przed edytorem tekstu, to ciekawi mnie, co wyjdzie mi spod palców. Zaskakuję sam siebie. Mogę robić tysiące innych rzeczy, ale chcę robić tą. Wspaniałe uczucie!

Nie biegam trzydziestu kilometrów tygodniowo, bo muszę. Robię to, bo kocham uczucie, kiedy jestem coraz bardziej wytrzymały i szybszy, a moje dawne fizyczne ograniczenia znikają.

Nie muszę pracować, a na pewno nie muszę pracować w taki sposób. Postanawiam to robić, a najczęściej chcę, to robić, bo w ten sposób buduję rzeczy, które są dla mnie ważne i uczę się tego, co mnie naprawdę kręci.

Bez względu na to kim jesteś i jaką masz sytuację, to też nie musisz robić niemal nic z tych rzeczy, z których budujesz swoje dni. Ty je wybierasz (chociaż czasem dajesz je sobie wcisnąć). Świat się nie zawali jeśli wybierzesz coś innego, a skoro tak, to nie rób z siebie cierpiętnika, który nie ma wyboru. Daruj sobie to wieczne „musisz” i zastąp je słowem „chcę”.

Nie mów, że musisz iść na egzamin, tylko że chcesz na niego iść, bo przybliża cię to, do twoich celów albo chociażby dlatego, że chcesz go zdać i mieć święty spokój. Nie mów, że musisz zajmować się dziećmi, tylko że chcesz to robić, bo dzięki temu wyrosną na pięknych dorosłych. Nie mów, że musisz wyjść na imprezę, tylko, że chcesz na nią iść, bo spotkasz tam swoich przyjaciół. Nie mów, że robisz remont, bo musisz, tylko że chcesz go zrobić, żeby czuć się jeszcze lepiej w swoim domu.

Rób to nie dlatego, że tak napisałem. Warto tak postępować z dwóch powodów.

Po pierwsze, żeby przestać zachowywać się jak ofiara i uświadomić sobie, że nic nikomu nie jesteś winien. A jeśli rządzi tobą tradycja, szef, partner albo ktokolwiek inny, to dlatego, że mu na to pozwalasz.

Natomiast po drugie, żeby pamiętać z jakich powodów wybierasz rzeczy, z których składa się twoja doba. Bo ludzie może są mądrzy i sprytni, ale też zaskakująco szybko zapominają dlaczego coś wybrali. Tymczasem żeby się czymkolwiek cieszyć, musisz mieć świadomość, że stoi za tym twoja decyzja. Że robisz to, bo sprawia ci to frajdę, bo czujesz się wtedy jak heros, bo jesteś jak bohater filmu, który rozpoczyna swoją najlepszą przygodę.

I widzisz, nieprzypadkowo w akapicie wyżej użyłem słowa „musisz”. Zrobiłem to, bo pamiętanie o tym, że masz wybór oraz cieszenie się swoimi wyborami, to jedne z nielicznych sytuacji, które rzeczywiście musisz robić, żeby z dumą patrzeć w lustro.


Tekst jest częścią serii #kluczoweprzekonania, w której dotychczas ukazały się artykuły:

Informacje o cyklu znajdziesz w tym wpisie.

.

Psst! Psst! Dołącz też do obserwujących bloga na facebooku lub instagramie.